
Średniowieczna Europa posługiwała się zupełnie innym pojęciem dzieciństwa niż współczesna. Jak rodzice traktowali wówczas swoje potomstwo? I czy w ogóle mamy narzędzia, by to badać?
Wyobraźmy sobie świat, w którym nie ma dzieci. Wszędzie otaczają nas dorośli i tylko niektórzy z nich są nieco inni niż my – trochę mniejsi, jakby nie do końca jeszcze ukształtowani.
Ubierają się jak my, pracują – nie są im obce ani problemy egzystencjalne, ani tajemnice małżeńskiej alkowy. Tak właśnie było – jeśli wierzyć francuskiemu historykowi i eseiście Philippe’owi Arièsowi – w średniowieczu. Dla XII- czy XIII-wiecznego mieszkańca Europy dziecko nie istniało jako istota, która szczególnie odróżnia się od dorosłego. Dzieciństwo było doskonale przezroczyste.
Choć wizję, którą Ariès przedstawił w 1960 r. w znanej książce Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach, wielokrotnie poddawano krytyce, spróbujmy odtworzyć tok myślenia historyka i rozważyć – podpierając się teorią holenderskiego psychiatry Jana Hendrika van den Berga – na ile dzieciństwo można dziś traktować jako produkt przemian społecznych oraz kulturowych ostatnich wieków.
Niezauważalne
Średniowieczna sztuka – argumentuje Ariès – nie dostrzegała dzieciństwa. Ówczesne obrazy i miniatury, które przedstawiają najmłodszych, wcale tak naprawdę dzieci nie wyobrażają – to mali dorośli. Na wielu obrazach Dzieciątko Jezus