Natura dała nam umiejętność odróżniania czerwonych owoców od zielonych, za to pozbawiła nas nocnego widzenia. Z kolei koty nie dostrzegają koloru czerwonego, ale w ciemności ich świecące oczy widzą perfekcyjnie.
Człowiek o słabych nerwach nie wybiera się po zmroku do środkowoamerykańskiej dżungli. W naszej umiarkowanej strefie klimatycznej, zwłaszcza z dala od świateł miasta, łatwo zatopić się w ciepłym, pachnącym wiciokrzewem i schnącym sianem mroku lipcowych nocy. Choć ciemne, są one pełne życia, wibrują dźwiękami i ruchem – zapraszają, obiecując chwilę wytchnienia i spokoju. W Hondurasie czy Kostaryce dżungla nocą to środowisko człowiekowi obce. Zabójcze. Atramentowy mrok, w którym nasze nauczone dnia oczy ślepną. Labirynt szeleszczących roślin, w zakamarkach których odbywa się nieustanny taniec śmierci. Po leśnym runie leniwie suną jadowite żararaki, wśród liści kursują wałęsaki, gotowe każdemu intruzowi wstrzyknąć swój toksyczny koktajl. Do tego dochodzi światło. A raczej światła.
Choć zatopiona w mroku, dżungla nocą mieni się od zapalających się oraz gasnących tu i ówdzie świateł. Niektóre zdają się przerastać ciemność i czarne kontury zanurzonych w niej obiektów jak tętnice niewidocznego za dnia układu krwionośnego. Jarzące się na zielono sznureczki oplatają butwiejące pnie i sterty kruszejących w wilgotnym upale liści. Każda z tych nitek to element większej sieci spowijającej cały ten ekosystem, złożonej ze splątanych ścieżek grzybni przenikającej martwą materię. Jedne z nich świecą, z niektórych wyrastają nawet niewielkie, świecące kapelusze – miniogrody surrealistycznego blasku