Ładnie Ładnie
i
Puszcza Białowieska, lato 2017/ fot. Tomek Niewiadomski
Ziemia

Ładnie

Michał Książek
Czyta się 3 minuty

Ładny las to taki, w którym panuje ład. Wiatrowały – drzewa połamane przez wiatr – nie są ładne. Śniegołomy – drzewa połamane przez śniegi – nie są ładne. Tak jak martwe konary dębów. Gałęzie. Złamane w pół, w ćwierć pnie świerków.

Człowiek nie może tamtędy przejść. Potrzebuje racic albo skrzydeł, żeby móc się poruszać po lesie, który nie zna ładu, nie jest ładny. Potrzebuje mięśni dzików, jeleni i borsuków, by móc iść przez las, przez który nie wytyczono nigdy drogi. Żeby przejść, trzeba się schylać. Skakać. Obchodzić. Przeciskać. Człowiek się męczy. Wszystko, co rośnie na polach, rośnie dla niego, dla żniw, a w tym lesie tak nie jest. Drażni go zapach zgnilizny, z którym walczy, odkąd zbudował dom. Ostrzegawczy zapach choroby, rozkładu, który zazwyczaj zapowiada śmierć. To gnije drewno, dzięki 4 tysiącom grzybów, które można spotkać w Puszczy. Dzięki tajemniczym śluzowcom. Dzięki mchom i porostom, z których połowa nie ma polskich nazw, ale człowiek nie poświęca im czasu, nie wnika w odcienie zapachów i zieleni. Zapomniał, że las, który gnije, nazywał knieją, miejscem gnicia, i wszystko, co martwe, zamieniłby na opał, na gałęziówkę, nadał jej numer i symbol: S1 – drewno średniowymiarowe, albo W – drewno wielkowymiarowe.

Pod płatami kory sędziwego świerka widać żerowiska kornika drukarza. Wyglądają jak ideogramy prastarego języka, w którym spisano historię świerczyny, ale i ona jest opowieścią o chaosie, przeczy ładowi, temu co ładne. Owad wadzi człowiekowi, przeszkadza, szkodzi. W kwietniu zapłodniona samica drukarza wygryza pod korą długi korytarz macierzysty, w którym zostawia nawet 80 jaj. Nie porzuca ich niedbale, jak ma to w zwyczaju wiele gatunków chrząszczy, ale każdemu drąży małe zagłębienie, co każe spojrzeć na samiczkę łaskawszym okiem. Z jajeczek lęgną się larwy i rozpoczynają żerowanie, właściwie drukowanie ideogramu kornika Ips typographus. Od korytarza matki rozchodzą się kręte chodniczki jej dzieci, drukując niepowtarzalny hieroglif, śmiertelny dla starych świerków. Drzewo próbuje zalewać intruzów żywicą, ale jest słabe, bo w Puszczy od lat nie ma wody. Bo lata są coraz cieplejsze, a zimy bezśnieżne. Świerkom brakuje wilgoci, bez której nie oprą się owadom, wiatrom i czasowi.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski

Najstarszy rośnie tu od 140 lat. Wychował pokolenia krzyżodziobów świerkowych, mysikrólików i gili. Wykarmił tysiące sikor, zniczków, raniuszków. Pomiędzy wysokimi napływami korzeni, tuż przy gruncie, lęgły się rudziki. Na czarciej miotle w połowie wysokości gonnego pnia gnieździł się orlik albo myszołów. XIX-wieczny świerk trzy lata opierał się kornikom, ale w końcu pożółkł, wyłysiał. Igły opadają, aż słychać – jak mikrodeszcz – nowy, niespotykany w Puszczy dźwięk. Matuzalem może stać jeszcze wiele lat, może też złamać go wiatr. W jego brzuchu zamieszkałby dzięcioł trójpalczasty, pstry, duży albo czarny. Może też muchołówka białoszyja, szpak bądź pełzacz leśny. Tak działo się w Puszczy od tysięcy lat. Świerk zawsze zmagał się z małym owadem, ale nigdy nie wyginął. Wokół suchego olbrzyma rośnie młode pokolenie siewek, podrostu i większych świerczków. Nie zostały posadzone ręką człowieka, wysiały się same. Tak jak wszystkie pokolenia świerczyny przed nimi.

„Plany urządzenia lasu” mówią o metrach sześciennych. Milczą o satysfakcji, jaką daje kontakt z dzikim lasem, który od tysięcy lat odnawiał się sam. W innym zakątku boru prawie 100 lat temu upadło jedno z nasion matuzalema. Padało ich wiele, ale większość z nich przepadła w bagienku bądź buchtowisku dzika, jeszcze inne zginęły pośród bujnego runa. Tylko to jedno trafiło na martwą świerkową kłodę. Mokrą, miękką i ciemną jak ziemia. Na kłodzie piastunce, ponad mokradłami i runem, nasiono rosło w drzewo, dopóki piastunka nie zamieniła się w stos substancji. Ale i wtedy młody świerk obejmował ją wysokimi korzeniami, które po 100 latach niczym szczudła wciąż podtrzymują wielkie drzewo ponad powierzchnią ziemi i wskazują miejsce, gdzie 100 lat temu leżała piastunka. Tak wysoko, że można się wczołgać pomiędzy korzenie i schować. Założyć rodzinę, jak robią to lis, jenot, rudzik, strzyżyk czy mysz leśna.

Bywa, że w lesie naturalnym drzew jest niewiele, za to osiągają ogromne rozmiary. W świerczynę wjeżdża harwester, żeby wyciąć kornikowe świerki. Żeby człowiek mógł posadzić nowe. Żeby zapanował ład, żeby już było ładnie. Nie łamało się, nie gniło, nie śmierdziało. Harwester Valmet 941 waży ponad 20 ton, ma więcej niż 3 metry szerokości. Po drodze miażdży młode drzewa, które odnawiały się tutaj same od czasów powstania Puszczy. Ani leśniczy, ani operator maszyny zdają się nie przywiązywać większej wagi do faktu, że przerywają kontynuację pokoleń, na nizinach Europy już niespotykaną. Żeby dojechać do suchego 140-latka, musi też wyciąć zdrowe brzozy, osiki i kilka grabów. Po drodze ociera i pozbawia kory wiele dębów i znowu grabów. Okres lęgowy w pełni. Pod ośmioma kołami harwestera giną pisklęta świstunki, jaja strzyżyków, młode kosów. Świerk jest tak gruby, że głowica tnąca maszyny nie jest w stanie go objąć. Dlatego niektóre ścinane są na wysokości 2 metrów – tam, gdzie drzewo jest węższe. 

fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski

Pośród świerków chce rosnąć grab. Dopóki w świerczynie było ciemno, grab garbił się, z trudem sięgał pierwszego piętra. Teraz, kiedy ażurowe korony świerków wpuściły słońce, zaczyna się prostować. W ślad za nim rosną dziesiątki grabików rozsianych wokół. Dla leśnika to przykry widok, grab nie daje cennych sortymentów, rośnie na wysokość kilkunastu metrów, zawsze krzywy, garbaty, pofałdowany. Tymczasem to grab jest najbardziej gościnnym drzewem Puszczy. W fałdach jego pnia kryje się wiele mchów i porostów. Ożywają w czasie deszczu, pęcznieją i goszczą dzięsiątki gatunków leśnych ślimaków i stawonogów. W licznych dziuplach i półdziuplach, niszach i kieszeniach, do tworzenia których grab ma wielki talent, znajdują schronienie ptaki, trzmiele, leśne pszczoły i pajęczaki. Stary grab jest jak wielki budynek mieszkalny, w którym sąsiedzi żyją jeden nad drugim, jeden obok drugiego

„Chora puszcza” to oksymoron. Częścią naturalnego lasu jest martwe drewno, śmierć. Po przejściu harwestera całe połacie młodych grabów i świerków giną w głębokich koleinach. Połamane i ogolone z liści usychają. Ścięte drzewa leżą porozrzucane, dopóki nie przyjedzie forwarder, ciężka maszyna służąca do wywózki powalonych drzew. Trudno oprzeć się na ten widok wrażeniu, że to nie racjonalna gospodarka leśna, raczej bezmyślna dewastacja, wraz z którą w Puszczy pojawia się nowy kształt i kolor – niby spotykany u niektórych gatunków grzybów, ale nie tak powtarzalny. Oto wszędzie natykasz się na jasne czoła dłużyc, żółte przekroje poprzeczne wałków i półwałków, które dopiero co były Puszczą. Na czystych plastrach widać roczne przyrosty, które pozwalają określić wiek ściętych drzew. Każdy przyrost to jeden rok. Co rusz liczyć trzeba do 100 i więcej lat. Jeden ze świerków ma 140 słojów. Niedaleko niego powalony niewiele młodszy, rósł kiedyś na piastunce. Całe stosy wałków i świerkowych dłużyc. Leżą poukładane równo, starannie. Ładnie. Tak, jak lubią ludzie. W końcu jest ładnie.

 fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski
fot. Tomek Niewiadomski

Czytaj również:

Mroczny zapach ziemi Mroczny zapach ziemi
i
Rudzik w Białowieży, zdjęcie: Frank Vassen/Flickr (CC BY 2.0)
Ziemia

Mroczny zapach ziemi

Michał Książek

Kiedy człowiek zapuszcza się w puszczę, jego zmysły otwierają się na nowe bodźce. Na przykład na mulisty i bagienny zapach geosminy.

Tak, występ wyglądał na małą katastrofę. Jakby nagle jedna z całości ukryta w świecie eksplodowała w drobny mak. I wydawało się, że po tym zjawisko „rudzik” nie może już zaistnieć, ale on powtarzał i powtarzał to swoje „cje-cje” wraz z kaskadą nut, których nie odda żadna transkrypcja. Zadziwiające, że nikt się nie zatrzymywał, żeby rudzika słuchać, poza jednym jedynym człowiekiem. 

Czytaj dalej