Na jodły modłę
i
"Madonna pod jodłami", Lucas Cranach starszy, 1510 r., Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Na jodły modłę

Michał Książek
Czyta się 6 minut

Madonna pod jodłami to znane dzieło Lucasa Cranacha starszego z 1510 r. Czy jednak na obrazie rzeczywiście widzimy ten gatunek drzewa?

Dobrze odżywiona Europejka, o bladej cerze i wyraźnych rumieńcach, trzyma na rękach okazałe niemowlę. Właściwie przytrzymuje dziecko, które posadziła na ciemnej poduszce ze szkarłatnym pęknięciem. Ta z kolei spoczywa na szerokiej kamiennej balustradzie lub parapecie. Parę oglądamy na tle górskiego krajobrazu. Z lewej strony pochyla się nad nimi brzoza, z prawej zaś, ukazane tylko w połowie… no właśnie – co? Tuje? A może modrzewie? Drzewa mają bowiem wyraźne cechy roślin z rodziny cyprysowatych, ewentualnie modrzewi albo świerków (sosnowate). Dlaczego więc obraz Lucasa Cranacha starszego nazwano Madonna pod jodłami?

Przez całe swoje życie artysta mieszkał w Rzeszy Niemieckiej, w zasięgu geograficznym jodły. W trakcie wędrówek po południowej części kraju miał okazję podziwiać do woli charakterystyczny wygląd i pokrój tego drzewa. Musiał więc chyba pamiętać, że gałęzie odstają niemal poziomo od pnia, a na szczycie korony tworzy się tzw. bocianie gniazdo. Płaskie igły na sztywnych pędach układają się zaś w widoczne z daleka szerokie dwustronne grzebyki. Tworzą one wzór – tzw. jodełkę – o wyraźnej fakturze, wręcz stworzonej do malowania pędzlami z twardego włosia. Wdzięczny i łatwy do odtworzenia na płótnie.

Tymczasem gałęzie „jodeł” na obrazie Cranacha zwisają zupełnie jak u modrzewi, świerków albo dojrzałych tuj, czyli żywotników. Nie mogą to być jednak tuje, bo w 1510 r. jeszcze nie sprowadzono ich do Europy – ba, dopiero dotarto wtedy do Ameryki, z której pochodzą. Mimo to przedstawione przez malarza drobne gałązki przybierają postać zwiewnych „firan”, jakie znajdziemy w koronach innych cyprysowatych: rosnących na południu Europy cyprysów, cyprysików i cyprysowców, tak chętnie sadzonych dziś w ogrodach. Jodły Cranacha przypominają nieco – i jest to subiektywna ocena – krajobraz południowej części naszego kontynentu, a w szczególności widoki znane z płócien mistrzów włoskiego renesansu. Biografowie malarza dopuszczają wszak, że mógł odwiedzić północną Italię (choć dowodów na to nie ma).

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Znamienne, że Cranach jest uważany za wnikliwego obserwatora przyrody. W czasie pobytu w Wiedniu w latach 1502–1505 artystycznie dialogował z Albrechtem Dürerem, niekwestionowanym mistrzem w przedstawianiu natury. Spotykał się też z humanistą Konradem Celtisem, który zostawił wiele opisów przyrody, oraz Johannesem Cuspinianem, medykiem znającym rośliny. Moglibyśmy więc oczekiwać – przynajmniej w jakimś stopniu – że Cranach wiernie odzwierciedli jodłę na płótnie. Z drugiej strony warto pamiętać, że artysta nie miał przecież do dyspozycji farb w tubkach, by malować w terenie, a jedynie szkicownik i pamięć.

Znaczenia symboliczne

Nie mamy więc do czynienia z dokładnym przedstawieniem gatunku Abies alba – widzimy raczej roślinę na niego stylizowaną. Smukłe iglaste drzewo o srebrnym pniu w tych szerokościach geograficznych, na bardzo ogólnym poziomie interpretacji, może zostać uznane za jodłę (choć korę ma gładką jak buk!). Być może bardziej niż cechy gatunkowe interesował Cranacha wymiar symboliczny tego drzewa. Jaki? Otóż przed Cranachem jodły za plecami Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem umieszczali mistrzowie z Włoch, np. Fra Filippo Lippi na obrazach Boże Narodzenie Adoracja Dzieciątka (1463). Dzieło Cranacha starszego należy kontemplować zatem jako część szerszego programu ikonograficznego o długiej tradycji, zgodnie z którą Marię przedstawia się z jodłami w tle. Niektórzy interpretatorzy uważają to drzewo za maryjne i być może dlatego chcą je widzieć na przedstawieniach Marii.

Sprzyja temu bogata symbolika jodły w ikonografii chrześcijańskiej. W sztuce sakralnej wysokie i strzeliste jodły oznaczały modlących się ludzi, ich pobożność oraz dążenie do doskonałości. Sylwetka drzewa odzwierciedlała kondycję egzystencjalną wierzących, którzy są wprawdzie obecni na Ziemi, zakorzenieni w tym, co tu i teraz, ale jednocześnie zmierzają do nieba, do góry. Jak czytamy we Florarium christianum. Symbolika roślin, tak właśnie 750 lat przed Cranachem uważał papież Grzegorz Wielki. Z kolei mnich Beda Czcigodny, rówieśnik papieża, nauczał, że „jodła ze względu na smukłość i wytrzymałość symbolizuje umysły wybranych odrzucających przyziemne pragnienia i zwracających się do kontemplacji rzeczy niebieskich”. Biskup Haymo z Halberstadtu pytał zaś: „Czyż jodła nie wskazuje na świętych kaznodziejów, którzy ciałem jeszcze na Ziemi, ale umysłem dotykają spraw Nieba?”. Inny mnich, Garneriusz, twierdził wprost, że jodła to nie tylko kontemplacja, lecz także człowiek kontemplujący. Cranachowskie jodły miałyby zatem symbolizować ludzi. Nie o wierność botaniczną przede wszystkim chodziło malarzowi, ale o znaczenie.

Na pniu pierwszej z jodeł mistrz z Wittenbergi umieścił wielki owocnik grzyba, okazałą hubę drzewną. Aż błyszczy w słońcu i rośnie, jakby była odwrócona dołem do góry (przyrosty postępują od dołu, a nie – jak to zwyk­le bywa – od góry). Na drugiej jodle widzimy suchą martwą gałąź. W pełnych symboli obrazach Lucasa Cranacha starszego takie przedstawienia nie są raczej przypadkowe. Możemy dopatrywać się w nich śmierci, zepsucia, pierwiastka rozkładu i przemijalności. Może nawet grzechu. Drzewa oraz inne elementy przyrody na drugim planie wyraźnie nie są doskonałe, uosabiają aspekt ludzki, z kolei doskonały Jezus na rękach Madonny (daję mu 10 punktów w skali Apgar) to pierwiastek boski. Trzeba przy tym przyznać, że umieszczenie zagrzybionego drzewa tuż za plecami Matki Boskiej z Dzieciątkiem wymagało nowatorskiego podejścia i wyobraźni, co budzi zainteresowanie, a nawet pewną sympatię u odbiorcy.

Madonnie pod jodłami Cranacha można znaleźć jeszcze więcej symboli. W miniaturkach ludzi wędrujących do miasta na górze widzimy nie tylko sceny z ówczesnej codzienności, ale rozpoznajemy również alegorię życia ziemskiego. W ogóle, jak się wydaje, cały drugi plan – z ludźmi, drzewami i krzewami – jest właśnie o tym. Dominują tu zielono-brązowe, ziemskie barwy. Podczas gdy trzeci plan, czyli góry oraz ledwie widoczne, efemeryczne miasto, przedstawiono w barwach biało-błękitnych, pokrewnych niebiańskiemu okryciu Madonny (zapytana o tę interpretację kustoszka malarstwa włoskiego i autorka książek Grażyna Bastek kręci głową i przypomina, że trzy plany kolorystyczne były wówczas konwencją, która służyła ukazaniu głębi).

Winne grono w rękach małego Jezusa symbolizuje przeistoczenie się wina w krew podczas mszy. Dojrzały, otwierający się obok poduszki granat sta­nowi zaś symbol otwartej miłości i Kościoła, z kolei niebieskie szaty Marii nawiązują do nieba, tak jak czerwień i szkarłat – do krwi. A brud za paznokciami Marii? Czy i ten detal ma symboliczne znaczenie? Nie wiemy.

To, że przyroda w dziełach mistrza ma szczególne znaczenie, nie jest tylko ozdobą, pokazuje również inny obraz Cranacha Ucieczka do Egiptu, na którym artysta przedstawił Józefa z rodziną pod potężnym drzewem u źródła czys­tej wody. Jodłę, wręcz wyrastającą z jego kręgosłupa, można interpretować jako oparcie dla wyprostowanego Józefa. Odbiorca nie ma wątpliwości, kto jest tu opoką. Obok, nad wejściem do jas­kini czy też groty, z której bije źródło, roś­nie młode drzewko iglaste. W nim możemy doszukiwać się osoby Jezusa, którego w tej chwili Maria trzyma na kolanach.

Problem z dębem i świerkiem

Podczas ekspozycji w warszawskim Muzeum Narodowym Madonnę pod jodłami przedstawiano razem z innym znanym dziełem Cranacha – Adam i Ewa (1510). Prarodzice stoją tam w klasycznej postawie po obu stronach sędziwego drzewa, być może dębu. Intencją było – jak mówiła w wywiadach kuratorka wystawy Aleksandra Janiszewska – ukazanie tego samego sposobu połączenia ­sacrum i natury: scena religijna na tle rozpoznawalnej przyrody.

Północny renesans Cranacha unaocznia nam, jak pejzaż się autonomizuje – wręcz wychodzi zza pleców Madonny – i wyodrębnia się. Wszak dopiero w renesansie zyskał on status osobnego tematu. Historii łączenia ­sacrumprofanum służyły również grafiki i drzeworyty innych mistrzów pokazane w czasie wystawy w warszawskim Muzeum Narodowym. Z kolei w Muzeum Okręgowym w Toruniu, gdzie obraz można było oglądać do końca 2022 r., wybrano inny kontekst. Madonna objawia się tam zwiedzającym w towarzystwie trzech innych dzieł z warsztatu Cranacha: Herkules i Omfale, Niedobrana para, Rzeź nie­winiątek oraz jeszcze jednego namalowanego przez mistrza – Madonna z Dzieciątkiem. Takie zestawienie, na tle obrazów późniejszych, tworzonych seryjnie na zamówienie, pozwala natychmiast dostrzec i zrozumieć kunszt oraz talent artysty.

Znamienne, że drzewo, pod którym stoją prarodzice na obrazie Adam i Ewa, też wywołało kontrowersje. Do niedawna uważano, że to „germański dąb”, kolejne umiejscowienie historii biblijnej w obszarze bliskim autorowi dzieła. Lecz są przecież tacy ­badacze, którzy dostrzegają w nim figę. Z kolei jodła z Ucieczki do Egiptu bywa nazywana świerkiem, a przecież ma kolumnowy pokrój, a nie stożkowy jak u świerka, no i odstające poziomo ­gałęzie. Szkoda, że nie malowano szyszek, wtedy sprawa byłaby jasna!

Czytaj również:

Śniadanie na trawie
i
"Zły pasterz", Jan Brueghel (młodszy), ok. 1616 r. (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Śniadanie na trawie

Łukasz Łuczaj

W dawnej Polsce wiosenna łąka karmiła nie tylko pszczoły, ptaki i bydło, lecz także ludzi. Zwłaszcza tych najmłodszych, którzy sięgali po soczyste, surowe młode liście, nektar z kwiatów czy po prostu owoce.

Dobrą znajomość roślin oraz ziół zwykle przypisujemy starszym zielarzom i zielarkom. Tymczasem w społecznościach żyjących blisko natury nawet kilkulatki stają się ekspertami w tej dziedzinie. Jedno z badań na ten temat pokazało, że dzieci Majów jeszcze przed ukończeniem 10. roku życia bez kłopotu rozpoznawały kilkaset gatunków roślin w swoim otoczeniu. Podobnie było w dawnej Polsce, gdzie nawet jeszcze w XX w. już pięcio- czy sześciolatki pasały gęsi i bydło. Czasem dla bosych, ubogich młodych pastuszków las i łąka były miejscem, w którym po prostu mogli napełnić brzuchy. Dzieci uczyły się rozpoznawania jadalnych gatunków jedne od drugich, młodsze od starszych. I oczywiście unikania tych trujących.

Czytaj dalej