Świat cyfrowy rozgościł się już pod naszymi strzechami tak dobrze, że nie jest dziś żadnym odkryciem, że nadmiar korzystania z ekranów i Internetu jest groźny dla naszej psychiki. To jest oklepana diagnoza, jest na to mnóstwo badań. Co z tym zrobić?
Przewaga outdooru nad ekranem jest oczywista, pisałem o niej wiele razy. Parafrazując Kartezjusza: praktycznie nikt nie korzysta z Internetu na tyle mało, żeby nie skorzystał psychicznie na korzystaniu z niego mniej. Każdy metr spaceru, wycieczki, aktywności na świeżym powietrzu i pod niebem jest lepszy niż kilometr przescrollowanego newsfeeda. Nasze udziały w świecie cyfrowym są jednak na zawsze, święcące prostokąty już nas nie opuszczą. Nie ma mowy o ich porzuceniu – pytanie: jak z nich dobrze korzystać?
Internet jest Internetowi nierówny. Jeden i ten sam screen time może oznaczać zupełnie różne rzeczy. Czytanie sieczki socialmediowej i coraz nędzniejszej portalozy nie jest tym samym co czas spędzony w Messengerze, Whatsappie czy Signalu, generalnie na komunikatorze. Z tego pierwszego nie dowiemy się wiele o świecie, za to zniszczymy swoją psychikę. To drugie zaś jest przecież komunikacją 1:1 z żywym człowiekiem. Bliźni to bliźni, w XXI w. to nie ma już takiego znaczenia, że na czacie.
Oczywiście, wiadomo, że najlepiej jest spotkać się na żywo, usiąść na długą nocną Polaków rozmowę w czyjejś kuchni. Tego nic nigdy nie zastąpi. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć: w 2022 r. rozmowa z drugim człowiekiem na czacie nie jest już czymś „gorszym” niż spotkanie się w rzeczywistości. To nie ta alternatywa, nie to porównanie. Trzeba spojrzeć na to tak: rozmowa na czacie z konkretną osobą jest czymś lepszym niż bezsensowne skrolowanie Internetu jako takiego. Pod tym względem messendżery, whatsappy i signale (póki są jeszcze dostępne i bezpłatnie) należy uznać za jeden z najwspanialszych wynalazków ludzkości. Ci, którzy mnie znają osobiście, wiedzą, że to nie tylko teoria, ale i praktyka.
Rzecz jasna, każda relacja z drugim człowiekiem – czy to w realu, czy na komunikatorze – zależy od nas tylko w 50%. W naszym władaniu jest „nasza strona”, a relacja jest z defincji dwustronna. Nie możemy w żaden sposób zmusić drugiego człowieka, żeby chciał podtrzymywać swój jej koniec, żeby chciał odbijać tę piłeczkę. To jasne. Ale uwaga: to i tak dużo lepiej niż relacja z ogólnym algorytmem Internetu, która jest zawsze patologiczna, w której odpowiadamy za zero procent sprawy i nie mamy żadnej kontroli nad tym, co ten algorytm nam zaserwuje. Mamy za to pewność, że wyświetli nam rzeczy, które naszą psychikę podłamią, a społeczeństwo podzielą. A wszystko w imię zysku.
W relacji z konkretnym człowiekiem jesteśmy podmiotem, choć odpowiadamy tylko za swoją część. W relacji z newsfeedem nie jesteśmy i nie będziemy partnerem, jesteśmy zerem. Jesteśmy całkowicie pasywnym odbiorcą, białkiem z ruchliwymi oczami, przed które algorytm podsuwa to, co opłacalne. Dla niego, nie dla nas. Jedynym rozsądnym wyjściem nie jest jednak żadna technologiczna asceza, ale rozwijanie relacji osobistych, z konkretnymi, żywymi ludźmi. W tym komunikatory są ciągle sprzymierzeńcem – i chwała im za to.