Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink
Czyta się 13 minut

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Makatka ma wymiary pięćdziesiąt na siedemdziesiąt centymetrów i składa się z gęsto wyhaftowanych słów na przemian z prostymi symbolami. Niewątpliwie trafiliśmy na pewną opowieść, była zarówno bogata w detale, jak i dramatyczna. Na samej górze widniało: Dania, 9 kwietnia 1940. Każde duńskie dziecko wie ze szkoły, że to dzień, w którym naziści wkroczyli do kraju z naładowaną bronią i gotowymi do ostrzału czołgami oraz kiedy nieprzygotowani gwardziści w niedźwiedzich czapkach pod pałacem królewskim w Kopenhadze starali się bronić duńskiej monarchii. Cztery godziny później zginęło szesnastu młodych mężczyzn, a okupacja stała się faktem. W tak zwanym Shellhuset w centrum miasta Gestapo utworzyło kwaterę główną, gdzie torturowano i przetrzymywano jako zakładników więźniów politycznych, by chronić budynek przed bombardowaniem. I rzeczywiście, obok „SS” starannie wyhaftowano „Tortury”. W lewym dolnym rogu znajduje się „Shellhuset” wyszyte czarnymi bawełnianymi nićmi tuż obok kucającego żołnierza otoczonego swastykami.

A zatem motywem przewodnim była okupacja, po duńsku besættelsen. Ale kto go wyszył, dlaczego i dla kogo? Cały wieczór spędziliśmy na rozszyfrowywaniu treści, jakbyśmy chcieli złamać jakiś kod, a mąż szybko identyfikował kolejne kluczowe duńskie pojęcia związane z drugą wojną światową. Pośrodku, wyszyty na złotożółto, widnieje monogram króla Chrystiana X. Po prawej znajduje się lista najbardziej znanych bohaterów ruchu oporu, takich jak Płomień i Cytryna, grupa z karczmy Hvidsten czy organizacja Holger Danske. Jest tu też jasnozielony wieniec wyhaftowany wokół krzyża i nazwa Ryvangen. To część Kopenhagi, gdzie śródmieście przechodzi w zamożną dzielnicę Hellerup i gdzie kiedyś znajdowały się koszary ze strzelnicą. W czasie wojny Ryvangen miało złą sławę, niemieckie patrole egzekucyjne rozstrzelały tam łącznie ponad stu duńskich członków ruchu oporu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Imiona i nazwiska pojedynczych osób, takich jak duńsko­-brytyjska działaczka ruchu oporu Monica Wichfeld, wyhaftowano na czerwono i niebiesko, na czarno zaś nazwisko norweskiego przywódcy nazistów, Quislinga. Pomiędzy nimi znajdują się takie słowa, jak „rzodkiewki” i „zwiędłozielony”, na pierwszy rzut oka niezrozumiałe w tym kontekście. Ale w hafcie kierowano się pewną logiką i chciano przekazać konkretną historię. Po prostu trudno było mi ją dostrzec w stanie wizualnego szoku, jaki wywoływała makatka.

Haft to zajęcie na ogół wykonywane w odosobnieniu. Nie zabiera się robótki na imprezę czy do pubu. W efekcie powstają często dekoracyjne gobeliny, poszewki na poduszki albo sentencje do powieszenia na ścianie. Sama wyszywałam frazy takie jak WTF (what the fuck) w otoczeniu jaskółek, zajęcy i serduszek, by później podarować je komuś w prezencie, dla czystej przyjemności. Albo dawałam się ponieść kolorom, temu, jak ze sobą współgrają albo kontrastują, i po prostu oddawałam głos niciom tworzącym abstrakcyjne wzory. Rozdaję prawie wszystko, co wyhaftuję albo zrobię na drutach. Wystarcza mi satysfakcja z samej pracy, wypełnionej zarówno spokojem, jak i zmysłową radością. Przędza, igła, nieodłączny rytm szycia, dodawanie ściegu za ściegiem, koloru za kolorem, rzędu za rzędem. Poczucie, jak myśli opadają na dno, a robótka rośnie w dłoniach.

Haft kojarzy się z domem, wykonywany jest często w wolnym czasie i głównie przez kobiety. Podążając tym tokiem rozumowania, robótki ręczne postrzega się raczej jako coś prywatnego i pozaczasowego niż jako przestrzeń dla bieżących debat publicznych czy przepływu wiadomości. Powstają powoli i w ciszy panującej podczas skupienia i czytania wzoru. Tymczasem to konkretne znalezisko z pchlego targu rozprawiało się z pokojowymi skojarzeniami, jakie budzi haft krzyżykowy. Bombowce i statki ratunkowe wciśnięte były między takie hasła, jak „niemieckie obozy koncentracyjne” i „duńscy Żydzi”. Zdałam sobie sprawę, że ten haft był formą piśmiennictwa historycznego. Ale też czymś więcej. Przepracowywaniem kolektywnego cierpienia i przechowywaniem pamięci.Im więcej przebywam w Danii, tym bardziej uświadamiam sobie, jak mało Skandynawowie wiedzą o sobie nawzajem. Pomimo niewielkiej liczby ludności, względnego podobieństwa języków i faktu, że ich modele dobrobytu skonstruowane są w ten sam sposób, kraje skandynawskie mają bardzo odmienny obraz własny – a punkt przełomu stanowi druga wojna światowa.

Szwecja zachowała politykę neutralności, przyjętą na początku XIX wieku, po wojnach napoleońskich. Zapowiedziano, że kraj nigdy nie stanie po stronie żadnego państwa zaangażowanego w konflikt zbrojny. Gdy wybuchła druga wojna światowa, Dania i Norwegia również proklamowały neutralność, ale nie dano im wyboru. Kiedy nazistowskie Niemcy postanowiły przejąć kontrolę nad norweskimi portami, rozpoczęto inwazję na oba kraje.Rankiem 9 kwietnia 1940 roku Dunkę Gudrun Hansen, żonę pastora, mieszkającą w Saksild na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego, obudził ryk silników. Zobaczyła niemieckie samoloty przelatujące nisko trójkami. Naziści przejęli już kontrolę nad radiem i nakazali wszystkim Duńczykom zachować spokój i nie prowokować Niemców. Od tego dnia obowiązywało zaciemnienie, wszystkie okna zakrywano tekturą lub zasłaniano grubymi zasłonami, a nocą gaszono uliczne latarnie. Telefony były na podsłuchu i jeśli ktoś choć słowem wspomniał o panujących warunkach, przerywano rozmowę. Nagle wprowadzono reglamentację cukru, a potem racjonowano także masło, mąkę, chleb, benzynę, ubrania, mięso, sól, mydło i kawę. Następnie ustanowiono obowiązek posiadania przy sobie dokumentów tożsamości oraz godzinę policyjną po dwudziestej.

Podczas gdy Dania prawie nie stawiała oporu, Norwegowie walczyli przez kilka miesięcy. Norweski rząd i rodzina królewska uciekły do Wielkiej Brytanii, a na ich miejsce powołano nazistowski marionetkowy rząd.Hitler dokonał inwazji, by zapewnić bezpieczeństwo dostaw szwedzkiej rudy żelaza z Kiruny przez norweski Narwik. Celem zajęcia Danii było kontrolowanie transportów do Norwegii, przejęcie duńskiej produkcji mleka i mięsa, a później stworzenie niewielkiego idealnego nazistowskiego społeczeństwa, które można byłoby przedstawić reszcie świata: Trzecia Rzesza Hitlera miała wyglądać jak Dania.

Historia Szwecji jest zupełnie inna. Naziści potrzebowali żołnierzy do utrzymania okupacji Norwegii. W związku z tym latem 1940 roku zawarto pierwsze ważne porozumienie pomiędzy Szwecją a nazistowskimi Niemcami dotyczące ruchu tranzytowego: żołnierzy i materiały wojenne można było przerzucać do Norwegii przy wykorzystaniu szwedzkich kolei. Choć premier Per Albin Hansson wcześniej przekazał Szwedom, że dopóki w Norwegii trwają walki, do żadnych ustępstw wobec Niemiec nie dojdzie, rząd zezwolił na kolejne transporty. Pociąg za pociągiem przejeżdżał przez Szwecję, by żołnierze niemieccy mogli otrzymać żywność i broń oraz wrócić do domu na przepustce. Osiemnastego czerwca tego samego roku premier Hansson zanotował w swoim dzienniku: „I tak oto bliską naszemu sercu i ściśle przestrzeganą zasadę neutralności złamała świadomość, jak nierozsądne w obecnej sytuacji byłoby narażanie się na ryzyko wojny”.

Strategia Danii opierała się na polityce kolaboracji, która miała na celu zachowanie jak największej suwerenności i była realizowana wspólnie przez socjaldemokratów i partie mieszczańskie. Duńskie ugrupowania prawicowonacjonalistyczne i komunistyczne zostały odsunięte od władzy. Zamiast tego podjęły zbrojną walkę z nazistami i stworzyły grupy oporu. Wysadzano mosty, tory kolejowe i drogi, by powstrzymać Niemców. Akcje sabotażowe okazały się na tyle skuteczne, że naziści zaczęli określać Danię „wrogim terytorium”. W siłę rósł także bunt ludności. By ukarać Duńczyków za działania ruchu oporu, naziści wysyłali morderców, którzy dokonywali clearingmord, egzekucji pojedynczych osób bez procesu. Albo odcinali dopływy wody i prądu. Mieszkańcy Kopenhagi gotowali wtedy przy ogniskach na podwórzach, a wodę przynosili z søerne, jezior znajdujących się na terenie miasta. Zmieniło się postrzeganie duńskich komunistów: wcześniej uważano ich za wywrotowych i niebezpiecznych, teraz nazywano „rzodkiewkami”.

Wprawdzie z wierzchu byli czerwoni, ale po wyciągnięciu z duńskiej ziemi okazywali się czerwono-­biali, jak duńska flaga, byli zatem dobrymi patriotami. Jak już wspomniałam, „rzodkiewki” znajdują się wśród słów na mojej duńskiej makatce, tak jak i „clearingmord”.

Zaczęłam szukać informacji o znalezisku z pchlego targu i odkryłam, że wzór zaczęto sprzedawać już w 1945 roku i że znany jest jako Kapitulationstæppet (tkanina kapitulacyjna) lub Besættelsebroderiet (haft okupacyjny). Zaprojektowała go artystka Louise Puck, która podobno straciła trzech synów zaangażowanych w ruch oporu, a wzór sprzedawała kopenhaska firma rękodzielnicza należąca do Clary Wæver. Makatka okazała się ogromnym sukcesem. Aż do lat siedemdziesiątych sprzedano setki tysięcy egzemplarzy. Dziesiątki tysięcy Dunek spędziły miesiące z igłą i nićmi w dłoniach, starannie haftując losy swojego kraju.Louise Puck zainspirowały próbki haftu, tak zwane navneklude – zgodnie z osiemnastowieczną tradycją młode kobiety prezentowały umiejętności hafciarskie, wyszywając różne kroje liter, słowa, proste symbole i ozdobne ramki. „Tkanina kapitulacyjna” wywodzi się zatem z duńskiej historii rękodzieła i jednoczy hafciarki wszystkich czasów we wspólnocie stworzonej przez rytuał i tradycję. A jednocześnie jest zupełnie nowatorska. W dawnej ludowej formie Louise Puck zawarła treści polityczne i brutalne. Tkanina czytelnie dzieli się na dobro i zło, przy czym zło przeważa po lewej stronie i oddają je kolory czarny i vissengrøn – odcień zwiędłej zieleni i mundurów żołnierzy Wehrmachtu. Natomiast po prawej stronie haftu użyto jasnozielonego. Ale co najważniejsze, po „dobrej” stronie dominują barwy duńskiej flagi z domieszką niebieskiego, takiego jak na brytyjskiej fladze. A zatem to haft głęboko narodowy, wyrażający poczucie wspólnoty powstałej pod naporem nazistowskiej agresji.

Jesienią 1943 roku, gdy ogłoszono, że Żydzi w Danii będą musieli nosić opaski z żółtą gwiazdą, król Chrystian X powiedział, że najlepiej będzie w takim razie, jeśli „wszyscy będziemy nosić gwiazdę Dawida”. Także w tym aspekcie wojny historia Danii jest wyjątkowa. W Norwegii Żydów zidentyfikowanych przez władze aresztowano i wysłano statkiem w podróż, która kończyła się w Auschwitz. Z siedmiuset siedemdziesięciu dwóch deportowanych osób ocalały tylko trzydzieści cztery. W Danii natomiast Żydzi stanowili część narodowej wspólnoty. Kiedy rozeszła się wiadomość o planowanej deportacji, duńscy biskupi napisali list protestacyjny, który odczytano w kościołach. Kopenhażanin Harald tak wspominał o tym w korespondencji do matki: „Nasze umysły zajęte są sprawą prześladowań Żydów, które bez wątpienia wywołują tu w mieście falę gniewu. W ubiegłą niedzielę poszedłem z Tut na mszę do kościoła św. Jana i po kazaniu pastor odczytał list protestacyjny biskupów. Kiedy skończył, wszyscy zgromadzeni podnieśli się i stali tak w milczeniu”.

Po kontakcie ze strony duńskiego ruchu oporu Szwecja zgodziła się przyjąć siedem i pół tysiąca Żydów. Przez kilka nocy w październiku 1943 roku uciekali statkami przez Sund, a sąsiedzi i miasto często opiekowali się ich domami tak, by po ich powrocie wszystko na nich czekało.Te bolesne wspomnienia i przełomowe przeżycia znalazły odzwierciedlenie w hafcie składającym się ze ściegów krzyżykowych i czasu poświęconego przez kobiety. Wyszycie „tkaniny kapitulacyjnej” zabiera miesiące. Artystka Sisse Hoffmann kilka lat temu postanowiła udokumentować ten proces.

Czytam wzór, liczę, szyję, zmieniam kolor, zaczepiam nić, liczę, pruję, liczę, szyję, czytam wzór… To ciąg powtarzających się czynności, łączących mnie z niezliczonymi kobietami, które haftowały i haftują na całym świecie.Tym sposobem każdy ścieg i każdy ruch igły przechodzącej przez tkaninę otwierają na wspólnotę. Tak oto ten właśnie haft stał się zbiorowym przepracowaniem traumy. Co czuły Dunki, gdy starannie wyszywały wyraz „Hitler”? Co przechodziło im przez myśl? Czy lęki i nieszczęścia minionych lat można było rozproszyć zwiędłą zielenią, czerwienią i bielą?

Mój egzemplarz „tkaniny kapitulacyjnej” musiał powstać tuż po wojnie. Kolory wyblakły, a robótkę wykonała prawdopodobnie niezbyt zamożna kobieta. Kiedy skończyły się jej białe bawełniane nici, którymi miała wyszyć tło, nie było jej stać na kolejne. Do jego wypełnienia musiała użyć ciemniejszego koloru. Dowodem jej wysiłku, ale też wytrwałości, jest teraz otaczająca ściegi szaro­-zielona chmura, opowieść w haftowanej opowieści, ślad życia i codzienności tej konkretnej anonimowej rękodzielniczki. Ten defekt budzi we mnie czułość i czyni haft jeszcze bardziej wartościowym.

Sprzedano setki tysięcy wzorów, a mimo to zachowało się zaledwie kilka haftów okupacyjnych. Eksperci od tkanin w zbiorach duńskich muzeów doliczyli się około dwudziestu egzemplarzy. Setek godzin spędzonych nad każdym takim haftem, na spisywaniu historii i narodowych mitów, przeżywaniu czasu wojny na nowo poprzez robótki ręczne – inaczej mówiąc: na przepracowywaniu traumy – nie traktuje się jak czegoś wartościowego, dlatego że to kobiety wykonały tę pracę.Tak się cieszę, że tamtego późnoletniego dnia wpadł mi w oko ten haft. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, otwierają się setki drzwi: do przeszłości, do smutku i odważnego pomysłu projektantki, do tradycji, do radości z robótek ręcznych i do tej kobiety, która godzinami pracowała nad nim igłą i nicią. Bo czym tak naprawdę są pamięć i wspomnienia? Czym właściwie są robótki? Przypomnieniem, że istniejemy.


Fragment książki Elisabeth Åsbrink Rozstanie z geniuszem, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2023.

Czytaj również:

Wszystkie rzeczy na swoim miejscu Wszystkie rzeczy na swoim miejscu
i
„Distendendo panni al sole” (wł. Wieszająca pranie w słońcu), Angelo Morbelli, źródło: domena publiczna
Doznania

Wszystkie rzeczy na swoim miejscu

Natalia Ginzburg

Dochodzenie do dojrzałości wiedzie od lęku przez wiedzę (o sobie) po akceptację – i spokój. Fragment eseju Relacje międzyludzkie ze zbioru Małe cnoty Natalii Ginzburg (Filtry 2025). 

Rodzą nam się dzieci i rośnie w nas lek przed biedą. A właściwie rośnie w nas wiele niekończących się lęków przed możliwym zagrożeniem albo cierpieniem, które mogłoby uderzyć w śmiertelną powłokę naszych dzieci.

Czytaj dalej