Kino w kraju zakazów Kino w kraju zakazów
i
Jafar Panahi w swoim autorskim filmie „Niedźwiedzie nie istnieją”, mat. prasowe Nowe Horyzonty
Marzenia o lepszym świecie

Kino w kraju zakazów

Mateusz Demski
Czyta się 10 minut

Jak tworzyć, kochać i być szczęśliwym w kraju, w którym tak wiele rzeczy zostało zakazane? Nowy film Jafara Panahiego opowiada o irańskiej prowincji, cichych tragediach oraz wielkiej, nieraz aż prowadzącej do dramatu, sile marzeń.  

Wybitny reżyser wynajmuje pokoik z dala od Teheranu, przy samej granicy z Turcją, i próbuje kręcić film – na odległość, bo inaczej nie może. Jafar Panahi, mistrz współczesnego kina irańskiego, w najnowszym filmie Niedźwiedzie nie istnieją pokazuje, jak wygląda jego praca w obliczu zakazów nałożonych na niego przez władze, które zabroniły mu wykonywania zawodu, opuszczania państwa oraz udzielania wywiadów mediom w kraju i za granicą. Do rozmowy o sytuacji środowiska filmowego w Iranie z Aminem Jafarim, operatorem i bliskim współpracownikiem Panahiego, zaprasza Mateusz Demski.

Mateusz Demski: Kiedy Jafar Panahi na początku 2023 r. ogłosił, że zaczyna strajk głodowy w proteście przeciwko dalszemu nielegalnemu przetrzymywaniu go w więzieniu, świat filmu wstrzymał oddech. Napisał w oświadczeniu: „Może chociaż moje martwe ciało opuści to więzienie”.

Amin Jafari: Jafar rozpoczął głodówkę w lutym 2023 r., tuż przed wyjściem z więzienia, w którym – tym razem – spędził pięć miesięcy. Na szczęście jego strajk głodowy trwał tylko trzy dni. Inaczej to wyglądało 13 lat temu, kiedy został zatrzymany pod zarzutem próby nakręcenia filmu na temat protestów po wyborach, które przywróciły Mahmuda Ahmadineżada do władzy. Wtedy też ogłosił głodówkę, ale zakończył ją dopiero po czterech tygodniach. Obecnie ma się dobrze. Nie tylko dlatego, że został zwolniony z więzienia ‒ po prostu jest w świetnej formie. Rozpiera go optymizm, emanuje dobrą energią.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

 Da się jeszcze, przy obecnej sytuacji, zachować w Iranie optymizm?

W ciągu ostatniego roku wiele się wydarzyło. Po śmierci Mahsy Amini [22-letniej studentki, która zmarła po aresztowaniu przez policję obyczajową za zbyt luźno zawiązaną chustę na głowie – przyp. red.] zrodził się ruch obywatelski, który miał ogromną nadzieję na reformy. Do ostatniej chwili liczyliśmy, że tym razem naprawdę coś się zmieni. Nie wszyscy protestowali i oczywiście nie możemy tego od kogokolwiek wymagać. Nie każdy ma w sobie tyle nadziei, co np. Jafar. Ale mam takie przekonanie, że zawsze w społeczeństwie będą istnieć jednostki przepełnione głęboką wiarą w przyszłość i wartości, o które walczą. Są one w stanie podtrzymywać i podsycać tę energię, bo wiedzą, że walka, jaką toczą, nie ustanie.

I tak sobie myślę, że Jafar po wyjściu z więzienia miał dwa wyjścia: mógł powiedzieć, że teraz już się wycofuje; że zostanie w domu, wpadnie w depresję i nie będzie uczestniczył w życiu społecznym. Albo mógł kontynuować pracę. Posłużę się porównaniem sportowym: Jafar jest sportowcem, który zawsze – czasem już resztkami sił – próbuje dobiec do mety. Podejmuje ten wysiłek, znajduje w sobie motywację. I dostaje olimpijskie złoto w kategorii najbardziej niezłomnego artysty.

Wspomniałeś o protestach związanych ze śmiercią Mahsy Amini. Co dzięki nim się zmieniło?

Nawet ludzie będący u władzy widzą i sami głośno o tym mówią, że te protesty zmieniły tkankę społeczną w Iranie, poprzesuwały pewne struktury. Pojawiły się w nich pęknięcia. Przede wszystkim otworzyły się możliwości, które – mamy taką nadzieję – otworzą się przed Irańczykami jeszcze bardziej. Środowisko filmowe brało udział w tych demonstracjach: wiele aktorek i aktorów, reżyserek i reżyserów wyszło na ulicę. Każdy w swoim zakresie i z tymi możliwościami, jakie miał w danej chwili. Biorąc pod uwagę sytuację w naszym kraju, człowiek człowiekowi nierówny. Nie każdy chce się zdecydowanie angażować, bo to może wystawić naszych bliskich na niebezpieczeństwo. Nawet teraz, kiedy pytasz mnie o te sprawy, sam zastanawiam się, jak odpowiedzieć i się nie narazić. Być może ważne jest to, aby dodać, że na ogólnym poziomie zawsze – teraz i w przeszłości – protestowaliśmy przeciw czemuś. Nie żądaliśmy przywilejów. Protestowaliśmy przeciwko przemocy i uciskowi. Nie tracimy nadziei, że kiedyś przyjdzie nam żyć w kraju, gdzie ta przemoc przestanie istnieć.

Urodziłeś się tuż przed rewolucją islamską z 1979 r., która nie tylko nie spełniła nadziei Irańczyków na lepsze, ale nawet pogorszyła sytuację. Sprawiła, że religia ‒ islam szyicki ‒ stała się dodatkowym filarem tożsamości irańskiej.

Kiedy w 1979 r. wydarzyła się rewolucja w Iranie, miałem pięć lat. Niewiele pamiętam z czasu sprzed rewolucji. Na pewno był to moment, kiedy na całym świecie zachodziły przemiany – zarówno polityczne, jak i technologiczne. Zmieniało się także społeczeństwo irańskie, mimo władzy religijnej. Od roku 1979 kobiety dołożyły wszelkich starań, żeby zawalczyć o swoje prawa. Mężczyźni w końcu też dostrzegli, jak ważna jest to sprawa, i zaczęli je w tym wspierać. Przez ponad 40 lat zaszły zmiany na lepsze. Nie mówimy tu o ekonomii, ale w ludziach coś się otwiera. Naszą rzeczywistość postrzega się na Zachodzie w bardziej ponurych barwach, niż my sami ją tutaj widzimy.

A jak w tym wszystkim funkcjonują irańscy filmowcy? Zawsze zastanawiało mnie, jakim cudem Panahiemu udawało się obchodzić zakazy nakładane na niego przez władzę.

Teraz w rozmowie możemy sobie z tego trochę żartować, ale to jest poważna sprawa. Do tej pory każdy film robiliśmy nielegalnie, w podziemiu. To zawsze jest praca z małą ekipą, z małą ilością sprzętu. Dopóki coś nie powstanie, to tego nie ma, a potem, jeżeli się pojawia i wychodzi w świat, trudno już władzy cokolwiek z tym faktem zrobić. Dosłownym tego wyrazem jest tytuł filmu Jafara To nie jest film. Stanowi on dziennik z jednego dnia życia filmowca, który czeka na wyrok sądu. Obraz został przemycony z Iranu do Europy na pendrivie. Zawsze mieliśmy swoje sposoby, żeby te filmy trafiły za granicę i zostały obejrzane. Nie mówię, że nie mierzyliśmy się po drodze z trudnościami. Prawdopodobnie jednym z powodów, dla których Jafar został aresztowany ostatnim razem, był właśnie film Niedźwiedzie nie istnieją, którego premiera jest okazją do naszej dzisiejszej rozmowy. Aby zrobić film w Iranie, zwykle trzeba uzyskać odpowiednie zgody. Scenariusz wysyła się do ministerstwa kultury, które wydaje pozwolenie na rozpoczęcie prac. My żadnego wniosku nie składaliśmy, bo samo nazwiska Jafara przekreśla szansę na pozytywną odpowiedź.

 Panahi jest znany na całym świecie, ale czy również w samym Iranie? Wyobrażam sobie, że nawet jeśli – tak jak w przypadku Niedźwiedzi… – jedzie w oddalone od Teheranu miejsce, to zostanie tam zauważony, a informacja o tym może też dotrzeć do służb.

W tym przypadku kręciliśmy na głębokich peryferiach, oddalonych od miasta. Ludzie nie musieli kojarzyć Jafara, nie musiał zostać tam rozpoznany, ale to się oczywiście wydarzyło. Po sześciu dniach zdjęć musieliśmy stamtąd uciekać, bo ktoś najwyraźniej na nas doniósł. Przyjechała policja i dano nam dwie godziny na spakowanie rzeczy i wyjazd. Od tamtej pory zaczęła się zabawa w kotka i myszkę – chociaż, prawdę mówiąc, nie zachowywaliśmy się wcale jak myszki. Może lepiej będzie porównać to do zabawy w policjantów i złodziei, ale też nie nazwałbym nas w tej sytuacji złodziejami (śmiech). Jednak mówiąc poważnie, robiliśmy wszystko – w zasadzie od początku – żeby się nie narażać. Nie wyglądaliśmy też na typową ekipę, o której myśli się w kontekście produkcji filmowej: nie było tłumów, wielkich wozów. Razem z aktorami nasz zespół liczył dziesięć osób, a cały sprzęt mieścił się w bagażniku. Inna sprawa, że Jafar zawsze dokładnie wie, co chce zrobić. Zanim zacznie pracę nad filmem, cały scenariusz ma ułożony w głowie. Półtora roku trwa jego własne przygotowanie: obejmuje ono nie tylko scenariusz, lecz także logistykę, bo robi te filmy bezkosztowo. Dzięki temu jesteśmy w stanie nakręcić wszystko w 20 dni. Rzadko kiedy się zdarzało, że nagrywaliśmy tę samą scenę więcej niż dwa razy. Pojawialiśmy się w danym miejscu na dwie godziny, robiliśmy ujęcie i wyjeżdżaliśmy stamtąd, zanim ktokolwiek zdążył nas zauważyć.

O sytuacji Panahiego mówi się dużo, zastanawiam się jednak nad innymi twórcami, a konkretnie twórczyniami. Zakładam, że sytuacja kobiet w irańskiej branży filmowej musi być trudna.

Kobiety, które pracują w branży, są rozpoznawalne, mamy również wielkie reżyserki. Nie twierdzę, że w Iranie nie ma patriarchatu ‒ on istnieje na całym świecie. Ale w dużych miastach nasze społeczeństwo jest bardziej progresywne, niż przedstawia się to w mediach. Ruch, który stworzyły kobiety i któremu siłę napędową one dawały, był czymś niespotykanym na skalę światową. Przez to mamy do nich ogromny szacunek. Żeby podać przykład: Rakhshān Banietemad jest znaną reżyserką z ogromnym dorobkiem. Warto też podkreślić, że w odróżnieniu od środowisk filmowych w innych krajach kobiety w Iranie otrzymują takie same wynagrodzenia jak mężczyźni: czy to za swoje role, jeśli są aktorkami, czy za inne zawody związane z pracą nad filmem. Nie dotyczy to zresztą tylko naszej branży. Mimo to kobiety na pewno mają trudniej, żeby dostać się do danego miejsca. Taka historia została przedstawiona w Trzech twarzach z 2018 r. Był to pierwszy film Jafara, przy którym razem pracowaliśmy. Jedną z bohaterek jest dziewczyna z prowincji próbująca wejść do świata filmowego. I wiadomo, że będzie miała bardziej pod górkę. Ale to nie jest wyłącznie specyfika Iranu, to dzieje się wszędzie.

Kino irańskie jest dzisiaj postrzegane w skali globalnego trendu, prezentuje się je na największych festiwalach. Jego twarzą – w pewnym momencie – stał się Asghar Farhadi [jego film Bohater był pokazywany w kinach w 2023 r. – przyp. red.], o którym mówi się, że unika deklaracji politycznych. Słyszałem nawet, że gdy Panahi został osadzony w areszcie domowym, Farhadi wycofał się z protestu irańskich filmowców.

Na początku trzeba powiedzieć, że to, co wydostaje się na zewnątrz do zachodnich mediów, nie zawsze ma wiele wspólnego z tym, z czym my się stykamy na co dzień. Jafar i Asghar są blisko, przyjaźnią się. Była nawet taka sytuacja, że na festiwalu w Cannes w 2018 r. pokazywano równolegle ich filmy. Farhadi nie tylko napisał wtedy oficjalną prośbę do władzy, by Jafar otrzymał pozwolenie na wyjazd do Europy, lecz także za niego poświadczył. Żyjemy w dosyć specyficznym społeczeństwie i nie zawsze możemy wszystko powiedzieć otwarcie. Czasami musimy odpowiednio dobierać słowa i metody działania do sytuacji społecznej, ale też naszej osobistej. Jestem przekonany, że Jafar nieustannie miał wsparcie Farhadiego. Być może – w zależności od okoliczności – tamten nie mógł jawnie tego okazać. Ale zawsze robił to w taki sposób, w jaki mógł. Warto również podkreślić, że Jafar odznacza się wspaniałą cechą: nigdy nie ma do nikogo pretensji. Nie bywa małostkowy i złośliwy. Nie chowa urazy. Nie ma w sobie zawiści.

Z takich emocji bardzo trudno się wyswobodzić.

Owszem, nawet pamiętam takie sytuacje, że my, jako członkowie ekipy – kiedy Jafar był w naprawdę ciężkiej sytuacji – mówiliśmy o różnych osobach: „Kurczę, tak się ten człowiek deklarował, że nas wesprze i ostatecznie się nie pojawił…”. A Jafar zawsze wtedy odpowiadał: „Może po prostu nie mógł, może coś się stało albo coś mu wypadło”. Wracając jeszcze na chwilę do Trzech twarzy, gdzie ostatecznie główną rolę zagrała Behnaz Jafari: przez rok pracowaliśmy z pewną aktorką, która w końcu zdecydowała się nie wystąpić w filmie. Jafar układał sobie wszystko w głowie ‒ trwało to rok, jeśli nie dłużej ‒ a dwa dni przed rozpoczęciem zdjęć ona się wycofała. Cała ekipa była zdenerwowana, proszę sobie wyobrazić, jak musiał czuć się reżyser. A mimo to Jafar nigdy nie powiedział niczego, co byłoby przeciwko tej aktorce. Kiedy my zaczynaliśmy się gotować i mówić coś między sobą, słyszeliśmy od niego: „No dajcie spokój, na pewno miała ku temu jakiś powód, to jej decyzja”. Jafar jest tak znanym reżyserem nie tylko dlatego, że jest świetny w swoim fachu, ale także ze względu na to, jakim jest człowiekiem. To wypadkowa tego, że ma silny kręgosłup moralny, trzyma się swoich wartości i zasad, patrzy na kino w sposób humanistyczny. Bo u niego zawsze na pierwszym miejscu jest człowiek.

Czytaj również:

Radość najbardziej zapada w pamięć Radość najbardziej zapada w pamięć
i
mat. prasowe M2Films, dystrybutora filmu „Aftersun”
Doznania

Radość najbardziej zapada w pamięć

Mateusz Demski

To film o dorastaniu, pamięci i wspomnieniach, które czasem zwodzą na manowce, a czasem są jedyną rzeczą, która nam pozostała. Kameralny „Aftersun”, autorski film debiutantki Charlotte Wells, głęboko dotyka emocji widza. O filmie i o swoim spotkaniu ze szkocką reżyserką pisze Mateusz Demski. 

Na co dzień się tam nie zagląda. Albumy zwykle leżą na dnie szuflady, tylko czasem ktoś sobie o nich przypomni i wyciągnie je na wierzch, żeby przenieść się w czasie.
Moje dzieciństwo zamknięte jest w kilku albumach.

Czytaj dalej