Matriokracja nadchodzi!
i
Mikuláš Galanda (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie

Matriokracja nadchodzi!

(A w zasadzie to wraca)
Miłada Jędrysik
Czyta się 16 minut

Profesor Tamás David-Barrett przyjeżdża na rowerze, a jakże. Na zdjęciach miał całkiem pokaźną brodę, teraz jest gładko ogolony. „To część moich badań – wyjaśni mi potem. – Kiedy miałem zarost, który praktycznie zakrywał połowę twarzy, zdarzało się, że ludzie odbierali mnie jako osobę agresywną”.

Powie również, że przez 30 lat był wegetarianinem, ale i z tego zrezygnował w imię badań nad ludzką naturą. Tym razem jednak mógł żartować – w bufecie wyłożonej rzeźbioną boazerią profesorskiej jadalni Trinity College w Oksfordzie trudno znaleźć choć jedno danie dla wegetarian. Tu „nowinki” wprowadza się późno i z oporami – założone w XVI w. Kolegium św. Trójcy otworzyło swoje podwoje dla kobiet dopiero w 1979 r. Idziemy przez kolejne dziedzińce – barokowy, późnośredniowieczny. Mój zachwyt wzbudza betonowy brutalistyczny budynek z lat 70. XX w., ale profesor wyjaśnia, że będzie wkrótce zburzony, a na jego miejscu powstanie nowy. „Nienawidzimy tej architektury” – krzywi się. Okropni z nich tradycjonaliści w tym Oksfordzie, tymczasem mamy przecież rozmawiać o tym, że idzie nowe.

Pochodzący z Węgier Tamás David-Barrett jest antropologiem i ekonomistą, a także… członkiem ruchu łowiecko-zbierackiego. „Staramy się przekonać ludzi do tej kultury, ale tylko w takim sensie, żeby zmienili swój stosunek do ekosystemu, do biosfery, nie eksploatowali jej nadmiernie i bez skrupułów” – tłumaczy. Swoją niechęć do kultur rolniczych i sympatię do łowców-zbieraczy stara się trzymać w akademickich ryzach, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że profesora cieszy fakt, iż jego badania wskazują na nieuchronny koniec patriarchatu i początek nowej ery, którą nazywa matriokracją. Ery, w której kobiety i mężczyźni będą sobie równi. No, prawie. Tak jak w społeczeństwach łowców-zbieraczy.

Jednak zacznijmy od początku, a właściwie wcale nie od początku, ale od historii, która zaczęła się całkiem niedawno, a tylko nam się wydaje, że trwa od zawsze.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Miłada Jędrysik: Nie zdawałam sobie sprawy, że patriarchat ma tak krótką historię.

Tamás David-Barrett: W takiej formie, jaką znamy, wykształcił się w społeczeństwach rolniczych w ciągu ostatnich 10–12 tys. lat. To rzeczywiście bardzo krótki okres.

Dlaczego wśród łowców-zbieraczy panowała – i panuje, bo przecież wiemy to przede wszystkim dzięki badaniom wciąż istniejących społeczności – większa równowaga pomiędzy płciami?

Stosunki pomiędzy mężczyznami i kobietami zawsze zależały od różnych czynników. Uważam, że sześć z nich ma podstawowe znaczenie – cztery ekologiczne i dwa społeczne. To inne ujęcie tematu niż w badaniach genderowych.

Bo nie uważa pan, że te stosunki kształtuje wyłącznie kultura?

Tak.

Co to za czynniki?

Te cztery ekologiczne to: rozłożenie zasobów w środowisku, przewidywalność, niedostatek i zdatność zasobów.

A społeczne?

To technologie używane do pozyskiwania zasobów oraz płodność populacji. W każdym społeczeństwie jest jakiś podział pracy pomiędzy płciami. U łowców-zbieraczy kieruje się on bardzo prostą logiką – zależy od rodzaju zasobów, z których społeczność korzysta. Niektóre są trudne do zdobycia, do znalezienia, niebezpieczne. Inne – łatwe do zdobycia, do znalezienia i bezpieczne. Na przykład jagody. Albo bulwy – rośliny co prawda próbują je ukryć pod ziemią przed roślinożercami, ale ten sprytny gatunek małpy, jakim jest człowiek, wykopuje je i zjada. Są wszędzie. Jedyne, co musisz zrobić, to rozpoznać roślinę, a ona nie będzie się jakoś szczególnie bronić. Wystarczy mieć kij do grzebania w ziemi. To samo robią niektóre szympansy.

No i każdy może to zrobić, nawet kobieta z małym dzieckiem.

A nawet z gromadką dzieci, z których jedno wisi na tobie. Ale jest także pożywienie bardzo trudne do znalezienia, wręcz niebezpieczne – zwierzęta, zwykle duże ssaki. Nie jest ich wiele, uciekają i potrafią się bronić. Do ich upolowania trzeba użyć „niepotrzebnej” płci, bez dzieci plączących się wokół, silniejszej.

Między tymi ekstremami jest cały zakres innych zadań. Interesujące, że chociaż kultury łowiecko-zbierackie zwykle były wyspecjalizowane – istniał podział pracy pomiędzy płciami – tylko dwa ekstrema były typowe wyłącznie dla jednej płci. Polowanie na dużą zwierzynę to domena mężczyzn. Na przykład morskie ssaki są bardzo niebezpieczne i nie ma kultury, w której kobietom pozwolono by brać udział w łowach fok albo wielorybów, bo nie da się wziąć ze sobą dzieci. Nawet dziś w nowoczesnych społeczeństwach to prawie wyłącznie męski biznes.

Za to drugie ekstremum – zbieractwo – jako całkowicie bezpieczne jest prawie zawsze kobiecą specjalizacją. Ale te wszystkie pozostałe zadania pomiędzy ekstremami, choć przypisane do płci, w różnych kulturach przynależały albo do kobiet, albo do mężczyzn.

Jaki to rodzaj zadań?

Pranie. Polowanie na małe ssaki. Łapanie pająków. Plecenie koszyków. Gotowanie, przetwarzanie żywności. Nie ma jednak schematu, który by tłumaczył, dlaczego czymś zajęli się mężczyźni, a czymś kobiety. Jednym z możliwych wyjaśnień tej jednopłciowej specjalizacji jest hipoteza, że ludzie wolą współpracować z przedstawicielami swojej płci. Moja przyjaciółka Gillian Hadfield zasugerowała inne możliwe wyja­ś­nienie, związane z rynkiem matrymonialnym – lepiej być wyspecjalizowanym w czym innym niż twój potencjalny partner/partnerka.

Mimo to jest w społeczeństwach łowców-zbieraczy równowaga płci, a nawet lekka przewaga po stronie kobiet. Kobiety żyją dłużej. Jeśli przeżyją poród, zostają babciami i trzymają rodzinę razem.

Z kim by się pani starła? Z potężnym, groźnym bratem czy babcią, która gotuje niedzielny posiłek? Kogo mniej opłaca się zdenerwować?

Na pewno babcię.

Właśnie. Ale ta logika zmienia się całkowicie, kiedy stabilizuje się klimat. Ponad 12 tys. lat temu klimat na Ziemi był bardzo kapryśny. Przez większą część czasu było o wiele zimniej niż teraz. Tu w Oksfordzie przez 800 lat leżała 10-kilometrowa warstwa lodu. I nagle pogoda stała się przewidywalna. Próbowałem znaleźć wyjaśnienie tego fenomenu, najkrótsze ma pięć akapitów – tłumaczenie, dlaczego w tym samym czasie zdarzyły się różne cykle.

Kiedy ustabilizował się klimat, zmieniła się logika korzystania z ekosystemu. Każde głodne zwierzę, czy to mówiąca małpa, czy nie, budzi się rano i wyrusza na poszukiwanie pożywienia dla swoich dzieci. A potem idzie spać. Jeśli nie ma jedzenia, idzie spać głodne. Gdy pogoda się stabilizuje, można przewidzieć, co będzie się jadło za rok, bo pogoda będzie taka sama jak teraz. Można więc zainwestować w gatunki roślin, które są szczególnie korzystne dla człowieka – wyrwać te niejadalne i pozwolić swobodnie rosnąć jadalnym.

Na te niejadalne mamy nowe słowo: chwast. Można więc wygospodarować przestrzeń, na której będzie się faworyzowało niektóre odmiany roślin. Różne kultury jednocześnie doszły do wniosku, że najlepiej do ich celów nadają się trawy. Jedną z najwcześniej uprawianych traw był ryż. Mamy więc najróżniejsze rodzaje zbóż, mamy pszenicę, kukurydzę, możemy zjeść na obiad chleb. To samo dzieje się ze zwierzętami – jedne okazują się bardziej przydatne od innych. Dzika górska koza jest super – niewielka, można ją trzymać w zagrodzie, ochronić przed lwami i panterami. I stopniowo koza stała się owcą.

W co najmniej 11 odrębnych miejscach na Ziemi zaczęliśmy inwestować w środowisko naturalne. Mog­ło ich być więcej, w tych 11 jest to udokumentowane archeologicznie i genetycznie. Ludzie to bardzo pomysłowy gatunek i szybko przeszli do innego etapu korzystania z natury. Kiedy inwestuje się w jakąś roślinę lub zwierzę, ich wartość wzrasta o wartość dodaną skumulowanej ludzkiej energii i wysiłku. Trzeba więc kontrolować terytorium, na którym posiada się te dobra. Łowcy-zbieracze nie mieli takiej potrzeby.

Puszczy wystarczy dla wszystkich.

Ale jeśli zainwestujesz w żyzny kawałek ziemi, będziesz chciał, żeby odziedziczyła go twoja rodzina. I będziesz chciał móc go obronić. Nagle płeć silniejsza, szybsza, lepsza w walce, w zabijaniu, polowaniu zaczyna mieć przewagę. Myślę, że w tym właśnie momencie pojawił się patriarchat. Dla mojej feministycznej duszy bardzo interesujące jest też, że ta nowa rola mężczyzn jako obrońców jest korzystna i dla samych mężczyzn, i dla kobiet.

Bo kobiety w tej sytuacji po prostu potrzebują obrony. Przy okazji walki o ziemię mogą im się różne rzeczy przydarzyć.

Oczywiście prowadzi to do dominacji jednej płci nad drugą i do kontrolowania seksualności, a w rezultacie do powstania nowej koncepcji małżeństwa.

Mężczyzna chce wiedzieć, czy syn, który odziedziczy ziemię, jest naprawdę jego…

To coś więcej niż tylko obawy o dziedziczenie. Do tej pory omówiliśmy dwa z czterech czynników ekologicznych – rozmieszczenie zasobów i ich stabilność oraz przewidywalność. Jeszcze 20 lat temu głównym scenariuszem dla naszego gatunku, tak jak dla wszystkich innych, był niedostatek zasobów. Kiedy brakuje żywności, pieniędzy czy innych dóbr, które można wymienić na żywność, umiera wiele dzieci. Ludzie starają się więc mieć tych dzieci jak najwięcej, tak jak wszystkie inne zwierzęta. I znowu nasze współczes­ne społeczeństwo od ostatnich 20 lat jest wyjątkowe. U łowców-zbieraczy niedostatek zasobów powodował, że kobiety wypracowały najróżniejsze sposoby, aby wydobyć ich od mężczyzny jak najwięcej. Zatem generalnie rzecz biorąc, w społeczeństwach łowiecko-zbierackich to kobiety kontrolują swoją seksualność. Mój ulubiony przykład to koncepcja częściowego ojcostwa, która nadal funkcjonuje w niektórych południowo­amerykańskich kulturach. Jeśli zapytasz dziecko: „Hej, kto jest twoim tatą?”, ono pokaże: „To jest mój półtata, a tam stoi mój ćwierćtata, ten tam to tata w jednej trzeciej”…

Oczywiście to matka powiedziała temu dziecku, jak rozkładają się poszczególne części ojcostwa. Pewien sprytny antropolog spróbował dodać te cząstki i wyszło mu, że wszystkie dzieci mają ponad 100% ojców. Oznacza to, że matki sprzedają zbyt dużo praw do ojcostwa.

Pamiętam z dzieciństwa taką scenę z francuskiego filmu, być może nakręconego na podstawie XIX-wiecznej powieści*. Występuje tam kurtyzana, która zachodzi w ciążę i wzywa po kolei wszystkich swoich kochanków, oświadczając każdemu, że to on jest ojcem.

To ciekawe, że wspomina pani o prostytucji, bo czym ona jest z ekologicznego punktu widzenia, jeśli zapomnimy o całej kulturalnej otoczce? Kobieta uprawia seks z mężczyzną w zamian za zasoby. Sprzedaje jednostkę prawdopodobieństwa ojcostwa w zamian za zapłatę, którą może wykorzystać do wychowania dziecka. Jest to więc akt reprodukcji bez długoterminowych konsekwencji, w którym on kupuje prawdopodobieństwo ojcostwa, a ona zdobywa zasoby. Ekstremalny przykład koncepcji częściowego ojcostwa. Są setki społeczeństw, w których kobieta kontroluje swoją seksualność, i mnóstwo przykładów, że udaje się jej sprawić, by mężczyźni płacili trochę więcej za prawdopodobieństwo ojcostwa.

Ta logika całkowicie się zmienia, kiedy to mężczyźni kontrolują zasoby. Mogą powiedzieć: dam ci trochę więcej w zamian za większą pewność ojcostwa. I stopniowo dochodzimy do punktu, w którym zaczyna się rywalizacja, więc zasoby przypadną tylko tym kobietom, które gwarantują wysokie prawdopodobieństwo ojcostwa. Powstają więc liczne normy regulujące zachowania seksualne, przede wszystkim kontrolujące kobiety.

Haremy?

To akurat ekstremalny przykład. Ale m.in. ograniczanie swobody kobiety płodnej, której wraca miesiączka po porodzie i karmieniu piersią. Dopóki nie ma miesiączki, może chodzić, gdzie chce. Obserwuje ją matka męża i kiedy staje się płodna, musi iść do specjalnego namiotu menstruacyjnego, gdzie jest pilnowana do czasu, aż znów zajdzie w ciążę. Bardzo wiele reguł dotyczy seksu przedmałżeńskiego, bardzo drastyczne – zdrady. Wszystkie te normy społeczne zwiększają pewność ojcostwa.

A dzieci z nieprawego łoża mają bardzo niski status i nikłe nadzieje na dziedziczenie.

Dodajmy do tego czwarty czynnik: technologię rolniczą, która wymaga dużej grupy ludzi do pracy na polu. Rodzi to również potrzebę szerokiej społecznej sieci, a jednym z najlepszych sposobów na jej zbudowanie jest połączenie dwóch dużych grup poprzez związek mężczyzny i kobiety. Koncept małżeństwa wykształcił się jednocześnie w wielu kulturach. To nic innego jak tylko zbiór nakazów i zakazów mających na celu utrzymanie tej pary razem. Bo takie reguły są potrzebne tylko wtedy, gdy ludzie nie chcą być razem z własnej woli. Zasady regulujące życie seksualne są potrzebne wówczas, jeśli ludzie chcą uprawiać seks z innymi. Więc tak naprawdę małżeństwo to nic innego jak normy przeciwko rozwodom.

I stąd pojawienie się trzech wielkich religii monoteistycznych z ich nakazami i zakazami dotyczącymi sfery ludzkiej reprodukcji?

Wszystkie trzy mają zbiór zasad dotyczących seksualności i małżeństwa w ramach nadnaturalnej narracji wzmocnionej rytuałami. Nasz gatunek łaknie rytuałów.

W ten sposób przeszliśmy od egalitaryzmu łowców-zbieraczy do patriarchatu z mocno zaakcentowanymi różnicami pomiędzy kobietami i mężczyznami, silnymi normami seksualnymi i silnymi rytuałami małżeńskimi.

To była bardzo długa odpowiedź na pytanie, kiedy i gdzie zaczął się patriarchat.

To może wie Pan również, kiedy się skończy? Jeśli w ogóle kiedyś się skończy.

Tę część opowieści powinniśmy zacząć kilkaset metrów od Trinity College, koło oksfordzkiej stacji kolejowej – tam, gdzie 120-kilometrowy Kanał Oksfordzki wpada do Tamizy.

Tu mnie Pan zdziwił. Kanał Oksfordzki jako bicz na patriarchat?

W XVII w. zdarzyła się bardzo dziwna rzecz, która znowu ma związek z klimatem. Kilkadziesiąt lat wcześ­niej doszło do obniżenia temperatury, zwłaszcza w północnej Europie. Ten okres nazywamy dziś małą epoką lodową. A akurat w tym samym czasie Londyn stał się ważnym centrum handlowym. Kiedy przeprowadziłem się tu z Węgier, byłem zszokowany tym, że w Anglii nie ma lasów. Zabawne, że teraz mieszkam niedaleko jedynego lasu w Oksfordzie. Drzewa ostały się tylko na królewskich i arystokratycznych terenach łowieckich. Wszędzie indziej zostały ścięte i spalone w piecach, bo było zimno. Cudowną drobną pamiątką po tych czasach jest rozgrzewająca popołudniowa herbatka – zwyczaj, który narodził się właśnie wtedy.

Wycięli wszystkie drzewa i zabrakło im paliwa.

Tymczasem na północy mieli węgiel. Problem polegał na tym, że węgiel jest ciężki i sprowadzanie go na południe konnymi wozami było za drogie. Dlatego zbudowano sieć kanałów, którymi był transportowany na barkach ciągniętych przez konie. Proszę się przyjrzeć mostom na kanale – z jednej strony są zawsze szersze i droga przechodzi pod mostem, żeby konie mogły przejść.

Kiedy ukończono te wielkie projekty infrastrukturalne, zdarzyło się coś niezwykłego – cena energii spadła na łeb na szyję. Nikt tego wtedy nie widział, ale właśnie tak skończył się patriarchat.

Chyba wiem, do czego Pan zmierza, ale i tak mam wrażenie, że nadal tego końca nie widać.

Dobrze, niech będzie, że to był początek końca patriarchatu. Kiedy praca jest droga, a energia tania, opłaca się zastąpić pracę energią. Maszyna zmienia energię w pracę, zastępując człowieka. Powstają fabryki, rozpoczyna się era przemysłowa.

Praca staje się zasobem, który łatwo znaleźć, łatwo do niego dotrzeć i jest relatywnie bezpieczny – tak jak zasoby, w których zdobywaniu specjalizowały się kobiety w czasach łowców-zbieraczy. To oznacza, że kobieta może pracować i nie potrzebuje do tego mężczyzny. Stać ją na dom, może sama się wyżywić. Jeśli się zakocha i zajdzie w ciążę, może urodzić dziecko i wychować je sama.

W ten sposób zmiana technologiczna przetwarza świat. Na początku przez jakiś czas ustabilizowanie się czynników ekologicznych wymusza zmiany w technologii, potem zmiana, którą ten proces wywołuje, redefiniuje czynniki ekologiczne.

Oczywiście jeśli przyrost naturalny jest wysoki, kobiety nie mogą pracować w fabrykach. Ale wtedy coś się zaczęło dziać, najpierw we Francji, potem w Wielkiej Brytanii i w końcu w całej zachodniej Europie – kobiety zaczęły mieć coraz mniej dzieci.

Czyli zdarzyło się to o wiele wcześniej, niż się powszechnie wydaje, na długo przed pigułką antykoncepcyjną?

Francuscy demografowie doszli do wniosku, że ten proces rozpoczął się w ich kraju na początku XVIII w. Dzietność zdecydowanie spada także w połowie XIX w. w Wielkiej Brytanii i w kilku innych zachodnioeuropejskich krajach. Po drugiej wojnie światowej ten proces nabiera tempa na całym świecie. W 1960 r. po raz pierwszy ONZ publikuje globalne dane na temat demografii, co pozwala obliczyć współczynnik dzietności, czyli ile dzieci przypada średnio na kobietę w skali całego globu. W 1960 r. było to 5,3. Dzisiaj – 2,5.

To według naszej wiedzy najniższy poziom dzietności w historii gatunku. Łowcy-zbieracze mieli zwykle czworo–pięcioro dzieci, z czego 1/3 nie przeżywała wczesnego dzieciństwa. W niektórych kulturach 30% dzieci umiera w pierwszym roku życia, zależy to w dużej mierze od zasobów, jakimi dane społeczeństwo dysponuje. Jesteśmy zwierzętami – jeśli mamy więcej zasobów, robi się nas więcej.

Chyba już nie. W krajach rozwiniętych mamy mnóstwo zasobów, a nie chcemy mieć dzieci.

To się łączy z postępem technologicznym, który powoduje, że roś­nie globalna produkcja, ale trzeba ją dzielić na coraz mniejszą liczbę osób, więc średni zarobek idzie do góry. W 1815 r. 88% globalnej populacji żyło w absolutnej biedzie, czyli na granicy przetrwania. Niewielki negatywny szok mógł spowodować śmierć. 88% ludzi! Dziś około 6%.

I ten odsetek nadal spada.

Kobiety mogą mieć mniej dzieci, a dzięki temu rozmywa się logika patriarchatu. Pracują i mają bezpośredni dostęp do zasobów. Nie potrzebują mężczyzn, żeby zapewniali im bezpieczeństwo. A praca w coraz większym stopniu nie jest zależna od siły fizycznej. Im więcej zasobów, tym mniejsza potrzeba, by się nawzajem wyrzynać. Całkiem możliwe staje się więc samotne wychowanie dziecka. W krajach skandynawskich i mężczyzna, i kobieta mogą pozwolić sobie na samotne rodzicielstwo, bo wspierają ich w tym państwo i społeczeństwo.

Idą do lamusa zasady regulujące seksualność. Każdy może być tym, kim chce. Kiedyś różne kultury miały różne zasady, lecz w obrębie danej kultury każdy musiał mieścić się w normie. Dziś normy odchodzą w zapomnienie, ale zanika też różnorodność pomiędzy kulturami.

Mniejsza liczba dzieci oznacza również, że nie opłaca się mieć wokół szerokiej sieci krewnych, ergo – koncepcja małżeństwa przestaje mieć rację bytu. Dziś większość dzieci, przynajmniej w krajach OBWE, spędza przynajmniej część dzieciństwa z rodzicami, którzy nie są małżeństwem, bo albo nigdy nie wzięli ślubu, albo są rozwiedzeni.

I coraz bardziej polega się na przyjaciołach niż na rodzinie.

W pewnym sensie wracamy do czasów łowców-zbieraczy: równość płci, może z lekką przewagą po stronie kobiet. Moim zdaniem zbliżamy się w ten sposób do globalnego społeczeństwa, które będzie coraz bardziej demokratyczne.

Wszystko to brzmi pięknie, ale czy nie obawia się Pan losu Francisa Fukuyamy, który „przewidział” koniec historii, a tymczasem na ten koniec wcale się nie zanosi? A jeśli chodzi o normy obyczajowe, to w wielu miejscach na świecie mamy do czynienia z silną reakcją przeciwko ich poluzowaniu. W Pańskich Węgrzech, w Polsce także. Nie mówiąc już o takich krajach, jak Iran czy Afganistan.

Jestem naukowcem. Jeśli dostrzegam jakiś proces, muszę go zakomunikować. Jeśli się mylę, to zmienię zdanie, ale na razie tak to właśnie widzę. I może najważniejsze jest to, że chciałbym odpowiedzieć na pytanie zadawane przez badania genderowe na bazie nauk behawioralnych. Chociaż w jakiejś mierze zgadzam się z tradycją wywodzącą się od Durkheima, że nasza rzeczywistość w dużym stopniu jest społecznym konstruktem, według mnie można argumentować, że istnieją inne, leżące u podstaw czynniki, które kształtują sposób, w jaki nasze społeczeństwa się konstruują.

Widzę dążenie do odwrócenia zmian, ale jeśli spojrzymy na globalne społeczeństwo w ciągu 120, a nie tylko ostatnich 10 lat – na to, jak rozpowszechniały się niektóre prawa kobiet i jak zyskiwały coraz silniejszą kodyfikację – to idzie to w jednym kierunku. Zawsze będą siły prące wstecz. Ludzie robią tak, bo zmiana nie jest w ich interesie albo myślą, że nie jest w ich interesie, albo ponieważ ich tożsamość jest sprzed kilku pokoleń. Weźmy brexit – niektórzy z ludzi głosujących „za” pragnęliby, żeby wróciło stare imperium.

Być może, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Co właściwie dzieje się w tych miejscach, gdzie mamy „backlash” – w niektórych krajach europejskich, niektórych stanach USA i Indii, na Bliskim Wschodzie? To polityczny ruch, który ma na celu powstrzymanie zmian. Czasami te ruchy odnoszą częściowe zwycięstwo, ale tak naprawdę, wydaje mi się, tylko spowalniają zmianę. Tutaj nie ma odwrotu.

W naszej rozmowie wielokrotnie pojawiała się zmiana klimatu jako game changer. Dziś stoimy w obliczu kolejnej zmiany klimatu, może wielka katastrofa klimatyczna jest bliżej, niż myślimy. I nie chcemy się zmienić – w tym pięknym kominku, przy którym rozmawiamy, nadal pali się węgiel.

Nie. To chyba rosyjski gaz.

Jeszcze łatwiej więc przychodzi mi wyobrażenie sobie całkowitej katastrofy klimatycznej, która powoduje, że znów zasobów nie starcza dla wszystkich. Dlaczego nie miałoby się to skończyć jak w Mad Maxie: post­apokaliptyczną Ziemią, na której władzę dzierżą mężczyźni, bo są silni i mogą kontrolować te resztki zasobów?

Jeśli mam rację co do tych sześciu czynników, to o ile one ulegną zmianie, zmieni się również organizacja naszych społeczeństw. Wydaje się to zależeć od stabilności naszej planety. Nie wiem, czy nasz gatunek jest wystarczająco sprytny, technologia wystarczająco rewolucyjna i będziemy w stanie utrzymać tak wielką populację, zwłaszcza gdy okres przejściowy będzie brutalny. Ale myślę, że w optymistycznym świecie, którego nadejście przewiduję, będziemy lepiej radzić sobie z przeludnieniem, konfliktami i agresją. Dzięki temu, że społeczeństwo globalne będzie wielokulturowe, lepiej poradzi sobie i z autokracją, i z walką z naszymi technologicznymi władcami.

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku – może Wy wiecie, co to za film/książka? Nawet kolektywny umysł mediów społecznościowych nie zdołał rozwiązać zagadki dręczącej autorkę, ale Czytelnicy „Przekroju” na pewno dadzą sobie z nią radę.


Opustoszała planeta

Dwaj Kanadyjczycy, Darrell Bricker i John Ibbitson, zjechali świat, szukając odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście grozi nam przeludnienie skutkujące wyczerpaniem zasobów naturalnych i pogłębieniem katastrofy klimatycznej. Bricker, prezes międzynarodowej firmy badawczej Ipsos Public Affairs, oraz Ibbitson, reporter „The Globe and Mail”, twierdzą, że szacunki ONZ dotyczące liczby ludności na świecie są znacznie zawyżone i że we wcale nie tak odległej przyszłości nasza planeta stanie przed wielkim kryzysem demograficznym, ale zupełnie nie takim, jakiego się najbardziej obawiamy. Innymi słowy – cywilizacja człowieka zacznie się kurczyć w sposób tak znaczący, że wymusi to bardzo poważne zmiany w sposobie, w jaki żyjemy, nie mówiąc o paru kataklizmach po drodze. W książce Empty Planet Bricker oraz Ibbitson próbują udowodnić, że ONZ w swoich symulacjach nie bierze pod uwagę ważnych czynników – urbanizacji i wzrostu wykształcenia kobiet, które w ich opinii są głównymi powodami tego, iż dzieci rodzi się coraz mniej. Odwiedzają nie tylko Europę i Chiny, które borykają się z coraz słabszym przyrostem naturalnym, lecz także brazylijskie fawele, których mieszkanki każą sobie po cichu podwiązywać jajowody przy okazji cesarskiego cięcia (dzietność 1,8), Indie, gdzie ten sam zabieg popierają władze (dzietność 2,2), i Kenię, w której co prawda w 2014 r. wskaźnik dzietności wynosił 3,9, ale zniżkowy trend był również wyraźny i korelował z wprowadzeniem powszechnej darmowej oświaty oraz urbanizacją. Kilka miesięcy po ukazaniu się Empty Planet ONZ nieco zrewidowała swoje prognozy, wcześniej przewidujące wciąż znaczny globalny wzrost liczby ludności – według najnowszych do roku 2050 będzie nas 9,7 mld (obecnie jest 7,7 mld), ale potem wzrost utrzyma się na poziomie 0,01% rocznie.

Czytaj również:

Historyjka – Kwiaty
i
Henri Rousseau / Barnes Foundation (domena publiczna)
Opowieści

Historyjka – Kwiaty

Tomasz Wiśniewski

Móc podarować ukocha­nej kobiecie kwiaty to wielka przyjemność – problem polega jednak na tym, że nie zawsze jest to możliwe. Mam tu na myśli przede wszystkim mało znany, tragiczny przypadek historii małżeństwa Mauricia i Paquity Manzanaresów żyjących na przełomie XIX i XX w.

Para była dobrze znana mieszkańcom Sewilli ze swych problemów w komunikacji: Mauricio był zamkniętym w sobie profesorem, człowiekiem właściwie pozbawionym kompetencji społecznych, który nie spełniał oczekiwań temperamentnej i namiętnej Paquity. Często mówiono, że dzieli ich ogromny dystans. Niemniej niektórzy sądzili, że źródeł tego dystansu należy się dopatrywać nie w różnicach psychologicznych, lecz w niezgodnościach światopoglądowych: Paquita była wierną córką Kościoła, Mauricio zaś filozofem ateistą. Prawda natomiast znajdowała się gdzieś pomiędzy tymi dwoma wyjaśnieniami.

Czytaj dalej