Maria Mitchell: sięganie do gwiazd Maria Mitchell: sięganie do gwiazd
i
Portret Marii Mitchell, H. Dassell, 1851 r.
Kosmos

Maria Mitchell: sięganie do gwiazd

Julia Fiedorczuk
Czyta się 14 minut

Maria Mitchell, pierwsza amerykańska kobieta astronomka, mogąca poszczycić się odkryciem komety, nie miała wykształcenia uniwersyteckiego, ale jej wiedza była niedościgniona, inteligencja i klasa osobista robiły wielkie wrażenie. Miała w sobie gotowość do kwestionowania wszelkich autorytetów zarówno w dziedzinie nauki, jak i wśród twórców norm społecznych i obyczajowych – także tych, które broniły kobietom dostępu do wiedzy. Opuszczając rodzinną wyspę Nantucket, wiedziała, że poświęci się sprawie intelektualnej kultury kobiet.

1. TRZEBA WSZYSTKO KWESTIONOWAĆ

„Jest coś budującego w badaniu natury, a szczególnie – w badaniu innych światów. Gryziemy się i złościmy z powodu najdrobniejszych spraw, ale wystarczy spojrzeć w gwiazdy, aby uświadomić sobie, jak nieistotne są nasze problemy…” – tymi słowami w 1865 r. astronomka Maria Mitchell witała swoje studentki w Vassar College, pierwszej amerykańskiej uczelni dla kobiet, założonej cztery lata wcześniej przez Matthew Vassara, właściciela fortuny piwowarskiej w Pougkeepsie w stanie Nowy Jork, człowieka wyjątkowego. Vassar wierzył, że kobiety powinny mieć taki sam dostęp do wiedzy jak mężczyźni, sądził ponadto, że kobietom potrzeba nie tylko nauczycieli, ale i nauczycielek, które – poza wiedzą – mogłyby przekazywać swoim uczennicom także nowe wzorce kobiecości.

Mitchell, pierwsza amerykańska kobieta astronomka, mogąca poszczycić się odkryciem komety (formalnie określanej symbolem C/1847 T1, nieformalnie nazywanej „kometą panny Mitchell”), nie miała wykształcenia uniwersyteckiego ani tym bardziej doświadczenia w uczeniu na takim poziomie. Jednak jej wiedza w zakresie astronomii była niedościgniona, oczytanie w literaturze, a zwłaszcza w poezji – imponujące, jej inteligencja i klasa osobista robiły wielkie wrażenie. Vassar nie miał wątpliwości, że Mitchell powinna być pierwszą wykładowczynią w jego nowej szkole. Sam miał na koncie jedynie trzy lata formalnego kształcenia i może m.in. dlatego potrafił docenić buntowniczego ducha kobiety wyznającej zasadę: „Niczego, poza podstawowymi matematycznymi formułkami, nie wolno brać za pewnik. Trzeba wszystko kwestionować”. Mitchell miała na myśli gotowość do zakwestionowania wszelkich autorytetów w dziedzinie nauki, ale te same słowa można odnieść do norm społecznych czy obyczajowych, także tych, które broniły kobietom dostępu do wiedzy. Matthew Vassar, nietuzinkowy self-made-man i feminista, odnalazł w Marii Mitchell pokrewną duszę. A ona, niestrudzona badaczka „innych światów” widocznych nie tylko w soczewce teleskopu, ale i w poezji, stała się współtwórczynią jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w Stanach Zjednoczonych.

„Jeśli wykształcimy w sobie skłonność do kontemplowania wielkich rzeczy, my sami też urośniemy – mówiła. – Wysiłek, który podejmujemy, chcąc uchwycić wielkie prawdy, sprawia, że nasz umysł staje się przestronniejszy”.  To kwintesencja sposobu myślenia Marii Mitchell. Naukowa precyzja połączona z wyobraźnią, miłość do pozaludzkiej przyrody – z duchową dojrzałością, a pasja badaczki – z radosną pełnią człowieczeństwa.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Śmierć Vassara w 1868 r. była dla Mitchell wielkim ciosem, nie przerwała jednak pracy naukowej i dydaktycznej, stała się też jedną z najważniejszych działaczek na rzecz równouprawnienia kobiet. Podobnie jak Vassar uważała, że dostęp do edukacji jest sprawą kluczową – ale równie ważna była wola kobiet, aby wyemancypować się z narzuconych im ról. Dlatego potrafiła zarzucać im współudział w organizowaniu swojej własnej opresji: „Jeśli świat nie dojrzał jeszcze do poważnego potraktowania kobiet, to między innymi dlatego, że same kobiety jeszcze do tego nie dojrzały”.

Po śmierci Vassara zanotowała w dzienniku postanowienie: „Poświęcić się sprawie intelektualnej kultury kobiet”. Okazji do walki o tę najważniejszą sprawę nie brakowało. W 1873 r. Edward Clarke opublikował książkę zatytułowaną Sex in Education (Płeć w szkolnictwie), w której dowodził, że zdrowie kilku studentek Vassar College zostało zrujnowane przez nadmiar wiedzy (!). Zdaniem Clarke’a kobiety, które poświęciły się nauce, stawały się „umysłowymi hermafrodytami”. Kiedy dalsze istnienie szkoły stanęło pod znakiem zapytania, Mitchell poszła na wojnę – i wygrała.

2. ATENA Z NANTUCKET

Maria Mitchell przyszła na świat 1 sierpnia 1818 r. na zamieszkanej głównie przez rybaków wyspie Nantucket, która stała się znana dzięki powieści Moby Dick Hermana Melville’a, choć sam pisarz odwiedził wyspę pierwszy raz dopiero po opublikowaniu książki. Opisywał ją tak:

„Nantucket! Wyjmijcie mapę i popatrzcie na nią. Zobaczycie, w jakim istnym zakamarku świata usadowiło się ono, jak tam tkwi z dala od lądu, samotniejsze od morskiej latarni z Eddystone. Popatrzcie na nie – to po prostu pagórek i szmat piachu; wszędzie plaża, a nic za nią. Więcej tam piasku, niżbyście go mogli zużyć przez lat dwadzieścia w zastępstwie bibuły do atramentu. Poniektórzy wesołkowie powiedzą wam, że ludzie muszą tam sadzić chwasty, gdyż nie rosną one w sposób naturalny; że importuje się tam oset z Kanady; że po kołek do zatkania cieknącej beczki z olejem trzeba posyłać za morze; że w Nantucket obnosi się kawałki drewna jak w Rzymie drzazgi z Krzyża Świętego… Lecz wszystkie te wybryki wskazują jedynie, że Nantucket to nie Illinois” [tłum. Bronisław Zieliński].

Maria była trzecim z dziesięciorga dzieci Lydii i Williama Mitchellów. Jednym z jej dalszych kuzynów był Benjamin Franklin – dyplomata, odkrywca, mąż stanu, z czasem uwieczniony na studolarówce. Mitchellowie byli kwakrami. Prowadzili proste, bardzo skromne życie i przestrzegali surowych norm moralnych, zarazem jednak wierzyli w naukę i edukację – także dla dziewczynek. Kwakrzy nie mają kapłanów i nie uznają żadnej kościelnej hierarchii. Kładą nacisk na bezpośrednie doświadczenie religijne, wierzą w „wewnętrzne światło”, które każdy ma w sobie, a zatem ich duchowość sprzyja samodzielnemu myśleniu, nie zmusza do przyjmowania wyroków jakiegoś zewnętrznego autorytetu. Rodzice Mitchell byli światłymi, ciekawymi świata, otwartymi ludźmi i przekazywali tę postawę dzieciom.

Matka Mitchell, Lydia, była namiętną czytelniczką. Przed wyjściem za mąż pracowała jako bibliotekarka – w obu bibliotekach, jakie były na wyspie – i podobno przeczytała wszystkie dostępne w nich książki. Ojciec jako jeden z niewielu chłopców z okolicy dostał się na Harvard University, ale zrezygnował ze studiów, bo nie mógł zabrać ze sobą Lydii. Imał się różnych zawodów, żeby utrzymać powiększającą się rodzinę. Pracował jako bednarz, producent świec, rolnik i nauczyciel. Był samoukiem – studiował matematykę i astronomię, dzięki czemu mógł dorabiać, pomagając w mapowaniu amerykańskiego wybrzeża. Wychowując córkę, podkreślał kluczową rolę intuicji i bezpośredniego doświadczenia. Mówił: „Musisz być uważną obserwatorką – wtedy sama zobaczysz i zrozumiesz to, co jest do zobaczenia”. Wiedza książkowa była ważna, ale mogła być użyteczna tylko pod warunkiem, że towarzyszy jej wyobraźnia.

W domu Mitchellów panowała atmosfera radosnej odkrywczości. Z kuchennego sufitu zwieszała się kryształowa bańka wypełniona wodą. Przechodzące przez nią ukośne promienie słoneczne rzucały tęczowe wzory na pobielane ściany. W systemie wartości wyznawanym przez kwakrów nie ma miejsca na przyjemność samą w sobie, ale jest miejsce dla nauki: tęczowa dekoracja była sposobem na poznawanie zjawisk optycznych, takich jak refrakcja. Dzieci eksperymentowały z soczewkami, kryształami i światłem. Żeby nauczyć się botaniki, sadziły wokół domu różne gatunki kwiatów. Piękno przyrody i zjawisk fizycznych nie było czymś frywolnym, lecz głęboko duchowym. Mitchell mówiła potem: „Każde prawo przyrody jest hymnem chwalącym Boga”.

To od ojca Maria nauczyła się kochać gwiazdy. Dom Mitchellów, jak większość budynków na wyspie, miał na dachu specjalną platformę obserwacyjną nazywaną widow’s walk (dosłownie: spacer wdowy). Nantucket żyła przede wszystkim z wielorybnictwa, mężczyźni wypływali daleko na morze, a kobiety, czekając na ich powrót, wychodziły na dach, żeby wypatrywać masztów zbliżających się statków – stąd nazwa miejsca. Jednak Mitchellowie mieli inne zastosowanie dla swojego widow’s walk. Ojciec Marii nie wypływał w morze, zamiast tego urządził na dachu obserwatorium astronomiczne: było to pierwsze obserwatorium przyszłej wykładowczyni Vassar College. Prawie wszystkie wieczory, o ile tylko niebo nie było zachmurzone, spędzali, wpatrując się w firmament. Nie powstrzymywał ich nawet silny mróz. W ten sposób Maria uczyła się doceniać piękno i precyzję świata.

Uczyła się bardzo szybko. Kiedy miała 14 lat, do domu Mitchellów przyszedł kapitan statku z prośbą o wyskalowanie czasomierza. Ojca akurat nie było w domu, ale dziewczynka zaproponowała, że sama to zrobi, i ku zdumieniu kapitana doskonale poradziła sobie z tym zadaniem.

Studiowała astronomię i matematykę, z czasem doszły do tego języki obce. Nauczyła się łaciny, francuskiego i niemieckiego – również po to, by czytać poezję Schillera w oryginale. Kochała książki. Studiowała Raj utracony Miltona, analizując jego astronomiczne intuicje. Ten XVII-wieczny poeta i wizjoner interesował się nauką, a jego mistyczne wizje były zgodne z ówczesnym stanem wiedzy o kosmosie. W ciągu 200 lat oddzielających Miltona od Mitchell wiedza poszła naprzód, mimo to przyświecało im to samo pragnienie: jak najpełniej zrozumieć naturę wszechświata zarówno w jego aspekcie fizycznym, jak i duchowym.

Do ulubionych wierszy Mitchell należała Pieśń starego żeglarza S.T. Coleridge’a. Bohater tego wiersza, doświadczony marynarz, przekazuje mądrość, która musiała być bardzo bliska sercu astronomki:

Modli się dobrze ten, kto kocha
Ludzi, zwierzęta, ptaki.
Najlepiej modli się, kto kocha
Wszystkie stworzenia Boże,
Bóg bowiem, który nas miłuje,
Wielkich i małych stworzył.

[tłum. Zygmunt Kubiak]

Jako 17-latka Mitchell zaczęła zarabiać na swoje utrzymanie i pozostała finansowo niezależna do końca życia. Udzielała lekcji, potem pracowała też jako bibliotekarka w Nantucket Atheneum – kulturalnym centrum wyspy, które przyjmowało w tamtym czasie wielu znakomitych gości, m.in. R.W. Emersona. Lilla Barnard, dziewczynka, która z czasem miała stać się uczennicą Mitchell, już wtedy myślała o niej: Atena. Bogini mądrości. Królowa Atheneum.

Nawet zajęta pracą Mitchell znajdowała czas na obserwowanie gwiazd. W swoim dzienniku odnotowała, że Betelgeza jest zaskakująco, intensywnie czerwona, Rigel zaś ma kolor żółty. 

W latach 40. porzuciła religię kwakrów. Choć podstawowe zasady tej wiary, takie jak pacyfizm czy preferowanie prostego i skromnego życia, nie budziły żadnych wątpliwości, to niektóre purytańskie zasady (np. zakaz słuchania muzyki) były już dla niej nie do zniesienia. Przyłączyła się do unitarian, którzy wierzyli, że każdy nosi w sobie cząstkę boskości, niezależnie od tego, kim jest i jaką religię wyznaje. Tak duża otwartość unitarian sprawiała, że uważano ich czasem za zagrożenie dla „prawdziwego” chrześcijaństwa. W latach 70. Mitchell o mało nie straciła posady w Vassar College właśnie dlatego, że należała do tej „niebezpiecznej” sekty.

3. KOMETA

1 października 1847 r. Maria Mitchell odkryła kometę, która teraz nosi jej nazwisko. Kometa, z greckiego komētēs, czyli „gwiazda z włosami”, to małe ciało niebieskie pojawiające się w pobliżu gwiazdy centralnej, takiej jak nasze Słońce. Wykazuje aktywność, gdy przebywa w jej pobliżu. Kiedy się oddala, przyjmuję formę zamarzniętej kuli skalno-lodowej. Komety okresowe powracają periodycznie w pole widzenia ziemskich astronomów. Komety nieokresowe nie wracają.

Kometa panny Mitchell odwiedziła ziemski nieboskłon tylko jeden raz – nie istnieją żadne zdjęcia tego obiektu. Była to kometa „teleskopowa”, czyli niemożliwa do zaobserwowania gołym okiem. W czasach Mitchell znano już wiele komet, ale dostrzeżenie nowej nadal było wielkim wydarzeniem. Zafascynowany astronomią król Danii Fryderyk VI ustanowił nagrodę dla każdego, kto odkryje nową kometę teleskopową.

Tamtego wieczoru w domu Mitchellów trwało akurat przyjęcie, ale Maria opuściła towarzystwo, żeby udać się do swojego obserwatorium. Zauważyła małą, rozmazaną, świetlistą skazę na niebie, niewidoczną gołym okiem, ale wyraźną w teleskopie. Od razu odgadła, że może to być kometa. Zawołała ojca. Ten chciał natychmiast ogłosić jej odkrycie, ale Maria była ostrożniejsza. Skrupulatnie zapisała położenie obiektu i nie zaprzestawała obserwacji. Dwa dni później ojciec Marii wysłał do naukowców z Cambridge list, w którym opisywał odkrycie córki. Kilka miesięcy później do Nantucket przybyła przesyłka z Danii: złoty medal z wyrytym nazwiskiem Mitchell i łacińskim zdaniem: „Nie na próżno oglądamy wschody i zachody gwiazd”.

Był to początek profesjonalnej kariery naukowej, a także – sławy. W 1848 r. Maria została pierwszą w historii kobietą członkinią Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk. Na zaproszenie Żeglarskiego almanachu Stanów Zjednoczonych dołączyła do dziewięcioosobowej grupy naukowców badających położenie ciał niebieskich do celów związanych z nawigacją żeglugi. W 1852 r. odwiedził Mitchellów wspomniany już Herman Melville. Inteligencja Marii wywarła na nim wielkie wrażenie. Astronomka stała się inspiracją do jednego z jego najbardziej znanych wierszy – After the Pleasure Party – w którym zastanawiał się m.in. nad równouprawnieniem płci. Była jedyną kobietą w ekipie astronomów pracującej dla Żeglarskiego almanachu. „Przydzielono” jej Wenus.

Na stronie NASA możemy dziś przeczytać, że Wenus to „świat wypełniony intensywnym ciepłem i aktywnością wulkaniczną”. Z powodu swojego położenia w pobliżu Ziemi, a także permanentnego zachmurzenia odbijającego światło Wenus wydaje się najjaśniejszą planetą na niebie. Tylko odrobinę mniejsza od Ziemi jest podobnie jak ona planetą skalistą. Jej powierzchnia to przede wszystkim kratery wulkanów, a atmosfera składa się głównie z dwutlenku węgla, wodoru i kropelek kwasu siarkowego. Ta niegościnna, wiecznie zasnuta chmurami planeta obraca się wokół swojej osi w kierunku przeciwnym niż większość planet – dlatego Słońce zachodzi tam na wschodzie, a wschodzi na zachodzie. Dzieje się to bardzo rzadko: dla obserwatora na powierzchni Wenus między kolejnymi wschodami Słońca mija 116,75 dni ziemskich, za to rok trwa tylko 1,92 wenusjańskiego dnia.

Kalkulowanie położenia planet jest trudne – trzeba brać pod uwagę bardzo wiele czynników, takich jak obrót Ziemi wokół własnej osi, eliptyczny ruch Ziemi wokół Słońca i orbity obserwowanych planet. Mitchell obliczała położenie Wenus, przewidując je na wiele lat naprzód. Dane te pomagały w nawigowaniu okrętów. Pod koniec lat 50. Mitchell używała jednego z najlepszych teleskopów w kraju – był to dar od „kobiet Ameryki”, które przeprowadziły zbiórkę pieniędzy, żeby zapewnić Marii jak najlepsze warunki do pracy. Nowe obserwatorium mieściło się w Atheneum. „Chciałabyś zobaczyć Wenus w pełnym słońcu?” – zaproponowała Mitchell Lilli Barnard pewnego letniego ranka w 1861 r. Właśnie wybuchła wojna secesyjna, Nantucket było opustoszałe. Lilla zareagowała entuzjastycznie. Chwilę potem dziewczynka i kobieta ustawiały instrumenty. Po latach Lilla wspominała, że tamtego ranka olśniły ją dwa światła: to, które odbijało się od planety, i to, którym emanowała panna Mitchell – silna, radosna, oddana swojej pracy.

4. WOJNA

Kiedy Maria uczyła się miłości do gwiazd, nauki przyrodnicze uważano za apolityczne, a zatem bezpieczne, nawet dla dziewczynek. To się wkrótce zmieniło. W drugiej połowie XIX w. rosnącemu w siłę ruchowi feministycznemu towarzyszył silny antykobiecy backlash. W latach 80. Mitchell musiała bronić Vassar College przed atakami krytyków pokroju wspomnianego Edwarda Clarke’a. Zaczęła podróżować po Stanach Zjednoczonych, promując edukację kobiet i argumentując, że kobiety są potrzebne nauce. Wybrała się też do Europy. Stan edukacji i poziom świadomości kobiet przygnębiły ją.

Walka o równouprawnienie kobiet w nauce zajmowała jej w tym okresie więcej czasu niż badania. Zaprzyjaźniła się z powieściopisarką Louisą May Alcott (autorką powieści Małe kobietki), poetką Julią Ward Howe i sufrażystką Elizabeth Cady Stanton. Została wiceprezeską, a potem prezeską Stowarzyszenia na rzecz Postępu Kobiet (The Association for the Advancement of Women). W roku 1876 wygłosiła przemówienie na jednym ze zjazdów tej organizacji, w którym przekonywała – podobnie jak nieco później Virginia Woolf – że kobiety, aby osiągnąć wybitność w danej dziedzinie, potrzebują odpowiednich warunków, czyli czasu na myślenie oraz intelektualnej i materialnej niezależności. Potrzebują, dosłownie i w przenośni, „własnego pokoju”.

W tym samym czasie odkryła, że wraz z Alidą Avery (były wówczas jedynymi kobietami wykładającymi w Vassar College) otrzymują wynagrodzenie równe mniej więcej jednej trzeciej tego, co dostawali mężczyźni (często ze znacznie mniejszym dorobkiem). Podjęła walkę o naprawienie tej niesprawiedliwości. Jak argumentowała, nie walczyła o swój indywidualny interes, ale o sprawę znacznie ogólniejszą, o krzywdę spotykającą wszystkie kobiety ze względu na ich płeć. Kiedy argumenty nie zadziałały, Mitchell i Avery zagroziły odejściem: dopiero wtedy władze uczelni podwyższyły im pensje.

Do końca życia walczyła, żeby kobiety pragnące wiedzy miały takie same możliwości w rozwijaniu swojej pasji jak mężczyźni – i aby chciały je mieć. Była nauczycielką, duchową przewodniczką i powierniczką. Nigdy nie wyszła za mąż. Nie urodziła dzieci. O jej prywatnym życiu wiadomo bardzo niewiele.

5. ZAĆMIENIE SŁOŃCA

W lipcu 1878 r. Mitchell wraz z grupą studentek odbyła podróż do Pueblo w stanie Kolorado, żeby obejrzeć całkowite zaćmienie Słońca. Taka możliwość nie zdarza się zbyt często i jest wielką gratką dla astronomów, bo mogą wtedy zaobserwować takie właściwości tej gwiazdy, które w dziennym świetle pozostają niewidoczne. Na przykład „koronę” wokół tarczy Słońca oraz obiekty przebywające w jej pobliżu.

Mitchell wynajęła lokalnego pomocnika – jego podstawowe zadanie polegało na pilnowaniu, aby nikt nie zbliżał się do grupy badaczek. Kobiety rozstawiły instrumenty, ustawiły czasomierze. Jedna ze studentek wyczytywała upływające sekundy, a kiedy w pewnej chwili straciła głos, zastąpiła ją sama Mitchell. Nachodzenie Księżyca na tarczę Słońca trwało godzinę – w tym czasie kobiety robiły notatki i szkice, zapozowały też do grupowego zdjęcia. Zdarzenie będące celem ich długiej podróży – całkowite zaćmienie – trwało 160 sekund. Mitchell pisała potem w dzienniku:

„Jaka cisza zapanowała na świecie!

Kiedy znikły ostatnie promienie, rozkwitła korona, tak jasna w pobliżu tarczy Słońca, że oko ledwie mogło znieść ten blask; dalej – nieco mniej oślepiająca. Otaczała Słońce na grubość równą mniej więcej połowie jego średnicy. Odchodziły od niej świetliste pasma, długie na miliony mil”.

W tym radosnym, uroczystym momencie w pełni zamanifestowała się wrażliwość Mitchell, zarazem naukowa i poetycka, precyzyjna i uduchowiona. Mówiła: „Nauka potrzebuje przede wszystkim wyobraźni. Nauka to nie tylko matematyka i logika, ale także piękno i poezja”.

Żeby dostrzec „piękno” i „poezję” tego świata, który jest na wyciągnięcie ręki, trzeba umieć patrzeć – to właśnie Mitchell umiała.

Zmarła 28 czerwca 1889 r.

PS Dziś wiemy już, że niemal wszystko, co istnieje na Ziemi, powstało z gwiezdnego pyłu, także zwierzęta i ludzie. Powstaliśmy z gwiazd i wszyscy do gwiazd powrócimy. Zanim to się jednak stanie, mamy oczy i uszy, i rozum, dzięki któremu – jak ujął to Carl Sagan – „Wszechświat może poznać sam siebie”. Szkoda trwonić te dary.
 

Czytaj również:

Kiedy piłka była kobietą Kiedy piłka była kobietą
i
Kapitanki drużyny francuskiej i angielskiej, Carmen Pomies (po lewej) i Florrie Redford, przed meczem na londyńskim Herne Hill, 12 maja 1925 r.; zdjęcie w domenie publicznej
Marzenia o lepszym świecie

Kiedy piłka była kobietą

Piotr Żelazny

Dziewczyny tak dobrze haratały kiedyś w gałę, a publiczność tak je pokochała, że mężczyźni się przestraszyli. I zniszczyli kobiecy futbol.

Przyszłe pokolenia nazwały tę tragedię pierwszą wojną światową, ale wtedy była po prostu wojną. Straszną i wyniszczającą, która spowodowała, ­że mężczyźni musieli założyć mundury, wzuć ciężkie buciory, na ramię zarzucić karabiny i ruszyć marszem przed siebie. Na „wojnę, która miała skończyć wszystkie wojny” powołano pod broń 70 mln osób, w Wielkiej Brytanii – prawie 5 mln, w zdecydowanej większości mężczyzn. Spośród nich ­700 tys.­ już nigdy nie zobaczyło York­s­hire, Kentu, Oksfordu, Manchesteru, Londynu oraz innych miast, miasteczek i wsi. Ponad 1,5 mln powróciło z ranami. Pozostali z traumą.

Czytaj dalej