Historie z kopyta Historie z kopyta
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Historie z kopyta

Adam Węgłowski
Czyta się 5 minut

Już przynajmniej 16 tys. lat temu konie budziły zainteresowanie ludzi. Świadczą o tym prehistoryczne malowidła z groty Lascaux. Długo jednak głównymi atutami konia wydawały się dla ludzi mięso i mleko. Aż wreszcie po tysiącach lat ktoś wpadł na pomysł, by zwierzę dosiąść. Nigdy nie dowiemy się, kim był ów chwat. Wiadomo jednak na pewno, że najstarsze ślady udomowienia konia pochodzą sprzed 4 tys. lat p.n.e. z terenów Ukrainy. Kilkaset lat później w Azji Centralnej pojawiły się pierwsze wędzidła, a niecałe 3 tys. lat temu na Bliskim Wschodzie weszły do użytku siodła. W tym samym czasie konie stały się tematem dla starożytnych artystów i pisarzy. Niebawem pojawił się pierwszy rumak, o którym pamięć przetrwała do dziś. Co ciekawe był… sztuczny, drewniany. Chodzi oczywiście o konia trojańskiego z Odysei Homera, spisanej około VIII stulecia p.n.e.

Rżenie zdobywców

Ślady kopyt widać w historii wielkich starożytnych imperiów. Jednym z pierwszych sławnych bojowych rumaków był Bucefał (Byczogłowy) – tesalski ogier, którego dosiadał Aleksander Wielki. Nastoletni Macedończyk wypatrzył go w roku 344 p.n.e. Koń był piękny, miał znamię w kształcie byczego łba (stąd jego imię), ale wydawał się strasznie narowisty. Aleksander założył się z ojcem, że go okiełzna. Udało mu się, gdy dostrzegł, że Bucefał boi się własnego cienia i to czyni zwierzę nerwowym. Odwrócił więc konia w stronę słońca i wtedy zdołał go dosiąść, zaskakując przy okazji swego ojca sprytem oraz spostrzegawczością. To zapewne tylko piękna legenda, faktem jednak jest, że Bucefał towarzyszył Aleksandrowi przez lata. Poległ podczas walk w Indiach w 326 r. p.n.e., a macedoński zdobywca ufundował na jego cześć miasto Bukefala, leżące na trenie dzisiejszego Pakistanu.

Także inny wielki zdobywca – Napoleon – miał swojego ulubionego rumaka imieniem Marengo. Był to biały arab przywieziony z egipskiej wyprawy (1798–1801). Towarzyszył Bonapartemu w kolejnych kampaniach. To właśnie na nim Napoleon przekracza Alpy w znanej z obrazu Davida scenie. Marengo przetrwał nawet nieszczęsną wyprawę na Rosję, a do niewoli – brytyjskiej – wpadł dopiero po bitwie pod Waterloo. Gdyby umiał pisać, pewnie pokusiłby się o niezłą biografię cesarza Francuzów. Tym bardziej że przeżył go o dobrych 10 lat. Kiedy Marengo padł w 1831 r., jego szkielet trafił do londyńskiego National Army Museum.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ofiary polityki

Także Kasztanka marszałka Józefa Piłsudskiego towarzyszyła wodzowi przez lata, od czasów legionowych. Uchodziła za łagodną klacz, pewnie więc nie było jej łatwo znosić trudy wojny. Służyła Piłsudskiemu do 1927 r. Wtedy to, podczas przewożenia koleją po uroczystościach 11 listopada, doszło do fatalnego wypadku. Pozostawiona sama w wagonie, Kasztanka zaczęła szaleć ze strachu i uszkodziła sobie kręgosłup. Nie udało się jej pomóc. „Stara Kasztanka Marszałka padła wczoraj. Przez trzynaście lat, od krwawych bojów Pierwszej Kadrowej pod Kielcami służyła Komendantowi – wtedy, gdy był On Szarym Brygadierem, a potem, gdy po zwycięskim pochodzie na Kijów i pokonaniu wroga u wrót stolicy przyjmował hołd Narodu” – pisał w żałobnym nastroju „Kurier Poranny” 24 listopada 1927 r. Kasztanka skończyła podobnie jak Marengo – na wystawie. Wypchano ją i oddano do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W czasach Polski Ludowej została jednak… spalona jako niebezpieczna politycznie pamiątka po Piłsudskim i Drugiej Rzeczypospolitej.

Więcej zaszczytów doświadczył Incitatus. Był to koń wyścigowy, który zdobył sławę prawie 2 tys. lat temu, gdy zaczął kibicować mu cesarz Kaligula. Uchodzący za szaleńca władca Rzymu tak upodobał sobie tego rumaka, że postanowił… uczynić go senatorem. Był to tyleż zaszczyt dla konia, co afront dla Senatu. Rzymscy politycy za bardzo jednak bali się Kaliguli, by mu się sprzeciwić. Ba, chodziły słuchy, że cesarz zamierza zrobić Incitatusa konsulem! Rumak żył sobie w luksusach, w marmurowej stajni, jedząc jęczmień ze żłobu z kości słoniowej, nieświadomy, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazł. Kiedy bowiem Kaligula zginął w zamachu, skończyło się dolce vita Incitatusa. Stracił swój urząd i zniknął z kart historii. Nie wiadomo, czy wrócił na tor wyścigowy, czy może zrobiono z nieszczęśnika zwierzę pociągowe, ale po Rzymianach można było spodziewać się najgorszego…

Cwany Hans

Jeszcze ciekawszym przypadkiem, sprzed stu kilkunastu lat, wydaje się Mądry Hans. Ogier ten należał do niejakiego Wilhelma von Ostena, ekscentrycznego niemieckiego matematyka. Poza zainteresowaniem arytmetyką badacz ten miał jeszcze jedną pasję. Koniecznie chciał udowodnić, że zwierzęta są inteligentniejsze, niż zwykło się uważać. Dlatego nauczył Mądrego Hansa komunikować się z ludźmi za pomocą uderzeń kopyta. Nagle okazało się, że koń potrafi rachować, podawać właściwą datę, a nawet rozpoznawać muzyczne harmonie!

Szturmem zdobył popularność. Zachwycała się nim nawet prasa w Ameryce. Korespondent „The New York Times” donosił podekscytowany w numerze z 4 września 1904 r., że koń nie tylko potrafi rozpoznać monety z różnych kruszców, ale nawet podać (stukając kopytkiem), ile stoi w szeregu osób danej płci! Dziennikarz zaznaczył, że zwierzę było od źrebięcia systematycznie uczone niczym dziecko. Nigdy nie służyło też do jazdy ani jako zwierzę pociągowe. Cud?

W tym samym 1904 r. podejrzanym talentom czworonoga postanowili przyjrzeć się naukowcy. Interdyscyplinarna ekipa – w skład której weszli: psycholog, weterynarz, kawalerzyści, dyrektorzy cyrku i zoo – okazała się jednak bezradna. Badacze nie potrafili uwierzyć, że Hans naprawdę jest łebski, a jednocześnie nie wykazali, że doszło do oszustwa. Zagadkę rozwiązał dopiero psycholog Oskar Pfungst w roku 1907. Zauważył, że Hans potrafi udzielić właściwej odpowiedzi w zasadzie tylko wtedy, gdy widzi osobę zadającą pytanie, np. trenera. Wywnioskował więc, że koń był świetnym obserwatorem. Nauczył się przyglądać ludziom – dobrze znającym odpowiedź na zadane proste pytanie – i na podstawie ich nieświadomych reakcji decydował, kiedy przestać uderzać kopytem.

Czy Hans był zatem naprawdę mądry? Cwany – na pewno. Nie dość, że wywiódł tylu ludzi w pole, to objadł się za frajer marchewką i cukrem. Ominęła go też ciężka praca fizyczna. A że kariera celebryty kiedyś się skończyła? Tak to już bywa z celebrytami, nie tylko czworonożnymi. Dopiero na starość opuściło Hansa szczęście. W 1916 r. trafił na front pierwszej wojny światowej. Tam ślad po nim się urywa. Pewnie, biedaczysko, zginął. A może był na tyle sprytny, że przechytrzył wojskowych i czmychnął z wojska?
 

Czytaj również:

Rzeźnia na chwałę Rzymu Rzeźnia na chwałę Rzymu
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Rzeźnia na chwałę Rzymu

Adam Węgłowski

Starożytni Rzymianie kochali krwawe „rozrywki” z udziałem zwierząt. Bez żenady oglądali egzekucje nieszczęśników, skazanych na rozszarpanie przez dzikie stworzenia. Owo damnatio ad bestias było wówczas popularną karą. Na przykład w 167 r. p.n.e. dezerterów skazano na zadeptanie przez słonie. Później na pożarcie drapieżnikom rzucano w Rzymie m.in. chrześcijan.

Obok tego popularne były walki gladiatorskie, które pojawiły się w połowie III w. p.n.e. Początkowo miały charakter niby-religijny, upamiętniały zmarłych przodków. Później jednak przybrały status typowo propagandowy. Im większe ambicje organizatorów, tym huczniejsze igrzyska. W czasach cesarstwa były już stałym sposobem na zadowalanie pospólstwa przez władców. W ramach tych widowisk organizowano też venationes, czyli walki z udziałem zwierząt. Wykorzystując je, odgrywano ponadto brutalne sceny z antycznej mitologii.

Czytaj dalej