Klątwa Sydonii
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Klątwa Sydonii

Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Pisząc o „polskich” czarownicach, nie można ograniczyć się tylko do wydarzeń z ziem Rzeczypospolitej w XVI–XVIII stuleciu. Warto pochylić się także nad wydarzeniami, które miały miejsce na terenach poza jej granicami, lecz dziś należącymi do państwa polskiego. Dobrym przykładem jest przypadek Sydonii von Borck ze Szczecina.

Panna i książę

Rodzina Borków służyła w średniowieczu książętom pomorskim. Zapewne miała słowiańskie korzenie i – co jeszcze bardziej zbliża ją do Polski – często toczyła pograniczne boje z Krzyżakami. Najlepszym przykładem Maćko Bork (Matzko von Borck), rycerz rozbójnik z przełomu XIV i XV w., który mocno zalazł za skórę rycerzom zakonnym. Właśnie ów awanturnik był pradziadkiem Sydonii.

Urodziła się o

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Na tropie wszetecznic z Kalisza
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Na tropie wszetecznic z Kalisza

Adam Węgłowski

Do Rzeczypospolitej „polowania na czarownice” dotarły w XVI w. zza zachodniej granicy, z Cesarstwa. Na pierwszy ogień poddały się temu szaleństwu najbliższe polskie miasta mające sporo mieszczan pochodzenia niemieckiego lub po prostu intensywnie handlujące z Niemcami. Czyli Wielkopolska! Poza Poznaniem, pod którym rozpalono pierwszy w Polsce stos dla czarownicy w 1511 r., wyjątkowo dużo działo się w tej materii w Kaliszu. I wystarczy przyjrzeć się kaliskim procesom czarownic, by stwierdzić, że były niemal kopiami niemieckich.

Diabelskie odbicie

Zaczęło się w 1580 r. Przed kaliskim sądem stanęły wówczas Zofia z Łękna i Barbara z Radomia. Początkowo nikt nie brał ich za czarownice i nie zamierzał palić. Zatrzymane bowiem zostały jako złodziejki z targowiska. Pechowo jednak Barbara miała przy sobie podejrzane zioła, zdaniem sądu mogące wskazywać na praktyki czarnoksięskie. Na dodatek okazało się, że parała się też prostytucją – a kobiety lekkich obyczajów podejrzewano np. o stosowanie magicznych miłosnych napojów i preparatów do usuwania ciąży. Atmosfera wokół oskarżonej się zagęściła. „Czasami do procesu czarownic dochodziło zupełnie przypadkowo. Oskarżona zupełnie o co innego kobieta wzięta została na tortury i tam plotła różnego rodzaju głupstwa, które pozwoliły sędziom lub katowi nabrać przekonania, że pozostaje ona w stosunkach z diabłem – wyjaśniał ten mechanizm historyk prof. Bohdan Baranowski w książce Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku. – Od tej chwili śledztwo przybierało zupełnie inny charakter i na dalszych torturach największy nacisk kładziono na zbadanie, czy w rzeczywistości jest ona czarownicą. Naturalnie na mękach przyznawała się ona do wszystkiego i kończyła na stosie. Tak więc wędrowna prostytutka, posądzona początkowo o kradzież, zaawansowała w oczach sędziów na diabelską kochanicę”.

Czytaj dalej