
Umieranie nie zawsze musi wyglądać podobnie – zwierzęta i rośliny rozgrywają to zupełnie inaczej, tak jak zupełnie inaczej żyją.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy na ziemi rośnie gdzieś Tolkienowski Fangorn albo Mroczna Puszcza z Hobbita, to kanadyjska wyspa Vancouver jest pierwszym miejscem, które należy odwiedzić. W zasadzie to nie jest już las, ale konstrukcja – architektoniczny szkielet złożony z drzew tak wielkich, że z ledwością mieszczą się w wyobraźni. Połączenie drzew żywych i martwych, tych wciąż stoicko mruczących w takt fotosyntetycznych cykli oraz tych zupełnie już obumarłych, trupów drzewiastości. Porządny, tysiącletni las oczywiście żyje, codziennie zżerając miliardy tryliardów fotonów, pompując tam i z powrotem lepkie soki i słone wody. Oddycha. Drzewa pulsują biochemią, mówią do siebie, zazdroszczą sobie nawzajem. Trudno uwierzyć, że ta cała mocarność i sztywność lasu, pnie, którym tak często zdarza się oprzeć o nasze plecy, twarde konary fraktalnie