
Rześki marcowy poranek między eleganckimi domami w katowickim Giszowcu. Starsze małżeństwo maszeruje z kijkami, młoda dziewczyna rozgrzewa się przed bieganiem, mama, a może opiekunka, spaceruje z niemowlęciem w wózku, dzieci jadą na deskorolkach do szkoły na końcu ulicy Przyjaznej.
W zdecydowanej większości domy są pięknie utrzymane. Czerwone dachówki odnowione, trawniki starannie przystrzyżone, skalniaki wypielęgnowane. Eleganckich ogródków i zaparkowanych na podjazdach dobrych samochodów strzegą labradory, york teriery, owczarki niemieckie i ceramiczne krasnale. Zabytkowa dzielnica, zaprojektowana i pobudowana 100 lat temu jako miasto ogród, tchnie – z perspektywy osiedlowej ulicy – miłym dla oka ładem. Harmonijny krajobraz zakłócają jedynie wysokie bloki na dalszym planie, postawione w czasach PRL-u, z typowym dla tego okresu brakiem dbałości o estetykę i tradycję, za to z pięknym widokiem na „stary” Giszowiec. Jednak w marcowy poranek widok z okien dziesięciopiętrowców piękny nie jest, bo eleganckie posesje, skąpane w promieniach porannego słońca, owiewa bury dym.
Przez cały sezon grzewczy z kominów eleganckich domków unosi się gęsty dym w kolorach od siwego przez brunatny, żółty po czarny – w zależności od „wsadu” do domowego pieca. Wiatr rozwiewa dym po okolicy i niesie wyżej, wprost do okien mieszkańców bloków, którzy wtedy tracą cierpliwość i wzywają straż miejską. Zdarza się to tak często, że straż wytypowała Giszowiec jako jedno z pierwszych miejsc zastosowania nowoczesnej broni w walce ze smogiem. W lutym 2018 roku przypuściła na zabytkowe osiedle inicjalny atak dronów.
Pierwszy nadleciał mały Nawigator. Niepozo