Jak testament 
 Kościuszki nie zmienił świata Jak testament 
 Kościuszki nie zmienił świata
Wiedza i niewiedza

Jak testament 
 Kościuszki nie zmienił świata

Mikołaj Gliński
Czyta się 5 minut

Podczas swojego drugiego pobytu w Ameryce Kościuszko spisał dokument, który mógł zmienić historię jego drugiej ojczyzny, a nawet – jak chcą zwolennicy historii alternatywnych – wyznaczyć trajektorię pozwalającą uniknąć wojny secesyjnej. Czy jego ostatni list do Jeffersona będzie kamieniem, który poruszy lawinę?

[W poprzednim odcinku: raniony w bitwie bohater trafia do carskiej niewoli. Oswobodzony udaje się na Zachód i dociera (po raz drugi) do Ameryki, gdzie witany owacjami i opromieniony glorią podwójnego bohatera wraca do zdrowia i spotyka starych znajomych].

Solura, wrzesień 1817 r. Siedzący przy biurku w swoim szwajcarskim mieszkaniu 71-letni starzec zawiesza pióro nad kolejnym już dzisiaj listem. Być może zamyśla się gorzko, wspominając ostatnie 20 lat swojego życia. Musiało wszak wiązać się z nimi poczucie niespełnienia: najpierw klęska powstania, po nim długie miesiące niewoli, w końcu, trwające do dziś, lata emigracji. W ostatnich latach pociechę daje mu chyba tylko obserwowanie młodzieży i studiowanie nowoczesnych metod dydaktycznych Pestalozziego. Marzy mu się powszechne, utrzymywane przez państwo szkolnictwo podstawowe – także dla dziewcząt. „Rzeczywiście chyba już tylko w młodzieży nadzieja” – tak być może myślał Kościuszko miesiąc przed śmiercią.

List, który leży przed nim na biurku, jest adresowany do Thomasa Jeffersona – byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych i jego serdecznego przyjaciela. Rozgoryczony Kościuszko pisze w nim: „Jestem jedynym prawdziwym Polakiem w Europie, wszystkich innych okoliczności uczyniły poddanymi różnych mocarstw”. Przede wszystkim jednak w tym ostatnim liście przypomni przyjacielowi o złożonej przed laty uroczystej obietnicy i „funduszu, którego przeznaczenie po mojej śmierci jest Ci znane”. O co chodzi?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się o 20 lat. To wtedy, w 1797 r., już po upadku powstania, Kościuszko udaje się po raz drugi do Ameryki. Na miejscu dochodzi powoli do zdrowia, spotyka się z dawnymi towarzyszami broni, wśród których znajduje się Thomas Jefferson. Ów jest w tym czasie wpływowym politykiem, jednym z sygnatariuszy Deklaracji niepodległości i autorem zawartych w niej skrzydlatych słów o tym, że „wszyscy ludzie stworzeni są równymi”, a przy okazji – co nie bez znaczenia – właścicielem ponad setki niewolników, czym jednak nie różni się szczególnie od innych ojców założycieli.

Okoliczności te czynią go idealną osobą do spełnienia roli wykonawcy testamentu, który Kościuszko podpisał 20 kwietnia 1797 r., a więc 20 lat przed śmiercią. W dokumencie tym powierza przyjacielowi wypłaconą mu właśnie przez Kongres sumę zaległego żołdu (kwota ta powiększona o odsetki wynosiła niebagatelne 18 912 dolarów i 3 centy, w najbliższych latach została powiększona jeszcze o wartość 500 akrów ziemi w stanie Ohio) i uprasza:

„Prosiłem pana Jeffersona, żeby w razie mojej śmierci, bez wyrażenia ostatniej woli lub testamentu, wykupił za moje pieniądze tylu Murzynów i uwolnił ich, aby pozostała suma wystarczyła na zapewnienie im wykształcenia i utrzymania”.
Właśnie o tym dokumencie Kościuszko przypomina Jeffersonowi w pisanym na miesiąc przed śmiercią liście. Przyjaciel, jak się wydaje, wolałby jednak o tym nie pamiętać. Przez dwie kadencje jako prezydent USA nie uczynił wiele, aby rozwiązać problem niewolników. Co więcej, ostatnio zdaje się uważać wręcz, że ważniejsze od ich wyzwolenia jest prawo własności i konstytucyjna ochrona prawa każdego stanu do określenia własnej przyszłości. Także śmierć przyjaciela nie spowodowała, by bardziej ochoczo przystąpił do realizacji zadania. Testament zresztą obarczony jest wadami prawnymi, piętrzą się formalne trudności, na to wszystko Jefferson nie ma już siły.

Ostatecznie w 1821 r. zrzeka się wykonania testamentu Kościuszki. Sprawę spadku, który przez wiele lat wywoływał kłótnie, w końcu w połowie wieku rozwiązał Kongres, przekazując pieniądze dzieciom sióstr Kościuszki. Sam Jefferson zmarł 4 lipca 1826 r. – w 50. rocznicę podpisania Deklaracji niepodległości. W swoim testamencie uwolnił pięć osób (niestety, jego wieloletnia kochanka Sally Hemmings nie znalazła się w tym gronie). Podczas licytacji w jego wirginijskiej posiadłości 15 stycznia 1827 r. „pod młotek” poszło 130 „cennych Murzynów”, co zresztą było jedynie małą częścią całej liczby niewolników, którzy za życia Jeffersona pracowali na jego ziemi.

Historycy do dziś spierają się o potencjalny wpływ, jaki wykonanie testamentu mogłoby mieć na dalszy bieg amerykańskiej historii. Niektórzy sugerują, że zrealizowany przez byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych testament Kościuszki mógłby stać się wzorem do naśladowania dla innych właścicieli niewolników, wypracowując model odmiennej drogi do abolicji niż ta, jaką poszła historia. 

Jak wiadomo, na rozwiązanie problemu trzeba było bowiem czekać aż do 1861 r., kiedy wojna secesyjna skąpała Amerykę we krwi. W jej rezultacie zginęło prawie milion ludzi, a około 3 mln amerykańskich niewolników uzyskało wolność osobistą*. Kościuszko naturalnie już się o tym nie dowiedział. Przed śmiercią starał się zapewnić wolność tym chłopom, którzy wciąż odrabiali pańszczyznę w jego rodzinnym majątku w Siechnowiczach. Niestety, równie bezskutecznie: tamtejsi chłopi, podobnie jak niewolnicy w Ameryce, na pełną wolność osobistą musieli poczekać aż do lat 60. XIX w., a uwolnił ich rosyjski car. 

* Postscriptum

I choć z reguły przy tej okazji pada nazwisko Abrahama Lincolna jako głównego architekta dzieła emancypacji niewolników w USA, warto przywołać nazwisko (a my zwróćmy uwagę na imię) innej postaci, której rolę w tym długotrwałym procesie historycy uważają dziś niekiedy nawet za ważniejszą od Lincolna. W przeciwieństwie do niego był bowiem Thaddeus Stevens jednym z tych radykalnych polityków, którzy moralne kwestie niewolnictwa stawiali wyżej niż polityczne implikacje jego zniesienia. Stevens przez lata grzmiał z mównicy, przypominając kongresmenom, jaką hańbą niewolnictwo okrywa młody naród. Jego nieugięta radykalna postawa kształtowała debatę, która przyczyniła się do wyzwolenia niewolników. A jak się wydaje, urodzony w 1792 r. Stevens swoje rzadkie w Ameryce pierwsze imię zawdzięczał amerykańskiej sławie Kościuszki. Trudno nie podejrzewać, że ideały polskiego imiennika mogły mieć jakiś wpływ na jego poglądy. Może warto więc w nim dostrzec symbolicznego wykonawcę testamentu Kościuszki, a w tym zaś – jeszcze jeden dowód wielkości Tadeusza z Polski.

Czytaj również:

Dyktator, który nie lubił wieszać Dyktator, który nie lubił wieszać
i
Portret Tadeusza Kościuszko, Karl Gottlieb Schweikart, zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie
Wiedza i niewiedza

Dyktator, który nie lubił wieszać

Mikołaj Gliński

W poprzednim odcinku: to m.in. dzięki militarnym dokonaniom naszego bohatera Ameryka wybija się na niepodległość. Jednak 10 lat później sytuacja w kraju wygląda dużo gorzej – tym razem nie wystarczą nawet wybitne talenty wojskowe, upór i waleczność. Tu jest Polska!

Warszawa, wrzesień 1794. To musiała być jedna z pierwszych spokojnych nocy w obozie powstańców pod Królikarnią na warszawskim Mokotowie. Przez ostatnie dwa miesiące namiot służył Naczelnikowi za sypialnię, biuro i kwaterę dowodzenia, a on sam nawet się nie rozbierał, ubrany w szarą sukmanę, zawsze gotowy skoczyć na koń i ruszyć na pomoc któremuś z zagrożonych przyczółków oblężonego miasta. 

Czytaj dalej