Przyroda dąży do entropii. Równocześnie pełna jest regularnych wzorów i prawidłowości. Jak to możliwe?
Jeden z moich ulubionych bohaterów literackich, umiarkowanie heroiczny mag Rincewind z powieści Terry’ego Pratchetta, bardzo się kiedyś przestraszył na wieść, że w pewnej okolicy znajduje się dużo eratycznych głazów. Nie da się ukryć, że ten żart lepiej brzmi w języku angielskim, gdzie słowo erratic niesie za sobą całe dobrodziejstwo skojarzeń z zachowaniami nieodpowiedzialnymi, nieprzewidywalnymi czy wręcz kapryśnymi, podczas gdy po polsku „głaz eratyczny” to po prostu głaz narzutowy przyniesiony skądś przez lodowiec i pozostawiony w mało spodziewanym miejscu. W sumie gdyby sobie wyobrazić głazy, które nam się ostentacyjnie narzucają, przestrach czarodzieja też dałby się zrozumieć.
Obawy Rincewinda ilustrują jednak, jak to często bywa u Pratchetta, głębsze zagadnienie. Generalnie czujemy się bezpieczniej w uporządkowanym, przewidywalnym świecie. Próbując zrozumieć wszechświat, tak bardzo pragniemy znaleźć w nim jakieś uniwersalne wzorce i prawidła, że często dajemy się zwieść na manowce. Do tego jeśli rzeczywiście udaje nam się jakieś wzorce i podobieństwa znaleźć, usilnie staramy się nadać im głębszy sens, podczas gdy wokół nas naprawdę bardzo dużo zjawisk jest dziełem przypadku albo wygląda tak, a nie inaczej, bo nie bardzo ma wyjście. Żyłki na dłoni, na liściu i bieg rzek mają ilustrować naszą głęboką więź z przyrodą. Ta więź oczywiście istnieje, ale jak niby inaczej