Płynie się aż do pala. Bo „dobić do pala” znaczy dosłownie dostarczyć ładunek do miejsca docelowego. Żeby przejść całą Wisłę od kilometra zerowego aż do pala, czyli do Gdańska, potrzeba około trzech tygodni. Dlaczego mówi się „przejść”, a nie „przepłynąć”? Bo podobno wszyscy porządni ludzie albo chodzą, albo jeżdżą po Wiśle. Pływają jedynie śmieci. A Wisły zaśmiecać nie wolno.
1.
Kiedy woduje się kajak pod mostem w Oświęcimiu, trzeba się jeszcze trochę cofnąć pod prąd, żeby oficjalnie rozpocząć spływ od kilometra zerowego. Ciężko nam sobie wyobrazić, że za kilkanaście dni dopłyniemy do Bałtyku, ale jak się okazało przy przypadkowej rozmowie kilka miesięcy wcześniej – obie miałyśmy plan, żeby to w życiu zrobić. Na razie jednak z lewej strony do Wisły wpada Przemsza, na lądzie ludzie jadą do pracy, a przed nami rozpoczyna się około 940 kilometrów trasy. Ból pojawia się już drugiego dnia. Myślałam, że najpierw zaczną boleć ramiona, ale zaczyna się jednak od lędźwi. Boli tyłek od siedzenia cały dzień w kajaku. Potem powoli zaczyna boleć szyja. W kulminacyjnym momencie bólu czuć, jakby kark był twardą bryłą. Koleżankę, która siedzi z przodu kajaka, boli łopatka. Pomaga, jak czasem ją w tę łopatkę lekko kopnę. Najdziwniejszy jest poranny ból w ramionach. Po przebudzeniu siadam i chcę związać włosy. Kiedy podnoszę wtedy ręce, czuję silny ból w jeszcze nierozgrzanych mięśniach. Stawy w palcach zginają się ciężko i są opuchnięte, ale to z biegiem dnia przechodzi. Poza tym czasem jest niesłychanie nudno. Z nudów jemy. Pierogi na zimno, do tego tuńczyk, po jabłku, jakiś jogurt i jeszcze coś słodkiego. Jemy w ogóle sporo. Z nudów rozmawiamy o wszystkim. Przerabiamy zabawne historie z dzieciństwa, ulubione potrawy, plany, marzenia. Gramy w gry słowne. Dzwonimy do znajomych.