Dziewczyny tak dobrze haratały kiedyś w gałę, a publiczność tak je pokochała, że mężczyźni się przestraszyli. I zniszczyli kobiecy futbol.
Przyszłe pokolenia nazwały tę tragedię pierwszą wojną światową, ale wtedy była po prostu wojną. Straszną i wyniszczającą, która spowodowała, że mężczyźni musieli założyć mundury, wzuć ciężkie buciory, na ramię zarzucić karabiny i ruszyć marszem przed siebie. Na „wojnę, która miała skończyć wszystkie wojny” powołano pod broń 70 mln osób, w Wielkiej Brytanii – prawie 5 mln, w zdecydowanej większości mężczyzn. Spośród nich 700 tys. już nigdy nie zobaczyło Yorkshire, Kentu, Oksfordu, Manchesteru, Londynu oraz innych miast, miasteczek i wsi. Ponad 1,5 mln powróciło z ranami. Pozostali z traumą.
W męskich butach
Kobiety na początku XX w. głównie zajmowały się domem. Owszem, ruch sufrażystek był prężny, działał z rozmachem, ale napotykał wielki opór, poza tym wciąż pozostawał niszowy. Ich radykalne skrzydło w walce o swoje prawa nie przebierało w środkach – bojowniczki podkładały nawet bomby. Władze nie pozostawały dłużne, każąc przymusowo karmić sufrażystki głodujące w więzieniach. Ruch doczekał się nawet pierwszej męczennicy – w 1913 r. Emily Davison podczas derby próbowała założyć królewskiemu koniowi chustę w barwach sufrażystek i została stratowana przez galopujące zwierzę.
Gdy jednak mężczyzn wysłano do okopów, emancypantki zmieniły taktykę. Uznały, iż najpierw muszą mieć ojczyznę, by móc domagać się od niej swoich praw. Postanowiły, że ich wkładem w działania wojenne będzie odgrywanie męskich ról, których nie było komu odgrywać, gdyż mężczyźni maszerowali w ciężkich butach przez Europę. Liderka ruchu kobiecego Emmeline Pankhurst uważała, że wtedy politycy nie będą już mieli argumentów, by odmawiać im prawa głosu.
Kobiety zaczęły masowo się zgłaszać, aby prowadzić