Procesy o czary na dobre rozpoczęły się w Europie w XV w. Nie zaprzestano ich przez następne 300 lat, stosując cały wachlarz mniej lub bardziej wymyślnych tortur.
Starą i popularną w całej Europie metodą sprawdzenia, czy ma się do czynienia z wiedźmą, było pławienie. Kobietę wiązano i wrzucano do wody. Jeśli zaczynała tonąć, oznaczało to, że jest niewinna. Jeśli utrzymywała się na powierzchni i „woda jej nie chciała” – trudniła się czarami. Inną metodą było ważenie: na jedną szalę wagi wchodziła podejrzana, na drugą kładziono Biblię. Jeśli Biblia okazywała się lżejsza, stwierdzano, że kobieta jest czarownicą.
Przed wydaniem wyroku należało jednak uzyskać oficjalne przyznanie się do winy. Badacz czarownictwa w Europie Zachodniej Jeffrey B. Russell wymienia tortury, które stosowano w tym celu: zgniatanie kciuków specjalnymi śrubami, miażdżenie nóg imadłem, chłosta na siedzeniu nabitym szpikulcami, podwieszenia czy rozciąganie broną. Historyk i etnograf Bohdan Baranowski przestudiował zagadnienie, jak w Polsce traktowano domniemane wiedźmy. Po zapoznaniu się z nowożytną dokumentacją sądową opublikował swoje wnioski m.in. w pracach Pożegnanie z diabłem i czarownicą i W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska, opisując przebieg procesów czarownic. I tak na przykład przed rozpoczęciem przesłuchania kobietę golono (najczęściej bez mydła, aby było bardziej nieprzyjemnie), wychodzono bowiem z założenia, że diabeł może ukrywać się nawet we włosach swojej oblubienicy. Oskarżona musiała być naga i stać odwrócona tyłem lub z opaską na oczach, gdyż obawiano się jej spojrzenia. Pewnym sposobem na odebranie jej mocy było też bicie po twarzy przez kata, aż zalała się krwią. W czasie procesu kat również zabierał głos: opowiadał o poszczególnych torturach oraz ich działaniu; prezentował narzędzia, którymi dysponował, tak by kobieta – mając już wyobrażenie o tym, co ją czeka – od razu przyznała się do winy. Jeśli tego nie zrobiła, dokonywano wyboru spośród wszystkich dostępnych w Polsce metod; najchętniej torturowano poprzez rozciąganie różnych części ciała, a kiedy i to nie wystarczało, przechodzono do przypalania. Niejaka Ewa, sądzona w 1715 r. przed sądem miejskim w Szczercowie, przyznała się do konszachtów z „niemieckim diabłem” dopiero po przypalaniu świecą pod pachami. Podczas przesłuchania istotne było również, aby kobieta nie dotykała ziemi, z której – zgodnie z przekonaniem oskarżycieli – czerpała swoją magiczną moc.
W 1731 r. rzekoma wiedźma „przesłuchiwana” przez sąd w Dobrej przez godzinę nie odpowiadała, aż kat w końcu zorientował się, że nie żyje. Śmierć podczas tortur zdarzała się często – tłumaczono to wówczas uduszeniem przez diabła, który ratował w ten sposób swoją kochanicę przed ludzką karą. Mógł on też „siedzieć w gardle” oskarżonej i uniemożliwiać jej przyznanie się do winy. Wobec tego nawet jeśli kobieta bohatersko przetrwała męczarnie, wciąż nie gwarantowało jej to uniewinnienia. Tak było w przypadku Agnieszki Mierzyckiej, również sądzonej w Szczercowie. Przeżyła męki, nie przyznając się do winy, ale pod wpływem presji rozgniewanego tłumu i tak ją spalono. Tortury łamały psychicznie niewinne osoby. Podczas procesu w Opatówce w 1690 r. zanotowano, jak katowana kobieta mówiła: „Najświętsza Panna lepij wie, któryj się oddaję, żem nic nikomu niewinna, gotowam umrzeć i świadczę Mękę Pańską, jakom nie jest czarownica i nigdy nikomu żadnej złości nie uczyniła”. Jednak po jakimś czasie – w przerwie między kolejnymi katuszami – przyznała, że „Matuszkowi konia oczarowała ze złości, który potem zdechł”.
Warto dodać, że domniemane czarownice były torturowane jeszcze przed procesem. W więzieniu (najczęściej był to dworski spichlerz) izolowano je w beczce lub kłodzie, wciąż stosując się do zasady, by nie miały kontaktu z ziemią. Było to doświadczenie tak koszmarne, że kobiety umierały, a nawet podejmowały próby samobójcze. To przypadek z 1665 r., kiedy to więziona Anna Hernalka, korzystając z nieuwagi strażnika, wykradła mu topór, którym podcięła sobie gardło.