Hokeista? Na bank! Hokeista? Na bank!
Wiedza i niewiedza

Hokeista? Na bank!

Wojtek Antonów
Czyta się 14 minut

Jako nastolatek był fanem słynnego hokeisty Wayne’a Gretzky’ego i złodzieja Ronniego Biggsa. Kiedy dorósł, sam zaczął grać w hokeja i napadać na banki. Pod koniec lat 90. stał się najbardziej poszukiwanym przestępcą w Europie. Przez sześć lat wodził za nos policję w Budapeszcie i zyskał status bohatera narodowego. Nazywali go The Whisky Robber.

W latach 1993–1999 w Budapeszcie do­szło do 29 napadów z bronią w ręku. Celem były zwykle mniejsze placówki pocztowe lub bankowe, a przestępstwa przypisano jednemu sprawcy, którego prasa nazwała The Whisky Robber. Przez sześć lat rabuś pozostawał nieuchwytny, a kolejne skoki zrobiły z niego gwiazdę mediów. Widząc gigantyczną korupcję i afery rządowe, obywatele cieszyli się, że w końcu ktoś kradnie po prostu jak bandyta, a nie – jak politycy – w białych rękawiczkach.

Najbardziej upokarzający dla budapesztańskiego wydziału do spraw rozbojów był 13. napad. W marcu 1996 r. po opróżnieniu w pobliskim barze dwóch szklaneczek whisky Johnnie Walker z lodem przestępca z pistoletem w dłoni wszedł do niewielkiego oddziału poczty przy ulicy Kemenes i powiedział głośno: „Przepraszam, ale to jest napad”. Według świadków The Whisky Robber ucharakteryzowany był tak, że przypominał Lajosa Varjú, szefa wydziału, który pracował nad jego sprawą. Identyczny garnitur w paski, taki sam wąs i kapelusz.

Podczas napadu jeden z pracowników zdołał wcisnąć połączony bezpośrednio z policją przycisk alarmowy, jednak oficer dyżurny zbagatelizował zgłoszenie. Kilkanaście minut później cały wydział pędził już na miejsce. Tak bardzo się śpieszyli, że ich dwa samochody zderzyły się ze sobą. Gdy w końcu przyjechali, po rabusiu został tylko delikatny zapach whisky i puste kasy. Były za to ekipy stacji TV2, które nagrały przybycie inspektora Varjú, komentując całe zajście trochę w duchu Monty Pythona: „I na koniec wreszcie przybywa policja”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ucieczka z Transylwanii

Attila Ambrus – bo tak naprawdę nazywał się złodziej – urodził się w Transylwanii, którą Węgry utraciły na rzecz Rumunii. Ten region zamieszkuje węgierska grupa etniczna Szeklerów, która wśród swoich protoplastów całkiem słusznie może się doszukiwać pewnego Huna o imieniu Attyla. To właśnie na cześć tego awanturnika z IV w. nadano imię chłopcu, który 26 lat później stanie się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na Węgrzech.

Mały nie miał lekko – matka zostawiła rodzinę, gdy miał 1,5 roku, a tata był alkoholikiem i często go bił. W końcu Attila wylądował u wujostwa, którzy starali się zapewnić mu opiekę i posłali do szkoły, ale nie odnosił tam większych sukcesów. Marzył o lepszym życiu, lecz zaczynał być znany z lepkich rąk. Gdy postanowił założyć z kolegami zespół muzyczny, instrumenty po prostu ukrad­li innej grupie. Sprawa szybko się wydała i Attila po raz pierwszy trafił do poprawczaka.

Mniejszości narodowe pod rządami Ceaușescu nie miały praktycznie żadnych praw, więc sytuacja na zamieszkanych przez Szeklerów terenach była beznadziejna i wszyscy marzyli o ucieczce na Węgry. Mający problemy z rumuńską policją i pozbawiony jakichkolwiek perspektyw młody Attila postanowił nielegalnie przekroczyć granicę i szukać szczęścia w Budapeszcie. Dotarł na dworzec kolejowy blisko granicy i schował się pod wagonem. Ryzykując, że spadnie na tory, pokonał granicę i 2 godziny później znalazł się w stolicy Węgier. Nie miał grosza przy duszy, a jego ubranie było uwalane smarem i olejem.

Jestem Węgrem

„Jestem Węgrem i chcę zostać na Węgrzech, w Budapeszcie” – oznajmił Attila w urzędzie imigracyjnym. Z miejsca dostał pozwolenie na pobyt, gorzej było z pracą. Szybko nauczył się jednak, jak przeżyć w mieście i gdzie dostać darmowe posiłki. Próbował swoich sił jako elektryk, piekarz, a nawet grabarz. W końcu zdeterminowany, by zmienić swoje życie, zadzwonił do biura klubu hokejowego Újpesti TE, 13-krotnego mistrza Węgier.

Szansą dla młodego Ambrusa mógł być hokej. Jako 12-latek zakwalifikował się do drużyny juniorów miejscowego klubu i okazał się tak szybki i silny, że od razu mógł grać ze starszymi. Nadzieje na sportową karierę przekreśliły jednak muzyczne ambicje Attili i jego kolegów. Od 10 lat nie był na lodzie, ale teraz w nowym środowisku postanowił zrobić wszystko, żeby wrócić do gry. Zawodnicy z Transylwanii mają świetną opinię i są prawdziwymi ­fighterami, i tak właśnie Attila przedstawił się w rozmowie z przedstawicielem klubu, a ten, myśląc, że rozmawia z zawodowym hokeistą, od razu zaprosił go na testy.

Kilka dni później na lodowisku UTE pojawił się nowy bramkarz, który miał się zmierzyć z kilkoma zawodnikami z podstawowego składu. Niestety, już sam wyjazd na lód świadczył o tym, że coś jest nie tak, a gdy Attila dojechał do bramki, był zupełnie zagubiony. Po kilku prostych strzałach krążki coraz częściej trafiały bramkarza w maskę i kask – zawodnicy urządzili sobie strzelnicę.

Po teście było oczywiste, że na pozycję goalkeepera nie ma szans, ale zaczął pracę jako stadionowy woźny. Mógł też mieszkać w malutkim pokoju i to było wszystko, czego potrzebował. Zajmował się drobnymi pracami naprawczymi i sprzątaniem, ale w końcu trafił na lód ­– ­został operatorem frezarki ­Zamboni, która równa taflę lodowiska. Wkrótce na tyle zżył się z drużyną i trenerem, że mógł brać udział w treningach, a z czasem został nieoficjalnym trzecim bramkarzem zespołu – co znaczyło tyle, że nigdy nie grał w meczach i nie otrzymywał pensji gracza, ale był na liście zawodników.

To jest napad!

Czasy transformacji na początku lat 90. były dla Węgrów tak samo trudne jak dla reszty krajów sypiącego się bloku wschodniego. Dzika i nagła prywatyzacja pozwalała wzbogacić się wybrańcom, reszta musiała radzić sobie sama. Nie inaczej było ze sportowcami, którzy kiedyś mieli państwowe pensje, a teraz za honoraria klubowe nie byli w stanie wyżyć. Prawie wszyscy hokeiści z UTE kombinowali na boku. Jeden z graczy miał wypożyczalnię kaset wideo, inny pracował w komisie samochodowym, a dwóch braci z ataku, choć nikt o tym głośno nie mówił, prawdopodobnie dostarczało do tego komisu samochody. Prosto z ulicy i raczej bez dokumentów.

Wykorzystując swoje kontakty w Rumunii, Attila zaczął przemycać skóry zwierząt do Austrii. Biznes się rozkręcał, a on sam czuł się coraz pewniej. Znalazł dziewczynę i kupił auto. Życie było piękne do momentu, gdy na granicy zmieniła się obsada celników i kontrabanda stała się niemożliwa.

Droga od przemytnika futer do rabusia banków wydaje się długa, jednak Ambrus chcąc poprawić swój status materialny, szybko wpadł na pomysł obrobienia urzędu pocztowego. Jego idol z dzieciństwa Ronnie Biggs był jednym z członków gangu, który dokonał napadu stulecia – w 1963 r. w Anglii złodzieje zrabowali z transportu kolejowego równowartość dzisiejszych 50 mln euro. Biggs uciekł z aresztu i wykorzystując swoją część łupu, przeszedł operację plastyczną. Ze zmienioną tożsamością w końcu znalazł się w Brazylii, gdzie bez obawy o ekstradycję wiódł życie celebryty. Książka, którą napisał, stała się ulubioną lekturą młodego Attili.

Na pierwszy raz wybrał mały urząd pocztowy – wiedział, że nie ma w nim alarmów i uzbrojonej ochrony. Przebrał się w niemodny garnitur, perukę i specjalnie za duże buty – na wypadek, gdyby policja szukała przestępcy po podeszwie. Przed skokiem musiał jednak wejść do baru obok i napić się whisky. Dla kurażu, dla rozluźnienia. Chwilę później pojawił się w drzwiach poczty. Pracownica właśnie zamykała. Attila zadziałał instynktownie, wepchnął kobietę do środka i wyciągnął atrapę pistoletu. „To jest napad” – oznajmił, a kobiety zamarły przerażone. Szuflady z gotówką były na szczęście otwarte. Ambrus zaczął zgarniać pieniądze do torby i dokładnie po 3 minutach wybiegł, nie oglądając się za siebie. Po chwili z poczty wychyliła się jedna z pracownic, krzycząc: „Łapać złodzieja, napad!”. Attila zaczął biec i prawie potknął się o swoje za duże buty. Dzięki hokejowej kondycji bez problemu oddalił się jednak na bezpieczną odległość i mógł sprawdzić łup. Okazało się, że „zarobił” 548 tys. forintów, czyli około 5900 dolarów. Z emocji zwymiotował.

Łatwo przyszło, łatwo poszło

Ukradzione pieniądze rozchodziły się szybko. Attila wydawał na dziewczyny, samochody, garnitury czy podróże, które stały się jego ulubionym zajęciem. Chłopak, który nigdy wcześniej nie leciał samolotem, rozsmakował się w odkrywaniu egzotycznych krajów: Indonezja, Madagaskar, Wyspy Kanaryjskie – wyjeżdżał kilka razy w roku, za każdym razem zabierając swoje partnerki i przyjaciół. Co ciekawe, ofiarą napadów padło także kilka biur podróży, z usług których wcześ­niej korzystał. Ambrus miał też słabość do kasyn. W przeciętny wieczór przepuszczał sumy, które były kosmiczne dla ­zwykłego zjadacza chleba. Szybko zyskał status playboya, a kolegom z drużyny mówił, że wciąż zarabia na przemycie futer lub że jest utrzymankiem bogatych pań. I choć wydatki rosły, pieniądze nie stanowiły problemu – gdy się kończyły, planował i przeprowadzał kolejny skok.

Wybierając miejsca napadu, kierował się zasadami, których nauczył się z książki Biggsa. Mierzył odległość od komisariatu, dokładnie planował co najmniej dwie drogi ucieczki, obserwował budynek i pracujących w nim ludzi. Na tyle poważnie podchodził do zadania, że od pewnego momentu zaczął prowadzić księgę, w której zapisywał szczegóły potencjalnych celów. Do każdego napadu przygotowywał przebrania i peruki, czasem domalowywał zarost. I zawsze wstępował do baru na whisky z lodem.

Rosnąca popularność Whisky ­Robbera w mediach i zacieśniająca się pętla organów ścigania sprawiły jednak, że Attila zaczął popadać w paranoję i stracił kontrolę nad swoim życiem. Coraz więcej czasu spędzał w kasynach, więc potrzebował coraz więcej pieniędzy. W 1997 r. The Whisky Robber zaatakował aż siedem razy, ale podczas napadów zaczął być mniej uważny, stał się agresywny, a dla rozluźnienia wypijał nie jedną lub dwie szklanki, lecz całą butelkę.

Rano skok, wieczorem hokej

Pomimo przestępczej działalności Attila nigdy nie zrezygnował z gry w hokeja. Choć klub Újpesti TE, niegdyś potęga węgierskiej ligi hokejowej, czasy swojej świetności miał już za sobą, to gra w pierwszoligowej drużynie była spełnieniem dziecięcych marzeń Ambrusa. Trenerzy i koledzy z lat 1994–1998 wspominają go jako tytana pracy, który nie opuścił żadnego treningu. Po jednym z napadów pojechał prosto na lodowisko i jakby nigdy nic wziął udział w zajęciach. Tego samego wieczoru zjawił się także na ligowym meczu, podczas którego przez cały czas siedział na ławce w masce bramkarskiej. Popołudniowe gazety opublikowały portret pamięciowy rabusia i Attila bał się rozpoznania.

The Whisky Robber nie grał jednak zbyt często, bo pomimo swojego zaangażowania i wyjątkowej sprawności fizycznej był po prostu słabym bramkarzem. Z czasem oczywiście nabrał doświadczenia. Był nawet moment, że z powodu problemów finansowych klub, który nie mógł sobie pozwolić na zatrudnienie innego bramkarza, awansował go na pierwszego goalkeepera drużyny. Ten okres kibice budapesztańskiego zespołu wspominają jako najgorszy w historii ich klubu: w jednym meczu Attila potrafił stracić 29 bramek, a innym razem, podczas serii sześciu meczów – aż 88. Co ciekawe, nazwisko Ambrusa nigdy nie znalazło się na liście płac zawodników, choć on sam był uznawany za najbogatszego gracza węgierskiej ligi hokejowej.

Co powie wróżka?

Skuteczność i bezczelność Whisky Robbera, który potrafił obrobić jeden punkt pocztowy nawet cztery razy, obnażyły bezradność węgierskich stróżów prawa, dla których napady z bronią w ręku były czymś kompletnie nieznanym. W budapesztańskiej policji stworzono specjalny wydział, który miał zająć się tą sprawą. Na jego czele stanął Lajos Varjú, który pomimo szczerych chęci i dużego zaangażowania po prostu nie miał doświadczenia, a nawet przyznawał, że pracy detektywa uczył się z serialu Columbo. Przyjeżdżająca na miejsce napadu grupa dochodzeniowa nie miała ani narzędzi, ani umiejętności, żeby zabezpieczyć ślady czy nawet zebrać odciski palców.

The Whisky Robber pozostawał nieuchwytny, a prasa raz po raz krytykowała policję, która nie miała żadnego punktu zaczepienia. W pewnym momencie detektywi zwrócili się po wskazówki do wróżki, która za pomocą szklanej kuli miała przewidzieć, gdzie odbędzie się kolejny napad. Jedyną możliwością schwytania rabusia było złapanie go na gorącym uczynku.

Ostatni mecz

Gábor „Gabi” Orbán był synem trenera i zarazem młodszym kolegą Ambrusa z drużyny. Zafascynowany stylem życia Attili za wszelką cenę próbował się dowiedzieć, czym tak naprawdę zajmuje się bramkarz. Szykując się do następnych napadów, które miały przynieść większy łup, Ambrus wiedział, że będzie potrzebował wspólnika. Po kilku tygodniach sprawdzania potencjalnego partnera zdecydował się wyjawić, że jest tym, kogo media nazywają The Whisky Robber. Gabi nie zastanawiał się nawet przez chwilę i zgodził się na wszystko.

Po dwunastu mniej lub bardziej udanych wspólnych skokach w marcu 1998 r. przebrani w zakupione z tej okazji garnitury i peruki napad­li na niewielki oddział bankowy. Gábor stał na straży, jego zadaniem było też unieszkodliwienie kamery i pilnowanie czasu, podczas gdy Ambrus, grożąc pistoletem, sterroryzował obsługę placówki i zażądał otwarcia kasy. Attila, wyraźnie zamroczony alkoholem, zbyt długo zwlekał z pakowaniem łupu do toreb, przez co na miejsce zdążyła dojechać policja. Rabusie rzucili się do ucieczki. Ścigani przez policjantów, dotarli do brzegu Dunaju. Ambrus uratował się skokiem do wody, ale Orbán został schwytany.

Tego samego dnia podczas wieczornego meczu hokejowego okazało się, że nieobecni są jedynie dwaj zawodnicy drużyny gospodarzy, z czego jeden z nich został zatrzymany przez policję w związku ze sprawą Whisky Robbera. Zgromadzeni w hali UTE kibice szybko skojarzyli, że słynnym rabusiem musi być nie kto inny jak bramkarz z ich drużyny, a jego nazwisko skandowano do końca spotkania.

W tym czasie Ambrusowi udało się przepłynąć rzekę i wrócić do domu, skąd zabrał gotówkę, samochód i ukochanego psa. Z piskiem opon ruszył w stronę rumuńskiej granicy, licząc, że zdąży tam dotrzeć przed pościgiem. Tym razem policja stanęła na wysokości zadania i The Whisky Robber został w końcu aresztowany.

Gwiazda medialna

Dzięki szczegółowym relacjom The Whisky Robber stał się w węgierskich mediach postacią na wpół legendarną, często porównywaną do rozbójnika Sándora Rózsy, który w XIX w. rabował bogatych (Habsburgów) i pomagał biednym. Choć Attila pieniędzy nikomu nie rozdawał, to według wielu Węgrów kradł pieniądze bogatych banków żerujących na biednych obywatelach. Popularność rabusia, który przed napadem popija whisky, a kobietom w obrabianych bankach przynosi kwiaty, była w pewnym momencie tak duża, że w cieszącym się rekordową oglądalnością programie kryminalnym węgierskiej telewizji poproszono go, by napadów dokonywał w poniedziałki lub wtorki, dzięki czemu dziennikarze mogliby się przygotować do czwartkowej emisji.

Do aresztu, w którym został osadzony Ambrus, zaczęły napływać tysiące propozycji matrymonialnych. Nie brakowało też chętnych do adop­cji jego psa. Za Attilą wstawiali się politycy i gwiazdy, a on sam, zmęczony życiem przestępcy, współpracował z prokuraturą, ze szczegółami opowiadając o swoich dokonaniach. Status celebryty nie łagodził jednak wagi przestępstw, które popełnił: za napady z bronią w ręku mógł być skazany na co najmniej 10 lat więzienia, realnie mogło mu grozić dużo więcej. Po długich negocjacjach zgodził się podpisać zeznania i przyjąć wyrok sądu pod jednym warunkiem: nie zostanie mu postawiony zarzut o usiłowanie zabójstwa. Ambrus nie chciał zgodzić się z oskarżeniem, że podczas jednego z napadów strzelał do funkcjonariusza policji. Utrzymywał, że strzelał w powietrze.

10 lipca 1999 r., korzystając z nieuwagi strażników, opuścił się z trzeciego piętra aresztu przy ulicy Gyorskocsi. Do ucieczki użył związanej z prześcieradeł i przedłużaczy liny, która okazała się za krótka. Godzinę po tym, jak Ambrus wylądował na bruku, skręcając obie kostki, cały Budapeszt został zamknięty. Miasto patrolowały śmigłowce i tysiące policjantów, a znany węgierski prawnik, który za darmo zdecydował się reprezentować Attilę, deklarował: „The Whisky Robber nie jest mordercą i nigdy nie da się złapać”.

Popularność bramkarza budapesz­tańskiej drużyny nigdy nie była tak wielka. Podczas konferencji policji zapytano jej ówczesnego szefa, czy wie, że według sondaży zdecydowana większość społeczeństwa nie chce, żeby The Whisky Robber został złapany. Funkcjonariusz odpowiedział, że jeśli kilkanaście milionów obywateli popiera bandytę, a nie policję, świadczy to o kondycji kraju.

Proces

Na wolności Attili było gorzej niż w więzieniu. Niektórzy sądzili, że uciekł do Rumunii, jednak został w Budapeszcie i ukrywał się w wynajętych mieszkaniach. Żył jak duch, chodząc na palcach i nie zapalając świateł. Zaufane osoby donosiły mu jedzenie, a on sam nie wychodził

z kryjówki. Po kilku tygodniach ciszy w desperacji zdecydował się na kolejny skok – marzył o zgarnięciu takiej ilości pieniędzy, która pozwoli mu na operację plastyczną i ucieczkę do Brazylii, tak jak zrobił Ronnie Biggs. W tej sytuacji miał niewiele do stracenia.

Napad numer 28 okazał się jednak kompletną porażką. Ambrus był tak pijany, że pracownicy banku śmiali się z tego, co do nich mówił. Zdenerwowany, zgarnął tylko drobne z jednej kasy – niecałe 230 tys. forintów (960 dolarów) – i naprawdę cudem udało mu się uciec. Policja po raz kolejny musiała znieść falę drwin ze strony mediów, a na ulicznych straganach pojawiły się koszulki z napisem „GO Whisky Robber!”.

Attila z miejsca przygotował następny skok – tym razem z taką samą dokładnością jak na początku „kariery”. Trzy tygodnie po ostatniej wpadce wszedł do placówki banku OTP przy ulicy Üllői, zgarniając rekordowy łup w wysokości 51 mln forintów (około 217 tys. dolarów). Udało mu się uciec. Policjanci znaleźli jednak na miejscu napadu telefon, który doprowadził ich do kryjówki Ambrusa – i to już jest naprawdę koniec przestępczej działalności Whisky Robbera.

Proces trwał 10 miesięcy i był wielkim spektaklem, relacjonowanym przez światowe media. Historia hokejowego bramkarza, który okradł ­29 banków, uciekł z więzienia i uchodzi za narodowego bohatera, to materiał na hollywoodzki film. Wykorzystał to zresztą prawnik Attili, który bez wiedzy zainteresowanego sprzedał prawa do ekranizacji jego historii.

The Whisky Robber usłyszał wyrok: 15 lat pozbawienia wolności. W wygłoszonej na sali sądowej przemowie przeprosił za swoje czyny, lecz nie powstrzymał się przed uwagami dotyczącymi polityków i biznesmenów, którzy rabują miliardy forintów i pozostają bezkarni. Karę odbył w więzieniu Sátoraljaújhely na granicy węgiersko-słowacko-ukraińskiej – jak sam powiedział: „na końcu świata, gdzie nawet ptaki nie mogą latać”.

Epilog

Dziś Attila Ambrus prowadzi warsztat ceramiczny w centrum Budapesztu i wciąż jest obecny w życiu publicznym. Z więzienia wyszedł w 2012 r., zwolniony po prawie 11 latach. Wyrok skrócono ze względu na wzorowe zachowanie Ambrusa, który podczas odsiadki zajmował się głównie czytaniem i ćwiczeniami fizycznymi. Nadrobił braki w edukacji, a nawet zdobył zaocznie tytuł magistra sztuki.

Jego historia stała się inspiracją dla kilku książek i filmu sensacyjnego. Na powtarzające się w wywiadach pytanie: „Czy było warto?” odpowiada niezmiennie: „Tak naprawdę to więzienie było moim ratunkiem. Staczałem się przez alkohol, pieniądze, adrenalinę i znieczulenie. To, co robiłem, było złe i samolubne. Popełniłem wiele przestępstw i błędów – tego już nie zmienię. Odsiedziałem swoje i nie mam zamiaru wracać do przeszłości. Chcę teraz zrobić wszystko, żeby wrócić do społeczeństwa i zająć się po prostu życiem”.

 

Czytaj również:

Superekspres himalajski Superekspres himalajski
i
zdjęcie: Kalle Kortelainen/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Superekspres himalajski

Paulina Wilk

Sile jego marzeń uległ nawet chiński reżim. Zarażający optymizmem Nepalczyk jako jedyny został w tym roku wpuszczony na położoną w Tybecie Sziszapangmę. Ta góra poddała się mu ostatnia. W rekordowym tempie zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników.

Warunki nie rozpieszczały, aż tu nagle – pogoda dla bogaczy. W nocy z wtorku na środę 22 maja 2019 r. wokół Everestu, najwyższej góry świata, utworzyło się okno sprzyjającej aury. Wiał słaby wiatr, był lekki opad śniegu i przejrzyste niebo. Wszyscy chcieli wejść. Wszyscy, czyli 200 wspinaczy z wydanymi przez Nepalczyków pozwoleniami i ponad 100 pomocników – przewodników i Szerpów. Czekali na tę szansę w namiotach od kilkunastu dni, dla wielu było to marzenie życia, drogo ich kosztowało. Nikt nie zamierzał odpuścić, a na Evereście nie było też nikogo, kto mógłby zapanować nad silnym pragnieniem tak dużej grupy. Spośród 59 oficerów łącznikowych – wyznaczanych obligatoryjnie przez rząd Nepalu do opieki nad ruchem i zdarzeniami na tej górze – w bazie zjawiło się zaledwie pięciu. I nie chcieli wchodzić wyżej. To niezaaklimatyzowani urzędnicy państwowi, źle znoszą duże wysokości, ich kompetencje są teoretyczne. A właśnie ci łącznicy powinni powstrzymać część ekip przed wyjściem na szczyt i udrożnić ruch na pionowej trasie.

Czytaj dalej