Był drogowskazem dla tych, którzy wierzą, że mogą odmienić swój los; symbolem zwycięstwa słabych i wykluczonych nad możnymi tego świata. Był kasowym aktorem i celebrytą; chodzącą (a może raczej skaczącą?) ambicją; chińskim wcieleniem amerykańskiego snu o sukcesie. Był Bruce’em Lee.
W 1974 r. cały świat pod nosem nucił tekst hitu Carla Douglasa – Everybody was kung fu fighting. Piosenka była numerem jeden na listach przebojów w 15 krajach i rzeczywiście wszyscy byli opętani kung fu fighting. Tego samego roku wytwórnia Hanna-Barbera wypuściła na rynek kreskówkę Hong Kong Phooey, by nawet najmłodsi mogli uczestniczyć w szaleństwie, które zapanowało w Ameryce po premierze Wejścia smoka i tajemniczej śmierci Bruce’a Lee. Hollywood wypluwało z siebie jeden po drugim „filmy karate”, jak nazywaliśmy je na podwórku. By jednak moda mogła się przebić za żelazną kurtynę, musiało minąć trochę czasu, dlatego Piotr Fronczewski jako Franek Kimono dopiero w 1983 r. melodeklamował: „Twoje łzy lecą mi na koszulę z napisem king Bruce Lee karate mistrz”. Wejście smoka w polskich kinach pojawiło się rok wcześniej.
Ponad cztery dekady po śmierci Bruce Lee wciąż jest legendą. Wielowymiarową. Dla jednych to najwybitniejszy wojownik wszech czasów, a Internet pełen jest poważnych analiz na podstawie zachowanych nagrań VHS, w których eksperci zastanawiają się, czy „Smok” pokonałby dzisiejszych mistrzów MMA, boksu i innych dyscyplin. Widząc jego nieludzką szybkość, dochodzą do wniosku, że dziś byłby zarabiającym miliony w ringu zawodnikiem MMA.
Dla innych jest genialnym aktorem i ikoną popkultury. Dla jeszcze innych to filozof, którego umysł był równie zwinny i giętki jak ciało.
Po śmierci Lee dostęp do jego biblioteki uzyskał jeden z uczniów mistrza, Kanadyjczyk John Little. Znalazł tam ponad 1700 książek – na przeróżne tematy, od taoizmu przez filozofię Zachodu, sztuki walki aż do podręczników fizyki i mechaniki. Większość z notatkami na marginesach. Z tych notatek powstało siedem wydanych tomów „zapisków” Bruce’a Lee.
Jego ulubionym myślicielem był Alan Watts – popularyzator filozofii wschodniej na Zachodzie. Watts starał się wypracować połączenie współczesnego mistycyzmu chrześcijańskiego oraz filozofii Azji. Był buddystą, ale jednocześnie doktorem honoris causa teologii na University of Vermont. Eksperymentował z LSD, a ze swoją trzecią żoną mieszkał w Druid Heights, newage’owo-hipisowskiej komunie na obrzeżach San Francisco. Wielki wpływ na Lee miał też hinduski teozof Jiddu Krishnamurti. Według niego droga do wolności i szczęścia wiodła przez całkowite odrzucenie jakiegokolwiek idealizmu.
Echa tej nauki widać w stylu walki, który opracował Bruce Lee, odrzucając tradycyjne podejście do kung-fu, dogmaty i celebrę – pokłony, salta wykonywane wyłącznie dla efektu.
Prostotę postulował nie tylko w sztukach walki: „Odrzuć wszystko, co niepotrzebne” albo „Z upraszczaniem jest jak z rzeźbiarzem, który dłutem odrzuca wszystkie niepotrzebne warstwy, aż powstanie dzieło sztuki”.
W jednej z początkowych scen Wejścia smoka bohater grany przez Lee rozmawia z mędrcem, który chwali jego postępy, po czym pyta: „Jaki najwyższy stopień techniki chciałbyś osiągnąć?”. Na co Bruce Lee odpowiada: „Nie mieć żadnej techniki”.
Najsłynniejsza nauka i motto „Smoka” brzmiały: „Bądź jak woda: opróżnij umysł, bądź bezforemny, bezkształtny. Gdy wlejesz