Dysortografia patriotyczna Dysortografia patriotyczna
i
Daniel Mróz - ilustracja z archiwum, nr 658/1957 r.
Wiedza i niewiedza

Dysortografia patriotyczna

Mikołaj Gliński
Czyta się 9 minut

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polek i Polaków relacjom z wolnością. Tym razem przybliżamy tajemniczą historię Marianny z Żeglińskich Dembińskiej i pytamy: czy aby zostać wzorcową polską patriotką, trzeba najpierw stać się… mężczyzną?

Warszawa, wrzesień 1831 r. Powstanie listopadowe dogasa. Rosjanie zdobywają kolejne szańce broniącego się miasta. Na Woli wkrótce padnie reduta nr 54 dowodzona przez generała Ordona, a rosyjska artyleria coraz mocniej ostrzeliwuje polskie pozycje. Wśród unoszących się dymów tylko jeden z walczących wydaje się nic sobie nie robić ze świszczących pocisków. Niczym komendant nie przestaje wołać na innych: „Stójcie śmiało! Kogo kula ma trafić, tego nie minie; Pan Bóg kule nosi”. „Spytałem, kto to był ten żołnierz. Odpowiedziano mi, że to w przebraniu żołnierskim pani Dembińska, wdowa po pułkowniku od weteranów” – wspominał jeden ze świadków tej sceny.

Na kartach powstania listopadowego pułkownikowa Dembińska pojawia się jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem podkreślana jest jej niezwykła odwaga oraz wielki patriotyzm i oddanie narodowej sprawie, a także nieokrzesany, dziki, awanturniczy charakter. Do tego dochodzi mało „kobiecy” wygląd: w źródłach pojawia się zawsze jako kobieta duża, silna, barczysta, jakby „stworzona do orędzia”, często określana jest jako „baba” wręcz „szkaradna”. Kim była ta nieznana bohaterka powstania listopadowego, kobieta, która stała się głosem rewolucji – polska Marianna?

Obywatelka nieokrzesana

Wiemy o niej tyle, co udało się poskładać Elżbiecie Wichrowskiej, autorce biografii Dembińskiej. Urodziła się prawdopodobnie pod Płockiem około 1792 r., jej matka była niepiśmienna, ojciec być może wywodził się ze szlachty. Mieszkała w Warszawie, najpierw w okolicach Starego i Nowego Miasta, potem przy Muranowskiej. W wieku 23 lat wyszła za pułkownika Dembińskiego, weterana legionów, przy czym wiele wskazuje na to, że nie był to jej pierwszy mąż. Imała się różnych zajęć, na krótko przed powstaniem szyła rękawiczki. Kiedy ono wybuchło, Marianna natychmiast zaangażowała się w opiekę nad rannymi żołnierzami w jednym z lazaretów. Prowadziła go z wielką energią, rannych żołnierzy zabierała nawet do siebie do domu. Sprawa skończyła się skandalem, kiedy została oskarżona o gwałt na jednym z nich, w wyniku czego pacjent zmarł. Kiedy później lekarz w koszarach postawił jej ten zarzut, Dembińska podobno rzuciła się na niego z kuchennym nożem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Była nie tylko porywcza, lecz także charyzmatyczna. W sierpniu 1831 r. to ona miała stać na czele rozruchów, podczas których doszło do samosądów – rozsierdzony tłum wymierzał sprawiedliwość dowództwu powstania. To ona wraz z kilkoma działaczami Towarzystwa Demokratycznego (sami mężczyźni!) wpadła 15 sierpnia do Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie mieściła się siedziba Tymczasowego Rządu Powstańczego. Forsując straże, przedostała się do sali obrad rządowych, gdzie tłukąc posadzkę ogromnym pałaszem, „do którego była przypasaną”, krzyczała, że chyba trupem stąd ją wyniosą, bo ją „lud wszechwładny na to tu posłał, ażeby dopilnowała delegowanych i na duchu upadać im nie dozwoliła”. Obecny przy tym zdarzeniu książę Adam Czartoryski, próbując zapanować nad tym wulkanem iście rewolucyjnej energii, tytułował Mariannę obywatelką i bohaterką.

Listy z okresu powstania dowodzą, że towarzyszyło jej cokolwiek wielkościowe poczucie roli, którą ma do odegrania w powstaniu narodu i misji dla dobra „ukochany i naydroszy Oyczyzny”: „Ja byłam pierwszym Glosem Reowlucyi” – pisała swoją autorską, wyzwoloną od wszelkiej poprawności ortografią.

Matka Polka emigrantka

Oczywiście ów najczystszy patriotyzm mało miał wspólnego z obowiązującymi wzorcami kobiecego patriotyzmu. Nie jeździła w kobiecym stroju na koniu jak hrabianka Emilia Plater. Przeciwnie, w żołnierskim mundurze dzieliła żołnierski los, wdawała się w awantury, wykłócała o wódkę. Jej postać nie współgrała też z późniejszym kobiecym ideałem, w którym troska o sprawę narodową stopiła się w jedno z działalnością edukacyjną; prawdopodobnie sama nigdy nie odebrała żadnego wykształcenia. Jeśli była siłaczką, to zupełnie dosłownie. A jednak siła jej „nayczystrzego patryotismu” miała w sobie coś wyzwalającego. Walczyła o Polskę i nie robiło jej różnicy, jak to się pisze.

Natomiast ta świadoma lub nie „ucieczka od kobiecości” stanowiła jedyny sposób, aby kobieta – zwłaszcza tak dalekiego planu – mogła w ogóle zaistnieć i przyciągać uwagę zarówno współczesnych, jak i kolejnych pokoleń.

Po powstaniu Marianna udała się na emigrację. Kursowała między Londynem a Paryżem, przy czym nie jest jasne, skąd miała na to środki. W Anglii obracała się w środowisku radykalnych demokratów spod znaku Gromady Grudziąż. W tym czasie – zapewne po raz trzeci – wyszła za hrabiego Schell Viettinghoffa, również emigranta z Polski, postać niezwykle tajemniczą, oskarżaną przez emigrację o szpiegostwo. W wieku 42 lat urodziła chorowitego i kalekiego syna, którego w dużym stopniu wychowywała sama. Była, jak pisze Wichrowska, matką Polką emigrantką, zdaną całkowicie na siebie.

Polski splot myślowy

Oddzielny wątek tego emigracyjnego doświadczenia oraz istotne dopełnienie najczystszego patriotyzmu Marianny stanowią jej listy z tego okresu, w których wśród próśb o finansowe wsparcie dawała upust swojej antysemickiej obsesji. W listach tych pisze o trwającym od tysiącleci światowym spisku żydowskim („Konspiracya Konspiratorów”) mającym na celu podbój świata i wykorzenienie „Gojmów”. Powracającym symbolem tego podboju i nadchodzącej apokalipsy jest Żyd Mosiek na białym koniu. Ofiarą tego spisku miała zresztą paść także Polska: „upadek Polski przez Żydow, zdegradowanie mojch Rodaków, pod ktorem upad Cały jch karatkier”.

Półtora stulecia przed publikowanymi w polskim Internecie listami denuncjującymi osoby publiczne jako Żydów pisze Marianna: „Ja mam statystykie do Ręcząną przez przyjaciół Globu – wszystkich a wszystkich Żydow i Żydowek w emigracji i poza Emigracyą będącich”. Przy czym dla Marianny Żydem mógł być każdy, niezależnie od pochodzenia, począwszy od Józefa Bema („komedat i organizator Zydow”) i Klementyny Hoffmanowej („Rywka Hoffmamama Nowa”) przez księdza Kamo­c­kiego (który w jej listach nazywany jest „rabinem”) aż po księcia Adama Czartoryskiego („Ja pisałam do naturalnego Żyda odżezanego Odziąnego Płasczem i nazwiskem X. Czartoryskiego”) i jego żonę Annę („Esterka Czartoryska”). „Ja wam zabronie nazywac się Polkamy” – pisze o nich wszystkich Marianna.

Wydaje się, że listy te i bliżej nieokreślona działalność polityczna Marianny z tego okresu są dowodem jakiegoś zaburzenia psychicznego (Wichrowska podejrzewa chorobę afektywną dwubiegunową). Z drugiej strony, antysemityzm ten w połączeniu z żarliwym patriotyzmem stanowią już wtedy istotny polski splot myślowy. W tym sensie myśl spiskowa wyrażona przez Mariannę Dembińską w ledwie gramatycznych zdaniach nie różni się tak bardzo od poetyckich wersów Krasińskiego z Nie-Boskiej komedii. Połączone w fantazmacie spisku przechrztów, czyli zamaskowanych Żydów – owym, jak pisała Maria Janion, „micie założycielskim polskiego antysemityzmu” – mieszczą się one w szerokim, aktualnym także dzisiaj, nurcie polskiej myśli narodowej.

Z tego też okresu pochodzą listy Marianny, w których pisze ona o sobie jako o emisariuszu bliżej nie­zidentyfikowanego Towarzystwa Patriotów. Jego celem jest ni mniej, ni więcej, tylko ocalenie ludzkości. Z taką misją wyruszyła Marianna około 1840 r. do Szwajcarii w tajemniczą podróż, której celem było odnalezienie Człowieka. Elżbieta Wichrowska domyśla się, że tym Człowiekiem, od którego tak wiele w dziejach świata miało zależeć, mógł być Adam Mickiewicz.

Nie wiemy, jak zakończyła się ta misja. Wiemy, że w 1846 r. Marianna wyjechała z synem do Krakowa (czyżby chciała wziąć udział w kolejnej rewolucji?) i tu wszelki ślad po niej się urywa. Wiadomo, że została zaaresztowana przez Austriaków i oddana w ręce Rosjan, potem jakoby wywieziona w głąb Rosji, może na Syberię. Jej syn, którego w międzyczasie udało jej się całkiem dobrze wykształcić, powrócił na Zachód.

Mesmeryzm i nie tylko

W angielskich źródłach nazwisko Marianny i jej męża pojawia się na kartach historii ruchu czartystowskiego i jego radykalnej odnogi – London Democratic Association. Małżonkowie wymieniani są jako prowadzący placówkę medyczną specjalizującą się w homeopatii i mesmeryzmie. Marianna prawdopodobnie pomagała mężowi w początkach tej działalności, która dla niego stała się także początkiem zupełnie nowego życia. W tym swoim drugim londyńskim wcieleniu stał się poważanym lekarzem homeopatą, mesmerystą, zwolennikiem wegetarianizmu, propagatorem religii humanistycznej korespondującym z działaczem ruchu socjalistycznego Robertem Owenem, a pod koniec życia – tłumaczem Swedenborga.

Można się zastanawiać, jak potoczyłoby się życie Marianny, gdyby ona też dostała drugą szansę, a raczej gdyby była w stanie oderwać się od obsesji, jaką stała się dla niej Polska. Na Zachodzie ze swoim temperamentem mogłaby może zostać działaczką rodzącego się ruchu emancypacji kobiet, walczącą o prawa robotników czartystką, a może również mesmerystką…? W Polsce, jak sugeruje Wichrowska, wciąż jeszcze ma szansę odegrać istotną rolę jako pierwowzór kobiety obywatelki, samodzielnie walczącej o swoje, odważnie wkraczającej na polityczną scenę i przyjmującej funkcje zarezerwowane dla mężczyzn. Czyli – ni mniej, ni więcej – ikoną polskiego buntu kobiet. 

Daniel Mróz - ilustracja z archiwum, nr 568/1957 r.
Daniel Mróz – ilustracja z archiwum, nr 568/1957 r.

Czytaj również:

Kołatanie Rogatego Serca Kołatanie Rogatego Serca
i
rys. Daniel Mróz
Opowieści

Kołatanie Rogatego Serca

Mikołaj Gliński

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polek i Polaków relacjom z wolnością. W ostatnim odcinku cyklu za Stanisławem Szukalskim szukamy śladów Polaków na Wyspie Wielkanocnej i zgłębiamy teorię zermatyzmu – koncepcję, która zawstydziłaby wielu dzisiejszych turbo-Słowian.

USA, kwiecień 1940 r. Stanisław Szukalski wsłuchuje się w płynące z trzeszczącego radioodbiornika dźwięki. Relację z inwazji wojsk hitlerowskich na Danię składa amerykański korespondent ze Szwecji, a dokładnie z miasta Bohuslän. Słuchającego nazwa ta uderza jako dziwnie znajoma. Bohuslän to przecież „Bogu slan”, czyli po polsku „do Boga wysłany”. Następny dzień Szukalski spędza, studiując najstarsze dostępne mapy Europy. Wielogodzinne studia doprowadzają go do niezwykłego odkrycia: mapa Skandynawii wręcz usiana jest nazwami, które jednoznacznie wskazują na ich słowiański (polski) rodowód. Co więcej, takie nazwy znajdują się w całej Europie, a także na innych kontynentach, a nawet – co już naprawdę frapujące – na najodleglejszych morzach. Wyjaśnianiu tej zagadki poświęci Szukalski następne niemal 50 lat życia. W ich toku odkryje zupełnie inną historię ludzkości, w której niebagatelną rolę odegrali Polacy.

Czytaj dalej