Małe polskie Salem Małe polskie Salem
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Małe polskie Salem

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

Znanym na całym świecie symbolem ogłupiającego polowania na czarownice stała się sprawa z amerykańskiego Salem z lat 1692–1693. Doszło wówczas do egzekucji 20 oskarżonych. O sprawie powstały potem niezliczone prace naukowe, powieści, sztuki i filmy. A samo miasteczko w stanie Massachusetts wykorzystuje dziś swoją straszliwą przeszłość w celach turystycznych.

Czy w Polsce mamy miejsce, które byłoby pewnym odpowiednikiem Salem? Owszem, można za nie uznać okolice Nowego Wiśnicza. Położony kilka kilometrów od Bochni uzyskał prawa miejskie 400 lat temu za sprawą potężnego magnata Stanisława Lubomirskiego – skoligaconego z Ostrogskimi, ówczesnymi polskimi Rockefellerami. Co działo się tam na przełomie lat 1688–1689, a więc niedługo przed aferą w Salem, wiemy dzięki Księdze czarnej złoczyńców Sądu Kryminalnego w Wiśniczu (Acta nigra maleficorum Wisniciae). To rękopisy ze sprawozdaniami z najcięższych spraw karnych toczonych przed sądem miasta Nowego Wiśnicza w latach 1665–1785.

Kobiety, które odbierają mleko

Jako pierwszą skazano tam na stos niejaką Jadwigę Talazynę ze wsi Kłaj – w kwietniu 1688 r. Sąsiedzi skarżyli się, że szkodzi ich dobytkowi. W stodole kobiety widziano trupie kości mające chronić bydło Talazyny przed sprowadzanymi do wsi chorobami. Budziło też podejrzenia, że Jadwiga nie może dotrwać do końca mszy w kościele.

Wieśniaczka tłumaczyła, że w kościele po prostu zrobiło jej się słabo, a o kościach nic nie wie. Mąż bronił się, że mieli kilka krów i niewiele z nich pożytku, a sama Jadwiga powiadała: „Mówią o mnie, żem ja czarownica, a muszę ser kupować”! To była jednak słaba linia obrony. Na torturach Talazyna zeznała, że latała z innymi czarownicami po świecie, wywoływała grad i wyrabiała czarodziejskie maści. Podała nawet nazwiska swoich współpracownic. Trybunał nie miał wątpliwości i skazał wieśniaczkę na stos.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Sprawa Talazyny była dla sądzących o tyle jasna, że nazwisko kobiety pojawiło się w niemal równolegle prowadzonej sprawie Jadwigi Macowej i jej córki. Sąsiedzi skarżyli się, że kobiety odbierają ich krowom mleko, zajmują się zielarstwem i podbierają z kościołów święconą wodę. Zastraszona córka Macowej przyznała, że matka uczyła ją sposobów, by krowy dawały mleko i by je mleka pozbawiać. Paliła też kamyki „żeby grad, deszcz szedł i śliwy nie rodziły i grochy”.

ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka

Przeklęta konewka

Wzięta na tortury stara Macowa zeznała, że szkodziła nie tylko bydłu, lecz i świniom sąsiadów. A sprowadzała nie tylko grad, ale też powodzie. Biegała z konewką i zaklinała: „Diable, czarcie, biorę cię na pomoc. Dopomóżże mi, żeby była powódź, a naszym sucha, żeby był urodzaj”. Podczas kolejnych sesji z katem wymieniła nazwiska innych kobiet biorących rzekomo udział w sabatach, na których tańcowały z czartami i planowały kolejne diabelstwa. Wprawdzie potem Macowa wycofała swoje zeznania, twierdząc, że plotła trzy po trzy z bólu, lecz było już za późno. 13 sierpnia 1688 r. odbyły się dwie egzekucje. Młodą Macową „litościwie” ścięto. Starą spalono na stosie razem ze szczątkami córki.

A sąd sprawdzał już kolejne kobiety, których nazwiska pojawiły się w zeznaniach. We wrześniu niejaką Reginę Wojciechowską skazano na ścięcie i spalenie. Inna podejrzana, Regina Smalcowa, przetrzymała tortury, zapewniała o swojej niewinności i zdołała się wybronić. Także dwie kolejne kobiety posądzone o czary nie przyznały się do winy. Wydawało się więc, że afera przygasa.

Lecz to była cisza przed burzą.

Smrodliwa sprawa

Najbardziej kuriozalną sprawą w „polskim Salem” okazało się oskarżenie wdowy po Jakubie Rabiaszu Sukienniku – Justyny. Na początku 1689 r. ławnik Walenty Chmielowski obwinił kobietę o zabranie sprzed jego domu łajna od ocielonej krowy – zapewne do praktyk czarowniczych. Jako dowód w sprawie przedstawiono także słoje z tajemniczymi preparatami znalezione w domu Sukienniczki. Życzliwi sąsiedzi donieśli natomiast, że wdowa zbierała rosę na łące, a w domu piła wino i miód z „jakiemsi panem w czerwieni”. Ani chybi z czartem!

Kobieta broniła się, że to wszystko nieprawda, a w słojach jej mąż nieboszczyk trzymał maści na ból nóg. Na mękach wyznała, że może i wzięła łajno, lecz tylko do wysuszenia i zrobienia sobie preparatu na duszności. Okłady z rosy pomagały jej zaś na oczy. Trybunał uznał jednak, że zbieranie krowich placków i rosy musi oznaczać czary. 11 lutego 1689 r. skazał Sukienniczkę na ścięcie mieczem i spalenie.

Zdawało się, że atmosfera w „polskim Salem” sprzyja kolejnym polowaniom na czarownice. Dwa miesiące później mieszkańcy oskarżyli Annę Pannową z Poremby, że w Wielkanoc podczas rezurekcji… nosiła za procesją wodę w dzbanku! W tamtych czasach można to było uznać za próbę sprowadzenia powodzi. Oskarżona tłumaczyła jednak, że to czysty przypadek – po prostu znalazła w kościele swoją wcześniej zagubioną konewkę, więc ją zabrała. Tym razem sąd nie dał się zwariować. I na sprawie konewki afery w „polskim Salem” wygasły.

Choć może nie do końca. Jak czytamy w portalu Historia Ziemi Bocheńskiej historyka Jerzego Paproty: „w 1939 r. (XX wiek!) o czary i odbieranie mleka krowom posądził swoją sąsiadkę jeden z mieszkańców Żegociny. Tym razem jednak, sąd w Wiśniczu wyśmiał ciemnego oskarżyciela”.

Czytaj również:

Sabat na Łysej Górze Sabat na Łysej Górze
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Sabat na Łysej Górze

Adam Węgłowski

„Cała wiara ludowa w schadzki i biesiady czarownic na wierzchołkach gór wzięła swój początek w pierwszych wiekach po zaprowadzeniu w Polsce chrześcijaństwa” – tłumaczył ponad 100 lat temu etnograf Zygmunt Gloger w Encyklopedii staropolskiej. – Duchowieństwo, usiłując obudzić w ludzie wstręt do obyczaju starodawnego zbierania się niewiast i dziewcząt na nocne biesiady i uroczystości pogańskie na wierzchołkach wzgórz, ogłosiło te zebrania za sprośne pogańskie schadzki czarownic”.

Wzgórza takie nazywano najczęściej „łysymi” albo „babimi”. Na najsłynniejszej polskiej Łysej Górze, znanej też jako Święty Krzyż, według kronikarza Jana Długosza faktycznie istniała kiedyś bożnica, w której Słowianie czcili swoje bóstwa. Pamięci o dawnych bogach przeciwdziałać miało założone w czasach piastowskich opactwo benedyktyńskie, na wszelki wypadek zaopatrzone w odpowiednie relikwie.

Czytaj dalej