Jeszcze sto lat temu prawie nikomu nie zależało na tym, aby wiejskie dzieci uczyły się pisać i liczyć. W pracy na roli to się nie przyda, a nawet zaszkodzi, bo zabierze czas. Jednak matki pragnęły dla nich lepszego losu i potrafiły znaleźć sposób wbrew wszelkim przeszkodom.
„Najwięcej zmartwienia w moim życiu – pisze po latach Jadwiga Krok z domu Szkraba – było z powodu szkoły, do której chciałam koniecznie chodzić, a nie miałam butów”.
W dzień, kiedy się dowiaduje, że nie będzie się uczyć w szkole, wpada w rozpacz i do wieczora płacze. Matka gorączkowo szuka sposobu, by Jadwiga mogła chodzić do szkoły bez butów pomimo zimna.
„Na drugi dzień rozścieliła matka zgrzebną płachtę na podłodze, na której mi kazała stanąć, zawiązała mię w dwa rogi i podała bratu na plecy, żeby mnie zaniósł do szkoły. Brat, który się wstydził, ledwo mię doniósł do sionki, ale ja nic z tego sobie nie robiąc, szczęśliwa wchodziłam boso do klasy, że mogę się uczyć, siadałam w ławce, podwijając nogi pod siebie, bo mi było zimno” – wspomina. Niekiedy po lekcjach, gdy brat się spóźniał, czeka na niego w nieopalanej sieni, znów podwijając pod siebie nogi, ale dumna z siebie, bo nauczyła się pisać.
Szkoła zmienia Jadwigę. – Babcia trafiła na wspaniałą nauczycielkę, dzięki której nauczyła się pisać wiersze, pokochała teatr i występowała w przedstawieniach. Skończyła tylko cztery klasy, ale to szkoła ją ukształtowała – wspomina Lucy Davis, wnuczka Jadwigi Szkraby. Jadwiga wyjdzie za mąż za starszego od siebie o dziesięć lat, równie biednego jak ona analfabetę. – Babcię doprowadzało to do rozpaczy, próbowała nauczyć go pisać i czytać, ale dziadek potrafił tylko podpisać się imieniem i nazwiskiem.
Najczęściej to matki organizują dziecku wszystko, co potrzebne, aby mogło pójść do szkoły. Z nabiału, który sprzedadzą, lnu, który wysieją, jajek,