Wszystkie rzeczy na swoim miejscu Wszystkie rzeczy na swoim miejscu
i
„Distendendo panni al sole” (wł. Wieszająca pranie w słońcu), Angelo Morbelli, źródło: domena publiczna
Doznania

Wszystkie rzeczy na swoim miejscu

Natalia Ginzburg
Czyta się 10 minut

Dochodzenie do dojrzałości wiedzie od lęku przez wiedzę (o sobie) po akceptację – i spokój. Fragment eseju Relacje międzyludzkie ze zbioru Małe cnoty Natalii Ginzburg (Filtry 2025). 

Rodzą nam się dzieci i rośnie w nas lek przed biedą. A właściwie rośnie w nas wiele niekończących się lęków przed możliwym zagrożeniem albo cierpieniem, które mogłoby uderzyć w śmiertelną powłokę naszych dzieci.

Naszej własnej powłoki –  naszego ciała – w przeszłości nigdy nie uważaliśmy za kruche czy śmiertelne. W każdej chwili byliśmy gotowi rzucić się w wir najbardziej niespodziewanych przygód, wyruszyć w najodleglejsze podróże, wejść miedzy kanibali i trędowatych. Obojętna nam była perspektywa wojny, epidemii czy katastrof kosmicznych. Nie wiedzieliśmy nawet, że w naszym ciele jest tyle strachu, tyle kruchości.  

Nigdy nie sądziliśmy, że do życia tak mocno mogą nas przywiązać lęk i rozdzierająca czułość. Jakże zdecydowany i swobodny był nasz krok, kiedy bez końca chodziliśmy sami po mieście. Z wielkim politowaniem patrzyliśmy wtedy na rodziny, na ojców i matki, w niedziele niespiesznie popychających alejkami dziecięce wózki. Wydawali nam się nudni i smutni. Teraz

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej