Klątwa Platona Klątwa Platona
i
Akademia platońska/ Raphael (1509-10) Pałac Apostolski w Watykanie
Wiedza i niewiedza

Klątwa Platona

Poradnia F
Marcin Fabjański
Czyta się 8 minut

1

Kiedy przeżuwam coś, co lubię, gorgonzolę na świeżej bagietce albo czekoladę, moich kubków smakowych w ogóle to nie obchodzi. Moich myśli też. Kubki same z siebie nie odczuwają przyjemności, a myśli zdają się należeć do świata impregnowanego na glukozę. Powiecie, że z czekolady przyjemność ma mózg. Daliście się uwieść współczesnym naukowcom lub popularyzatorom nauki z redakcji magazynów bardziej błyszczących niż ten. Ale oni wyznają religię zwaną redukcjonizmem pozytywistycznym, i zgodnie z jej dogmatem muszą wielbić boga nie mniej urojonego niż inni bogowie – Materię, Substancję lub Świat, istniejącą inaczej niż przedmiot ludzkiej świadomości i będącą jej podstawą. Filozofowi jednak nie wypada być wyznawcą. Za to wypada pytać. Czy więc naprawdę przyjemność z czekolady odczuwa te 1,4 kg pofałdowanej galarety w czaszce? Weźcie kostkę waszej ulubionej – czekolady lub galarety – i sprawdźcie. 

Pewnie poczuliście przyjemność w tylnej części sklepienia jamy ustnej. Możliwe też, że dopadła Was zgubna myśl o tym, jaka ta kostka dobra. A ja i tak upieram się, że kubki smakowe nie odczuwają przyjemności. Myśli też nie. Ani mózg. I jeszcze upieram się, że przypisywanie ciału zdolności do odczuwania przyjemności kończy się lękiem, podrażnieniem i pełzającym przygnębieniem, które odbiera ludziom radość życia. A skoro tak, to powstrzymanie się od tego przypisywania może nas uwolnić od tych podrażnień albo – bądźmy realistami – złagodzić je. To, co nas pęta, może nas wyzwolić. Popularna obsesja na punkcie jedzenia (książki, filmy, programy telewizyjne, celebryci) wcale nie musi być więzieniem. Może być kluczem do więzienia. Żeby uprawiać filozofię, nie trzeba przestawać jeść.

2

Dajmy na to, że Platon – ten brodacz o długim, prostym nosie, przypisem do którego podobno jest cała zachodnia filozofia – siada na kamieniu wśród pinii, przymyka oczy, wkłada sobie do ust kostkę czekolady i pozwala jej powoli rozpuścić się na języku. Co czuje? Przyjemność, bo to ponadkulturowa reakcja ludzkiego ciała na czekoladę? A może wstręt, jest wszak Platonem, przekonanym, że czekolada i język należą do zwodniczej zmysłowości, która przesłania to, co istnieje naprawdę – idee? 

Starożytni Grecy doświadczali świata według innej geografii czucia niż my. Ciało i dusza były dla nich nierozłączne, rozum czasami szybował swobodnie ponad nimi. Mięso ludzkich ciał, według Greków, nasycone było siłą witalną, zwaną pneumą, tak jak włókna roślin i ciała gwiazd. Ale w antyku nie wystarcza być człowiekiem, żeby sobie rozumem polatać, trzeba stać się filozofem. Platon odleciał tak daleko, że zapomniał o mięsisto-psychicznej realności i utkwił w czymś w rodzaju nieba. Zainspirowane chrześcijaństwo przeniosło środek ciężkości ludzkiego istnienia w zaświaty (za co przeklął je Nietzsche), a Kartezjusz opisał materię jako mechaniczną zabawkę nakręconą przez Boga. My, dzisiejsi platończycy, żyjemy w zupie doświadczeniowej, która jest mdłą zlewką tych wszystkich zabiegów i, będąc metafizycznymi dyletantami (interesujemy się jedzeniem, nie filozofią), przypisujemy odczuwane przyjemności kubkom smakowym. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Autostrada E35 Mediolan–Bolonia. Godziny w korku, ogromna kolejka do punktu opłat, zmęczenie podróżą, potrzeba toalety. Czuję, jak gęsta zupa we mnie dusi się na wolnym ogniu niepokoju, mdłości i irytacji. Bolonia, dwie godziny później (stolik w wąskiej uliczce, wino, zapach owoców z pobliskiego sklepu) – zupa we mnie rzednie, ciało rozluźnia się, miłość bliźniego wzrasta. Z dwiema tak różnymi dramaturgiami? Co się zmieniło, Platonie, moje ciało czy moja dusza? Co się nie zmieniło i jest mną? Co mam zrobić z tymi dwoma „ja” (autostradowym i bolońskim), które nie chcą zlepić się w jedno?

Przyjemność – lub jej przeciwieństwo – są w jakimś sensie niewidzialne. Kiedy mi dobrze lub źle, to jestem tym stanem, nie postrzegam go jako coś osobnego ode mnie. Przyjemność lub przykrość to stany zupy doświadczeniowej, z którymi się identyfikuję. To one lepią umysł i ciało w jedno. Jestem platończykiem z odchyłem redukcjonistyczno-pozytywistycznym, uznaję podział Platona na duszę i ciało, większość trosk poświęcając temu drugiemu. Za dużo jem, dbam o wygodę ciała, bo zdaje mi się, że będę przez to intensywniejszą przyjem———- no–ścią. Co, jeśli wyostrzę uwagę metafizyczną, odkleję się od identyfikacji z tą przyjemnością/przykrością i z całych sił postaram się sprawdzić, skąd się ona bierze? Może nieważne jest to, co pozlepiane – ciało i umysł. Może ważne jest to, co lepi?

3

„Twoja pierś jest przepełniona nieprzeżytym życiem” – mówi Fryderyk Nietzsche doktorowi Breuerowi w powieści Irvina Yaloma Kiedy Nietzsche szlochał. Jadę przez wielką budowę, która w zamyśle ma być drogą szybkiego ruchu na Białystok, i czuję wyraźnie przepełnioną pierś. Wielki balon przykrości tkwi zapewne w miejscu, skąd wychodzą ręce trzymające kierownicę. Może lęk egzystencjalny nie bierze się z tego, co było, ale z tego, co się nigdy nie zdarzyło? 

Puszcza Białowieska. Tutaj zachłanność życia, niecierpliwość, która nagle, nie wiadomo dlaczego, może zmienić się w pełny, klarowny spokój, jakby prastare dęby bawiły się mną: tą miękką biomasą na dwóch nogach na dole, która wprawdzie potrafi się ruszać, ale nie dożyje nawet setki. Przyjechałem zanurzyć się w Puszczę i się z nią pożegnać (tu miała być siedziba Szkoły Filozofii, będzie jednak we Włoszech). Włóczyć się po niej, sam lub ze studentami, spotykać łosie i jenoty, czytać filozofów w zapyziałym pensjonacie, nasłuchiwać z trwogą wycia pił. Dostawać SMS-a o drugiej w nocy: „Wilki wyją na polanie za Teremiskami. Przyjeżdżasz?”. W Puszczy nadrabiam nieprzeżyte życie.

Bagno pachnie tutaj intensywnie jak szczaw (dość podobnie, tylko bardziej przestrzennie), ale jednocześnie łagodnie jak mięta. Mieszanką wysokich i niskich tonów. Siadam na pniu na brzegu i udziela mi się miękkość bagna: czas zwalnia i gęstnieje, emocje łagodnieją. Staje się jasne: odczuwanie to funkcja środowiska, a nie intelektu, mózgu czy nawet całego ciała. Odczuwanie stwarza te wszystkie rzeczy.

4

Ten moment, w wędrówce ledwo wydeptaną ścieżką wzdłuż rzeczki Narewki, kiedy środek ciężkości uwagi przechodzi z mostka kapitańskiego kilka centymetrów za linią oczu do środowiska. Medytacja, bez techniki i bez procedur. Działanie dwóch sił: naturalnych, takich jak grawitacja, i tych, które są skutkiem pragnień i niespełnień. Pełna jasność, które są które. Uwaga dostraja się bez wysiłku do sił naturalnych, wtedy pragnienia same wygasają. Są nacisk, ciężar, dotyk powietrza na skórze, odgłos skrzypienia śniegu: ani przyjemne, ani przykre. Takie, jakie powinny być. Bezstronne i wolne. Zupa z lęku i mdłości wylała się z piersi. Najlepszy stan, jaki znam. Są ciało i umysł, jakby rozdzielone; nie ma przyjemności ani przykrości. A to znaczy, że ich źródłem nie były ani umysł, ani ciało.

Fenomenologiczna metafizyka buddyjska, wywiedziona z doznań medytacyjnych, zna dobrze ten stan. Według Buddy przyjemność i przykrość to osobna przyprawa w zupie doświadczeniowej, której składnikami są ciało i umysł. Nazywa się vedanā. My, platończycy, tłumaczymy to słowo na nasze okcydentalne języki raz jako „doznanie” (z mięsa), raz jako „uczucie” (z ducha). Ale vedanā nie jest ani tym, ani tamtym (choć i tym, i tamtym), co wynika jasno z prastarych palijskich opisów buddyjskich i doświadczenia medytacyjnego. Jest pomiędzy. 

Vedanā nie jest też przedmiotem edukacji na Zachodzie. Nie dostajemy w szkole ocen z „przyjemności i cierpienia”. Nie uczymy się sztuki obchodzenia z nimi. Zachodnie psychologia i psychoterapia nie widzą metafizycznej potęgi vedany, choć potrafią opisać, jak działa. Straciliśmy dzięki tym psycho-naukom wgląd nienawidzonego i kochanego przez Nietzschego mistrza – Arthura Schopenhauera – w myśl którego to wola lepi świat, a mózg, ze swoimi kategoriami czasu i przestrzeni, tylko ten świat dorzeźbia. 

Wróciłem z zaświatów, Fryderyku. I melduję, że nie muszą one być w niebiosach, jak wskazuje palec Platona na fresku Rafaela (co Cię tak wkurza). Sami roztaczamy wokół siebie mgłę zaświatów, ze strzępów myśli, wspomnień, skojarzeń, scenariuszy przyszłości, pływających w zupie lęku. I jeszcze: zaświaty można strząsnąć z siebie na puszczańskiej ścieżce.

5

Dlatego interesować mnie powinna obecność bez pragnienia. Pozostałe rzeczy w drugiej kolejności. Mogą mnie najwyżej interesować jeszcze konsekwencje takiej obecności.
 

Czytaj również:

Świadomy jak jeleń Świadomy jak jeleń
Ziemia

Świadomy jak jeleń

Marcin Fabjański

Codzienne udręki – dojeżdżanie, zarabianie, oglądanie telewizji, płodzenie, nasłuchiwanie, co kto o mnie powiedział – są raczej płytkie, do przejścia na automatycznym pilocie. Stąd ich niebezpieczeństwo.

1

Pierwsze stado prowadzi samica. Doświadczona, urodziła już kiedyś cielaka. Czujna. Jej duże, ruchome uszy wychwytują każdy podejrzany szmer w lesie pokrywającym dolinę rzeki Simbrivio. Łanie trzymają się blisko siebie, za to byk idzie nieco z tyłu. Najważniejsze to nie pozwolić, żeby inny jeleń przejął jego stado. Właśnie stoczył walkę z młodym samcem, który miał na to ochotę. Wygrał, więc teraz ryczy.

Czytaj dalej