Lewko: lepszy od Wierzynka
i
Bronisław Abramowicz, „Uczta u Wierzynka”, własność Muzeum Narodowe w Krakowie
Wiedza i niewiedza

Lewko: lepszy od Wierzynka

Adam Węgłowski
Czyta się 6 minut

Kto nie słyszał o uczcie u Wierzynka?

W 1364 r. ten bogaty krakowski kupiec zorganizował wystawną ucztę dla uczestników międzynarodowego zjazdu zorganizowanego przez króla Kazimierza Wielkiego. Jak pisał 100 lat później kronikarz Jan Długosz, Mikołaj Wierzynek „zaprosił na ucztę do swego domu pięciu królów i wszystkich książąt, panów i gości”. Byli wśród nich, obok polskiego monarchy: cesarz (a zarazem władca Czech, Włoch i Niemiec), królowie Węgier, Danii i Cypru. Krakowski mieszczanin „przyjął ich wyszukanymi potrawami”, a ponadto wręczył w trakcie uczty bogate prezenty. „Dar, który na oczach wszystkich wręczył królowi polskiemu Kazimierzowi, był podobno tak wspaniały, że przekraczał kwotę 100 tysięcy florenów i budził u wielu ludzi nie tylko podziw, ale i zdziwienie” – wspominał Długosz, ale nie wyjawił, niestety, cóż to był za prezent. Tak czy inaczej za wspomnianą kwotę 100 tysięcy florenów można już było zorganizować w średniowieczu małą armię albo wykupić jakieś księstewko. Skąd Wierzynek miał takie pieniądze? Dorobił się na handlu? Współcześni historycy twierdzą, że Jan Długosz nieco przesadził w swoim opisie imprezy. Prawdopodobnie Wierzynek reprezentował tam nie tylko siebie, lecz ogół krakowskich rajców. A więc zarówno uczta, jak i prezenty były symbolami zasobności całego Krakowa, a nie tylko jednego patrycjusza.

Nie znaczy to, że w całej Polsce nie znaleźlibyśmy w czasach Kazimierza Wielkiego milionera mogącego sfinansować podobne brewerie. Kimś takim mógł być niejaki Lewko, skądinąd znajomy Wierzynka.

Biznesowa nisza

Ten bankier, doradca handlowy i pośrednik polskiego króla był synem dobrze sytuowanego krakowskiego Żyda. Lewko wychował się w Olkuszu, ale interesy robił potem w Krakowie. Początkowo handlował nieruchomościami (znał się na tym, bo jego ojciec był właścicielem kilku domów), udzielał pożyczek mieszczanom. Czasy sprzyjały interesom, bo epidemia „czarnej śmierci”, która w XIV stuleciu wyludniła Europę Zachodnią, Polskę właściwie ominęła.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Żydzi byli już wtedy w Polsce nieco zadomowieni – to nieprawda, że pojawili się dopiero za Kazimierza Wielkiego. Z racji odmiennej wiary nie mogli oczywiście liczyć na prominentne stanowiska w chrześcijańskim królestwie, ale jako ludzie przedsiębiorczy i dysponujący kontaktami zagranicznymi udzielali się w handlu. Bywali wśród nich także chłopi i rzemieślnicy, jednakże szansę na najbłyskotliwszą karierę mieli w sektorze finansowym. Już w XII w. pojawiły się polskie monety z hebrajskimi inskrypcjami, ponieważ książęta dzielnicowi – np. Mieszko III Stary – korzystali z renomowanych żydowskich mincerzy. Stąd obecność na monetach, obok piastowskich herbów, takich hebrajskich napisów jak bracha (czyli „błogosławieństwo”) czy mazzal tow („na szczęście”). Mimo protestów Kościoła wielu europejskich władców zatrudniało wówczas Żydów na całkiem wysokich stanowiskach – zwierzchników mennic czy skarbników. Widząc, że sąsiedzi dobrze na tym wychodzą, na podobny ruch zdecydował się Mieszko III. Odpowiednich specjalistów sprowadził z Zachodu, prawdopodobnie z Niemiec.

Robili karierę w Wielkopolsce i na Kujawach. Zdaniem naukowców stosunkowo najsłabszą pozycję mieli żydowscy doradcy finansowi w Krakowie – ze względu na krytykę ze strony wpływowego miejscowego duchowieństwa (podobno w Gnieźnie biskupi byli bardziej tolerancyjni). Jednak już w wieku XIV nie przeszkadzało to, by Lewko wzbogacił się tam na handlu i kredytach. Z czasem zaczął udzielać pożyczek samemu królowi Kazimierzowi.

Donos do papieża

Lewko poznał Wierzynka i innych krakowskich patrycjuszy. Został też poborcą opłat miejskich oraz właścicielem kilku domów w prestiżowych punktach miasta (przy ulicach Żydowskiej, Wiślnej i Mikołajskiej), a nawet placu i browaru. Wchodził też w zyskowne spółki z innymi żydowskimi kupcami – nie tylko z Krakowa, lecz także z Wrocławia leżącego wówczas poza granicami Królestwa Polskiego.

W zamian za pożyczki monarcha powierzył mu administrowanie bardzo zyskownymi żupami solnymi w Wieliczce i Bochni, a potem dzierżawę królewskiej mennicy. Piast nie żywił specjalnych uprzedzeń wobec Żydów, co dało się zaobserwować zarówno w jego polityce wewnętrznej, jak i w legendzie o namiętnej miłości kochliwego władcy do niejakiej Esterki. Jednak wielu innych – przedstawicieli krakowskiego kleru, jak również konkurencyjnych miejscowych kupców – kłuła w oczy pozycja, jakiej dorobił się Lewko. Zazdrośni rywale przypisywali mu konszachty z siłami nieczystymi, co zresztą stanowiło typowy argument w czasach, gdy oskarżano Żydów o zatruwanie trumien i szerzenie zarazy. Skargi na bogatego kupca słali „życzliwi” nie tylko na dwór królewski, lecz nawet papieski! Nic jednak nie wskórali. Papież Bonifacy IX miał na głowie m.in. spór z antypapieżem oraz groźbę zdobycia przez Turków Konstantynopola. Sporo czasu poświęcił też na próbę rozwiązania sporów między Polską a Zakonem Krzyżackim. To były sprawy dużo ważniejsze niż donosy znad Wisły.

Olśniewające kariery

Pozycja Lewka rosła, a przez interesy z piastowskim władcą dotarł do kolejnych monarchów, m.in. do spokrewnionego z Kazimierzem Ludwika Węgierskiego, przyszłego króla Polski. Potem bankier kontynuował swoją karierę u boku kolejnych koronowanych głów – Jadwigi Andegaweńskiej (córki Ludwika) i jej męża Władysława Jagiełły.

Zmarł około roku 1395. Wydawało się, że jego potomkowie zrobią karierę u boku nowej dynastii – jagiellońskiej. Nie potrafili jednak tak się wybić i musieli ustąpić miejsca konkurentom. Co ciekawe, z czasem znalazła się wśród nich… kobieta bankier. Niejaka Rachela Fiszlowa, która na przełomie wieków XV i XVI pożyczała i doradzała czterem kolejnym monarchom: Kazimierzowi Jagiellończykowi, Janowi Olbrachtowi, Aleksandrowi Jagiellończykowi i Zygmuntowi Staremu. Ba, zdarzały się kariery jeszcze bardziej onieśmielające. Wedle legendy bankier rodu Radziwiłłów – rabin Saul Wahl Katzenellenbogen – został nawet na jeden dzień królem Polski! Miało do tego dojść, gdy w 1587 r. skłócona szlachta nie mogła zdecydować się, którego z kandydatów wybrać na tron. Już sama taka legenda warta była każdych pieniędzy. Przysłoniła jednak pamięć o realnych bohaterach – takich jak Lewko, który pomagał zmieniać Polskę drewnianą w murowaną i dobrze na tym wychodził.

Czytaj również:

Pieskie losy
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Marzenia o lepszym świecie

Pieskie losy

Historia „Przekroju” rozpisana na cztery łapy
Sylwia Niemczyk

Nero, Lula, Hegel oraz inne redakcyjne psy czują się u nas jak w domu. Mają tu swoje miski, koce i mnóstwo głaszczących je rąk. Tak jest nie tylko dzisiaj – podobnie było kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w czasach krakowskiego tygodnika. No bo jak można tworzyć jakiekolwiek pismo bez psa pod biurkiem?

Na łamach „Przekroju” zawsze była pełna menażeria: począwszy od „Zielonej Gęsi” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego po rozpieszczane na potęgę koty Daniela Mroza. Ale tylko jedno zwierzę weszło do zespołu redakcyjnego – pies Fafik. W dodatku udało mu się to jeszcze jako szczeniakowi i nie musiał niczego napisać. Zresztą później z jego tekstami też nie było różowo. „To jeden z moich najlepszych autorów, tylko draniowi nie chce się trzymać długopisu w łapie” – powtarzał Marian Eile, legendarny redaktor naczelny „Przekroju”, a także opiekun Fafika. Mimo ewidentnego próżniactwa pies (rasa: prawie szkocki terier) do końca swoich dni utrzymał stanowisko w redakcji – konkretnie na legowisku pod biurkiem naczelnego – nadrabiając braki w tworzeniu wesołoś­cią, ogólnym urokiem i podskokami.

Czytaj dalej