Księżniczka w pułapce
i
Cytadela w Soroce, fot. Vadim Sterbate, CC BY-SA 3.0
Wiedza i niewiedza

Księżniczka w pułapce

Adam Węgłowski
Czyta się 9 minut

Ryngałła jest świetną historyczną bohaterką, ale tylko trzeciego planu. To przykład, jak niewdzięczny był w średniowieczu los kobiet – nawet dobrze urodzonych.

W 1362 r. włoski poeta Giovanni Boccaccio wydał zbiór biografii O słynnych kobietach. Tym samym sprytnie zapełnił rynkową niszę, ponieważ sporo krążyło już opowieści o białogłowach świętych, brakowało natomiast o ambitnych, groźnych i utalentowanych. Jednak Boccaccio nie zamierzał ich przesadnie chwalić. Niemal na każdym kroku podkreślał, że kobiety z reguły są słabe, rozwiązłe, bezwolne, ograniczone, skąpe i próżne, a nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Jak oceniłby księżniczkę Ryngałłę, która urodziła się kilka lat po ukazaniu się jego książki? Pierwsze, na co zwróciłby uwagę, to jej pogańskie korzenie. Urodziła się na Litwie, leżącej wówczas na dalekim uboczu Europy. Jej matka Biruta była kapłanką świętego ognia. Ojciec Kiejstut marzył o tronie wielkoksiążęcym. Jej imię oznaczało siłę i wytrwałość. Przydały się jej, bo rodzina była tak skłócona, że na Litwie wybuchła wojna domowa.

Mężczyźni wojowali, kobiety i dzieci ci

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Pieskie losy
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Marzenia o lepszym świecie

Pieskie losy

Historia „Przekroju” rozpisana na cztery łapy
Sylwia Niemczyk

Nero, Lula, Hegel oraz inne redakcyjne psy czują się u nas jak w domu. Mają tu swoje miski, koce i mnóstwo głaszczących je rąk. Tak jest nie tylko dzisiaj – podobnie było kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w czasach krakowskiego tygodnika. No bo jak można tworzyć jakiekolwiek pismo bez psa pod biurkiem?

Na łamach „Przekroju” zawsze była pełna menażeria: począwszy od „Zielonej Gęsi” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego po rozpieszczane na potęgę koty Daniela Mroza. Ale tylko jedno zwierzę weszło do zespołu redakcyjnego – pies Fafik. W dodatku udało mu się to jeszcze jako szczeniakowi i nie musiał niczego napisać. Zresztą później z jego tekstami też nie było różowo. „To jeden z moich najlepszych autorów, tylko draniowi nie chce się trzymać długopisu w łapie” – powtarzał Marian Eile, legendarny redaktor naczelny „Przekroju”, a także opiekun Fafika. Mimo ewidentnego próżniactwa pies (rasa: prawie szkocki terier) do końca swoich dni utrzymał stanowisko w redakcji – konkretnie na legowisku pod biurkiem naczelnego – nadrabiając braki w tworzeniu wesołoś­cią, ogólnym urokiem i podskokami.

Czytaj dalej