Wielką szkodę wyrządził Freud, utożsamiając nagłe wybuchy płaczu z wymagającą leczenia histerią. A przecież nagłe wybuchy płaczu potwierdzają istnienie żywego ducha w osobie roniącej łzy, np. nad motylami i ich niknącą pieśnią o metamorfozie. „W ciągu ostatnich 50 lat liczebność naszych motyli zmniejszyła się o ponad 80 procent” – tym zdaniem profesor Josef H. Reichholf rozpoczyna swoją książkę zatytułowaną Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach. Zapłakałem nad tym zdaniem. Zapłakałem nie po to, by popaść w egotyczną melancholię czy ponury pesymizm, ale po to, by zachować poczucie bycia żywym w tym niezwykłym czasie historii, zwanym antropocenem. Dane mi było, jak nie wszystkim współcześnie żyjącym, zapamiętać kwietne, niekoszone łąki, nad którymi unosiły się rodziny motyli.
Są takie motyle, które wyczuwają (i nie należy tego mylić ze słyszeniem) ponaddźwiękowe drgania wykorzystywane przez nietoperze polujące na ofiary. Gąszcze liści i gałęzi zniekształcają echolokację, ale na otwartej przestrzeni nietoperzowi znacznie łatwiej chwycić motyla. Wielu z nas motyle kojarzą się właśnie ze słońcem i letnią łąką, ale ponad 10 razy więcej motyli jest aktywnych nocą. Sprytne łuskoskrzydłe przechwytują ponaddźwiękowy sygnał nietoperza i błyskawicznie opadają w trawę lub zarośla. Zdolność absolutnie obca człowiekowi, porównywalna do omijania fal radiowych lub czytania myśli drugiej osoby.
Przy korzystnych warunkach pogodowych osetniki pokonują trasę „od Sahelu, południowego obrzeża Sahary, przez północnoafrykańskie sawanny po Europę Południową i Środkową oraz – dalej na północ – Europę Północną i Północno-Zachodnią. W pełni lata lub u jego schyłku następuje powrót do Afryki. Drogę powrotną osetniki często pokonują trasą przez Bosfor, zachodnią Turcję i Liban. Zakładając ogółem korzystne warunki pogodowe w danym roku, osetniki tym samym zataczają koło o średnicy 5 000 kilometrów. Długość całej pętli wynosi ponad 15 000 kilometrów. Są to wielkości zbliżone do tych, jakie pokonują migrujące ptaki” – pisze Reichholf. Tyle, jeśli chodzi o mit kruchości motyla.
Są również motyle noszące w sobie śmiertelną truciznę i jest ich naprawdę wiele. Czynią siebie niejadalnymi, gdy jako gąsienice żerują na roślinach zawierających trujące substancje. A czasami same stwarzają w swoim ciele truciznę podczas przemiany materii. Chroni je to m.in. przed dziobami szpaków. Ciekawym przykładem jest kraśnik sześcioplamek, który lata bardzo powoli. Gdyby poruszał się szybciej, toksyczne substancje w organizmie mogłyby okazać się dla niego śmiertelnie niebezpieczne. Odstraszające substancje noszą w sobie również bielinki kapustniki, którym autor poświęca w książce sporo miejsca.
Fascynujące są opowieści o świecie wodnych motyli, a zwłaszcza o tym, jak gąsienica oddycha pod wodą i jak motyl wykluwa się z poczwarki. „Znajduje się wówczas, zamknięty w oprzędzie, dość głęboko pod wodą. Motyl naciska na górną część swojego domku, a uchodząca bańka powietrza porywa go i niby balon z podwieszonym ładunkiem wydobywa na powierzchnię wody”. Czytający najpewniej zaznają sporo radości, poznając motyle na rauszu. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego niektóre z nich zbierają z padliny ropuch jej jad, by znieczulić swoje zmysły, otumanić się, a tym samym wystawić się na niebezpieczeństwo i pozostać w odmiennym stanie świadomości. Być może jesteśmy z motylami spokrewnieni znacznie bardziej, niż sugeruje to pierwszy rzut oka.
Reichholf opisuje również „wspaniałą grę dla cierpliwych na letnie popołudnia”. Niektóre motyle lubią pić ludzki pot. W ten sposób można nawiązać z nimi bliższą relację opartą na zasadzie częstowania się własnymi sokami. Aby do tego doszło, nie można stosować kremów do opalania i innych substancji zapachowych. Pot powinien być świeży, nawet jeśli zdaniem niektórych słowo to nie przystaje do potu. Autor opowiada, jak urządza sobie z żoną zabawy, przyciągając modraszki do różnych części ciała: „nadaje się do tego na przykład koniuszek palca zwilżony świeżym potem albo duży palec u nogi. Uczyniwszy się w ten sposób atrakcyjnym dla modraszka, trzeba jednak zbliżyć się do niego bardzo wolno i ostrożnie, żeby go nie spłoszyć”.
Przytoczone przykłady z życia motyli są jednymi z wielu opisanymi przez Reichholfa, zoologa i biologa ewolucyjnego, pracującego jako profesor na Uniwersytecie Technicznym w Monachium. Autor dzieli się wiedzą często w sposób anegdotyczny, odwołuje się do osobistych podróży, badań i wielu dekad obserwacji motyli w lokalnym krajobrazie. Najobszerniejszą część książki stanowią opisy różnorodności motyli, ale nie zabrakło również opowieści o przyczynach ich wymierania. Sporo tu analiz oraz uwag dotyczących nie tyle substancji zwanych „środkami ochrony roślin”, ile „trucizną” dla niezliczonej ilości owadów i innych stworzeń. Autor podkreśla, że zachwyt nie rodzi się z dystansu, a jako szansę na ochronę motyli i milionów innych gatunków widzi wyjście od „piękna, niezwykłości i osobliwości motyli, chrząszczy, dzikich pszczół i innych owadów oraz naszych dzikich kwiatów, a nie groźbę zagłady”.
Książka Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach została przełożona przez Joannę Gilewicz, ozdobiona piękną okładką autorstwa Sebastiana Wojnowskiego i wydana przez wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Polecam.