Edukacja na pasku nanosekundy Edukacja na pasku nanosekundy
i
„Child on Sofa”, Henry Lyman Sayen, Flickr CC BY 4.0
Edukacja

Edukacja na pasku nanosekundy

Aleksandra Pezda
Czyta się 7 minut

Po wakacjach szkoła uwięzi uczniów z powrotem w ławkach i wciśnie im na powrót archaiczny koktajl faktów i dat, jaki mamy w szkolnych programach. Ciekawe tylko, jak ich zmusi, żeby się temu poddali. Siłą?

Pamiętam ostatnie lato przed moim pierwszym rokiem szkolnym w życiu: upalne słońce topiło asfalt na ulicy przed domem mojej babci w małym, kujawskim miasteczku, gdy ja na zmianę to wybiegałam, żeby odcisnąć swoje stopy w tym asfalcie, to wracałam do stołu, żeby przy świeżutko nabytym Falskim uczyć się liter. Tak bardzo byłam tego ciekawa, że wyprzedziłam szkolny program i samodzielnie odpisywałam kolejne litery i słowa z zapisanych w elementarzu czytanek. Co prawda, tę moją romantyczną wizję uczenia się szkoła weryfikowała przez kolejne lata wielokrotnie, czasem pozytywnie, częściej negatywnie, jednak to wspomnienie początkowej, czystej ciekawości udało mi się w sobie zachować. 

Dziś do szkoły przychodzą dzieci najczęściej już czytające, często piszące, a wiele z nich radzi sobie z tym nie tylko w języku ojczystym. Za to o szkolną ciekawość dziś już znacznie trudniej niż wtedy, gdy ja byłam dzieckiem. 

„Starsi uczniowie totalnie nie chcą być w szkole” – zwierza mi się w pierwszych dniach po powrocie z pandemicznego lockdownu znajoma nauczycielka niemieckiego. Uczy w podstawówce w mieście średniej wielkości na południu Polski. Sympatyczna, słynie z aktywizujących metod pracy, pasji do nauczania i miłości do uczniów – trudno o lepszą nauczycielkę, na pewno nie jest na jej lekcjach nudno. Tylko że uczniowie przestali to zauważać. „Zwykła lekcja, z zadaniami – źle. Słówka? Źle. Luźna lekcja z pogaduszkami – też źle. Nie chcą ani gadać, ani czytać, ani pisać. Milczą” – mówi mi zdezorientowana. Pytam, czy nie działa argument, że nauczą się mówić po niemiecku? Większość rodzin w tym regionie jeździ zarabiać za naszą zachodnią granicę. Czemu dzieciaki nie widzą pożytku w nauce języka obcego? Nauczycielka tylko śmieje się z mojej naiwności.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Inny znajomy, fizyk, usiłuje wpoić miłość do swojego przedmiotu siódmoklasistom w elitarnej prywatnej szkole podstawowej w Warszawie. Co roku, na początku roku szkolnego słyszy od nich, że nie będą się tego uczyli, bo fizyka jest za trudna i nikomu niepotrzebna. Już kilka lat temu postanowił zignorować więc tempo szkolnego programu. „Muszą mieć mniej materiału, za to bardziej przemyślanego, inaczej nic nie zrozumieją” – uznał. I powoli, od podstaw objaśniał niechętnym dzieciom świat liczb i praw naturalnych. Skraplanie i parowanie demonstrował przy pomocy plastikowej butelki i zapałki na nagranym we własnej kuchni filmie. Prawo Archimedesa pokazał na doświadczeniu z bombką zanurzoną w szklance osolonej wody. Uczniowie dobrze się bawili, ale już na następnej lekcji nie potrafili prawa powtórzyć, bo ten Archimedes jednak nieciekawy. Aktualnie fizyk zachodzi w głowę, jak ich namówić, aby znaleźli w sobie chęć do poznania zasad termodynamiki. Nie zbuduje im przecież maszyny parowej, żeby na własne oczy przekonali się, jak działają cylindry i zawory. Bez doświadczeń zaś dają wiedzy stanowczy odpór. „To inteligentne dzieciaki, nie potrafię więc zrozumieć ich braku zainteresowania poznawczego. Mnie w dzieciństwie trzeba było przed eksperymentami powstrzymywać, a nie do nich zapędzać” – mówi, nagrywając kolejny eksperyment metodą DIY. 

Odpływ zainteresowania uczniów szkolnym nauczaniem nie był tak dobrze widoczny w trakcie nauki stacjonarnej. Prawny obowiązek trzymał większość dzieciaków w ławkach, trudniej im było na lekcjach „odpływać” albo czytać coś innego niż podręcznik. Dopiero zdalna szkoła ujawniła prawdziwe uczniowskie preferencje. Według badań z raportu Centrum Cyfrowego Edukacja zdalna w czasie pandemii. Edycja II niemal połowa (!) uczniów „znikała” ze szkoły podczas pandemii. I nie chodzi tutaj o uczniów, którzy nie mieli dostępu do Internetu albo sprzętu komputerowego – chcieli, ale nie mogli uczestniczyć w lekcjach. Chodzi o tych, którzy znikali „na miękko”, to znaczy: włączali Teams albo Zoom, ale „wyłączali” mózg. „Lekcje sobie przyciszę, muzykę włączę albo coś obejrzę i tak dotrwam końca dnia”, mówił mi Adam z warszawskiego liceum o swojej metodzie na zdalne, ale jego pomysł można przypisać – zgodnie z przytoczonym raportem – co drugiemu polskiemu uczniowi. Ilu z nich było na tyle zmotywowanych, żeby uczyć się na własną rękę?

Raport Przyszłość edukacji. Scenariusze 2046 opracowany przez infuture.institute Natalii Hatalskiej we współpracy z Collegium da Vinci opisuje ten trend przy pomocy pojęcia „kultura nanosekundy”. Dziś oczekujemy, że wszystko będzie dostępne od razu i natychmiast, nasze działania napędzane są nieustanną walką o uwagę. Taki świat to skutek rozwoju technologii – Internetu i urządzeń mobilnych, naturalnie najbardziej na niego wyeksponowane są młodsze pokolenia. W dobie kultury nanosekundy szczególnym wyzwaniem dla edukacji będzie utrzymywanie wśród uczniów motywacji i pasji do nauki – uważają autorzy raportu. Szkoła musi szukać sposobów na skuteczne zachęcanie i motywowanie – zamiast obowiązującego nadal zmuszania do nauki. 

Czytam ten raport i rozumiem, jaki mamy z tym problem. Jeśli nie zawalczymy o uwagę uczniów, zmarnujemy nasz czas i energię na szkołę, której treść spłynie po nich jak po kaczce, pozostawiając głównie niechęć, a często nawet traumę, żadnego za to kapitału poznawczego ani społecznego. 

„Wypracowanie bardziej zindywidualizowanego podejścia do uczących się, m.in. wykorzystanie wiedzy o różnych stylach uczenia się, potrzebach edukacyjnych, różnorodnej motywacji” – taki kierunek widzą autorzy raportu Scenariusze 2046

My jednak front walki ustawiamy sobie gdzie indziej. Na Facebooku przed końcem roku odbył się doroczny festiwal żalów i wyrzekań rodziców i uczniów z jednej strony, a nauczycieli z drugiej – na niesprawiedliwą średnią ocen i wykluczający charakter czerwonego paska. Wojna trwa, strony się okopały i po raz kolejny pozostały na pozycjach. Nauczyciele wciąż są zdeterminowani, aby z aptekarską precyzją wyważać zaangażowanie i wiedzę uczniów do drugiego miejsca po przecinku. Uczniowie – aby przepychać tę średnią w kierunku wyższych wartości na zasadzie: zakuć, zdać, zapomnieć.

Z okazji tego rodzimego sportu w odstawkę poszły dyskusje o tym, jak zachęcić uczniów do nauki. Jak i czego uczyć, żeby to miało sens w galopującej kulturze nanosekundy? (Na inną okazję zostawmy sobie rozmowę o tym, w jakich obłokach buja dziś Ministerstwo Edukacji i Nauki i jak bardzo szkodliwe zgłasza pomysły). 

Zdalne lekcje otworzyły przed uczniami takie pokłady wolności i prywatności, jakie w stacjonarnej szkole mogli osiągnąć tylko wagarami. Trudno wierzyć, że oddadzą te przywileje bez walki. W zdalnej szkole nauczyciel mówił do czarnego ekranu Zooma, gdzie poza jego twarzą odznaczało się kilkanaście kafelków, a na nich czerwoną, słabą czcionką świeciły uczniowskie nicki i przekreślone symbole mikrofonów. W szkole stacjonarnej stanie przed gromadą niechętnie milczących uczniów, niezadowolonych z odebranej im wolności ukrycia się za wyłączoną kamerką i wyciszonym mikrofonem. 

Nauczycielka z podwarszawskiej podstawówki: „Czuję się jak nadzorca w więzieniu. Cała klasa siedzi w jednym pomieszczeniu, wszyscy muszą w tym samym czasie robić to samo, a część przecież nie chce i ja mam ich do tego skłonić, chociaż doskonale rozumiem ich niechęć. Zaczynam myśleć, że taka szkoła nie ma sensu”. 

Szkoła w nowym roku szkolnym niewątpliwie spróbuje uwięzić uczniów na powrót w ławkach i zmusić, aby chłonęli archaiczny koktajl faktów i dat ze szkolnych programów. Uczniowie się za to na niej „zemszczą”. Niekoniecznie w namacalny, widoczny sposób. Powtórzą np., że „fizyka jest za trudna”, „matematyki na pewno się nie nauczę”, „czytać nie będę”. Stracimy pokolenia. 

Czytaj również:

Szkoła jest fajna po południu Szkoła jest fajna po południu
Edukacja

Szkoła jest fajna po południu

Ewa Pawlik

Tym razem małoletni paneliści „Przekroju” zmierzyli się z tematem, który żywo ich dotyczy (co nie znaczy jednak, że interesuje) – edukacji. Na pytanie, kto nie lubi szkoły, ręce podniosło…

Od czasu, gdy po raz pierwszy zorganizowaliśmy panel dyskusyjny z udziałem intelektualnych i łobuzerskich elit warszawskich przedszkoli i piaskownic, upłynął rok.

Czytaj dalej