Gdyby Gregory Hickok nie był znamienitym neurobiologiem, mógłby zrobić karierę w Kościele Katolickim – jako advocatus diaboli podczas procesów kanonizacyjnych. W takim właśnie duchu postępuje w tej książce. Przygląda się neuronom lustrzanym, czyli domniemanym świętym, i wykazuje, że choć są to rzeczywiście komórki bardzo interesujące, to otaczająca je dziś aura cudowności jest przesadzona.
Neurony lustrzane to komórki w mózgu, które aktywują się zarówno kiedy wykonujemy jakąś czynność, jak i gdy podobną czynność obserwujemy. Od czasu ich odkrycia w latach 90. zrobiły wielką karierę – niektórzy uważają, że są kluczowe dla mechanizmów rozumienia mowy, empatii, skłonności do uzależnień, autyzmu i masy innych problemów. Jak jednak wykazuje Gregory Hickok, z planów wyjaśnienia tych zagadnień przy pomocy neuronów lustrzanych wyniknęło jak na razie niewiele prócz teoretycznych komplikacji.
Neurony lustrzane odkryte zostały przypadkowo. Potem przez kilka lat środowisko naukowe ignorowało je, aby nagle uczynić z nich neurobiologicznego mesjasza. Czczony przez kilkanaście lat zbawiciel nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Co będzie dalej?