Tym razem w niektórych jakuckich wsiach zima przyszła rekordowo późno, a na jeziorach cienki lód łamał się pod krowami idącymi do wodopojów. Coraz wyższa temperatura w Jakucji to jednak nie tylko problem mieszkańców – z powodu topnienia wiecznej zmarzliny do atmosfery mogą trafić gigantyczne ilości gazów cieplarnianych.
„Bardzo ciepło. Tylko minus pięć. Śnieg nie pada” – pisze do mnie koleżanka z Jakucka, stolicy Jakucji, narzekając, że nie ma zimy. Pytam znajomych Jakutów, czy ktoś pamięta tak ciepły koniec października. „Suoch”, czyli nie – odpisują zgodnie. Rok temu o tej porze było –20°C. Cieplej robi się wszędzie, nawet w ukrytym w głębi kontynentu i położonym na wiecznej zmarzlinie Jakucku.
Zaczęło się jak zawsze, czyli mrozami już we wrześniu. Na początku października przyszło ocieplenie. Pojawiły się kałuże, śnieg prawie zniknął, czyli odwilż, jakiej w Jakucji nikt nie widywał. Potem znowu mróz i znowu ocieplenie. Zazwyczaj było tak, że zima przychodziła i nie odchodziła, a odwilż pojawiała się w marcu. Język jakucki nie zna zresztą słowa „odwilż”. Podobnie eweński, ewenkijski czy jukagirski. W ostatnich dniach października w niektórych ułusach (ułus to nazwa jednostki podziału administracyjnego w Jakucji) dziesięć razy większej od Polski republiki ma być w ciągu dnia 3°C.
Nawet munkcha, czyli tradycyjny połów karasi na zimę, odbył się w niektórych wsiach bez śniegu i na cienkim lodzie. Munkcha to jedno z najważniejszych wydarzeń początków zimy w całej Jakucji i białe wspomnienie każdego dziecka. Na lód pobliskiego jeziora wylega wtedy cała wieś, by kuć przeręble i ciągnąć sieci. Jeden z munkchowych dowcipów to wrzucanie małego karaska za kołnierz. Tym razem na niejednym jeziorze trzeba było stąpać ostrożnie, bo zdarzało się, że lód załamywał się pod krowami (mają wodopoje w przeręblach).
Ciepłe dni w kontraście z zimnymi nocami doprowadziły do powstania gęstych mgieł, niespotykanych o tej porze roku. 22 października służby apelowały o zaniechanie podróży, w Jakucku odwołano kilkanaście lotów, wstrzymano ruch promów na Lenie (do dziś nie ma tam mostu). Synoptycy zauważają, że to nietypowe dla tej pory roku. Sławne mgły i smogi jakuckie, o których pisałem w moim Jakucku, nastają dopiero w grudniu i styczniu.
Ale nie kałuże, mgła czy nawet krowy pod lodem spędzają sen z powiek specjalistom i naukowcom (przynajmniej niektórym). 50 lat temu między Górami Wierchojańskimi a Górami Czerskiego (650 km na północny wschód od Jakucka) wycięto znaczne połacie tajgi, przez co ziemia i wieczna zmarzlina zostały wystawione na działanie słońca. W ciągu kilkunastu lat wzdłuż drogi, którą wywożono drewno, słońce wytopiło olbrzymi wąwóz. Dziura powiększyła się gwałtownie w ostatnich dziesięcioleciach i rośnie z roku na rok. Dziś krater Batagaika ma 1 km długości, do 600 m szerokości, jest głęboki na 100 m. Można tam znaleźć mamuta, kawałek bizona albo lwa jaskiniowego. Zapadlisk, choć nie tak dużych, jest ponoć więcej. I mimo że część z nich stanowi element krajobrazu Jakucji, to nie trzeba tytułu profesora, by pojąć, że Batagaika to model tego, co może dziać się z wieczną zmarzliną Jakucji, zachodniej Syberii i Kanady w następnych latach.
Naukowcy zwracają uwagę, że jeśli wzrost temperatur doprowadzi do topnienia wiecznej zmarzliny, do atmosfery trafią gigantyczne ilości gazów cieplarnianych – dwutlenku węgla i metanu. Jednocześnie do Oceanu Arktycznego wraz z wodami rzek może spłynąć ogromna ilość materii organicznej z rozmarzającej ziemi, zmieniając jego skład chemiczny. Dla klimatu miałoby to skutki nieodwracalne. „Ale u nas zawsze coś rozmarzało” – dyskutują na forach Jakuci. I podają liczne przykłady jezior, które dawno temu powstawały w miejscu, gdzie słońce topiło zmarzlinę. Takie jeziora przodkowie Jakutów potrafili osuszać i zamieniać w żyzne pastwiska, nazywane ałasami. Widok ałasu pełnego koni, krów i sytych dzieci to klasyczne przedstawienie szczęścia w jakuckiej kulturze. Było związane z jeziorem wytopiskowym. Tyle że tym razem nie powstało jezioro, lecz wielka dziura w ziemi, która z roku na rok jest coraz większa.