Gdy byłem w piątej klasie i chodziłem w krótkich majtkach, nawiedziła mnie chęć poznania tajników pszczelarstwa. Chęć, jak na sztubaka rozmiłowanego zazwyczaj w szlachetnej, choć toczącej się na ulicach i podwórkach grze „kukso”, raczej dziwna. Tłumaczyła się jednak prosto: oto ksiądz profesor wyjawił nam któregoś dnia na lekcji, że będzie uczęszczał na kursa pszczelarskie. Słowo „uczęszczał” uderzyło mnie tak swoją dostojnością i podniosłością, że natychmiast postanowiłem rzucić pisanie regulaminu Stowarzyszenia Czarnych Huzarów i uczęszczać na pszczelarstwo. (Punkt pierwszy regulaminu brzmiał: „czarny huzar działa zawsze na własną rękę”. Niestety dalej jakoś poza ten punkt pierwszy wyjść nie mogłem).
***
Zostałem więc pszczelarzem. Zanim opowiem, jak się to stało i jaki ma to związek z hipnotyzującymi pluskwami oraz przyszłym końcem świata, muszę nadmienić, że owe cztery tygodnie kursów pszczelarskich więcej mi dały