W poprzednim artykule (P. 1932) przedstawiliśmy pokrótce charakterystyczne cechy zjawiska zwanego w skrócie OBE (z angielskiego: out of the body experience, czyli: doświadczenia z pobytu poza ciałem), rzadko spotykanego fenomenu, którego realne istnienie nie zostało dotąd naukowo potwierdzone. Według zwolenników OBE ciało energetyczne (dawniej zwane mylnie ciałem astralnym) może w niektórych, dość rzadkich, wypadkach odłączyć się od ciała fizycznego w czasie przeżywanego przez człowieka bardzo poważnego kryzysu, na przykład ciężkiego wypadku, śmiertelnej choroby, a także w czasie narkozy operacyjnej itp. Dziś przedstawiamy przypadki OBE, jakie — zgodnie z twierdzeniem osób, które je przeżyły — miały wydarzyć się w czasie wspinaczki wysokogórskiej oraz przebywania w strefie powyżej 7500 metrów n.p.m.
Reinhold Messner, znany alpinista, zdobywca kilku poważnych szczytów w Himalajach, szczególną popularność zyskał wejściem w 1970 r. na Mount Everest bez butli tlenowej, zaś parę tygodni później — samotną wspinaczką na Nanga Parbat. Napisał on książkę — rodzaj pamiętnika „Z pogranicza strefy śmierci”. Zawarł w niej wiele swoich doświadczeń z zakresu wspinaczki wysokogórskiej, jakie mogą zainteresować nie tylko alpinistów, ale także i parapsychologów.
A oto fragmenty opisów przeżyć Messnera oraz innych wysokogórskich wspinaczy. Są to autobiograficzne wspomnienia ludzi, którzy spadli w przepaść, lecz udało im się ten upadek przeżyć.
Z reguły występują wtedy pewne charakterystyczne objawy. W samym momencie upadku nie odczuwa się na ogół paraliżującego strachu, a tym bardziej jakiejkolwiek paniki. Objawy takie są bowiem typowe dla małych upadków, natomiast przy naprawdę poważnych, połączonych ze śmiertelnym zagrożeniem życia, występuje ogromna jasność myślenia i błyskawiczny, na pół instynktowny, na pół świadomy szacunek wszelkich możliwości ratunku. Prawie zawsze eliminowane jest jakiekolwiek uczucie bólu, nawet przy wielokrotnym uderzeniu o skały i odniesionych w związku z tym poważnych obrażeniach. Niewrażliwość taka utrzymuje się przez dość długi czas, wszystko obserwowane jest przez rannego jakby ze zdziwioną bezmyślnością.
Według niektórych twierdzeń uczucie upadku wcale nie jest nieprzyjemne, szczególnie przy tak zwanym wolnym spadku następuje chwilowe jakby „odprężenie”, przechodzące następnie w swego rodzaju uczucie „szczęścia”. Pewne relacje używają nawet słowa: „wybawienie”. Alpinista Klaus Mohrman, który sam spadł, zbierał potem relacje i opisy innych. W efekcie stwierdził on istnienie kilku jakby etapów tego zjawiska. Pierwsze stadium — to rozpoznanie niebezpieczeństwa i gwałtowne poszukiwanie możliwości zatrzymania upadku, co się udaje lub nie. Jeśli się nie udaje, następuje stwierdzenie niemożności działania, a co za tym idzie — uczucie rezygnacji. Trzecim stadium jest przekonanie, iż śmierć jest pewna, powoduje to jakby odwrót od rzeczywistości, swego rodzaju „derealizację”. Na tym właśnie etapie przeważnie zawsze pojawiają się swoiste halucynacje. Mohrman pisze: Czucie mojego ciała prawie całkowicie wygasło, znajdowałem się poza nim, byłem wolny od wszystkich związków z Ziemią.
Ta relacja nie jest odosobniona, wiele innych mówi również o przypadkach wyjścia poza ciało. Innym przykładem może być przeżycie N. Baumgartnera. Pisze on: Sam upadek uświadomiłem sobie w postaci jakiejś strasznej zmiany, znalazłem się w sytuacji, która była mi dotąd zupełnie obca. Wiele razy widziałem innych spadających, tym razem jednak widziałem kogoś, kto dosłownie w każdym szczególe przypominał mnie samego, kogoś, kto mógł być mną! Lecz nim nie był, nie mógł nim być, ponieważ ja przecież… widziałem go! Ten tam… nosił moją starą czerwoną kurtkę, wymagającą od dawna już naprawy, moje buty i brudnozielone spodnie. Ten tam… wyglądał zupełnie tak jak ja, był zdziwiony, zaskoczony, wisiał na półce, następnie spadł i pozostał leżący. Długo hałasowała lawina kamieni, gdzieś daleko w dole grzmiało. Ten tam… leżał wciąż jeszcze… Pierwszy raz widziałem tak z bliska upadek ze skały. Czy jemu… coś się stało? Jak się obudzę, nie będę tego wiedział. Poza poobijanymi kośćmi i śladami uderzeń nic mu się nie stało. Już leżąc w bezpiecznym szałasie, ciągle jeszcze nie zdawał sobie w pełni sprawy, kto właściwie spadł: on czy ktoś inny.
Reinhold Messner sam nie spadł, natomiast zdarzyło się to dwu jego najbliższym przyjaciołom. Obydwaj, niezależnie od siebie, opowiadali, iż w tym krótkim momencie całe życie rozpostarło się przed nimi jakby w trzech wymiarach (a także w kolorach!) bez czasowej kolejności zdarzeń, bez rozróżnienia co ważne, a co nieważne. Jak widać — zachodzą tu zaskakujące podobieństwa z opisywanymi przez R. Moody’ego relacjami osób, które znalazły się w śmierci klinicznej. Jednakże w tym wypadku „panorama życia” ukazała się ludziom w pełni zdrowym, to znaczy byli oni wprawdzie w szoku, lecz często bez żadnej jeszcze rany.
Na podstawie własnych przeżyć oraz doświadczeń innych, opisuje Messner dalsze doznania, jakie zachodzą w „strefie śmierci”. Słowo to po raz pierwszy podane zostało przez szwajcarskiego lekarza, Edwarda Wyss-Daunauta, dla wysokości ponad 7500 metrów n.p.m.
U niektórych wspinaczy strefa ta występować może znacznie niżej. Prawdopodobnie najniebezpieczniejsza dla ludzkiego organizmu jest tam zbyt mała ilość tlenu, na przykład na szczycie 8848 m liczącego Mount Everestu jest on tylko w ilości około jednej trzeciej w stosunku do tej, jaka występuje w normalnych warunkach. U ludzi znajdujących się na tej wysokości dochodzi do szybkiej utraty lub zmniejszenia równowagi psychicznej, zatrzymywane są sen i apetyt, zwiększa się niebezpieczeństwo odmrożenia, a krew ulega zgęstnieniu. Pewni wspinacze dość dobrze radzą sobie z tymi trudnościami dzięki doskonałej kondycji fizycznej i dłuższej aklimatyzacji, ale przede wszystkim decydujące znaczenie ma olbrzymia siła woli. Messner i jego koledzy, rezygnując ze sztucznych środków pomocniczych, narzucali sobie zwolnienie myślenia i innych reakcji psychicznych, co jednak związane było ze skłonnością do silniejszych przeżyć uczuciowych.
I wtedy właśnie występowały zjawiska zupełnie nieznanego rodzaju. Messner pisze: Przy podchodzeniu na szczyt Mummery-Rippe (w Nanga Parbat), w miejscu bardzo trudnym, ogarnęło mnie uczucie, że znam każdy ruch, który dopiero mam wykonać, że wszystko to już dawniej robiłem, mimo że w rzeczywistości nigdy tu nie byłem. Bardzo łatwo uznać to za halucynacje lub wynik silniejszego aniżeli normalne wydzielania adrenaliny. Ja jednak sądzę, że są to sprawy, które znacznie wykraczają poza te wyjaśnienia.
Wielu innych wspinaczy miało podobne przeżycia. Tom Kinshufer twierdzi na przykład, że przy podchodzeniu na szczyt Nanga Parbat przechodził przez plantację tytoniu. Frank Smythe widział na Mount Everest podobne smokowi zwierzę latające po niebie. Sądził, że ma pomieszanie zmysłów, przecierał więc oczy, ale zwierzę nadal było widoczne.
Specjalną rolę odgrywają tak zwane zjawy towarzyszące. Messner twierdzi, że zawarł z nimi gruntowną znajomość. Opowiada między innymi o samotnym podejściu na Nanga Parbat w sierpniu 1978 r. Gdy już był w połowie ściany, poczuł nagle koło siebie jakiegoś niewidzialnego towarzysza. Oto wyjątek z jego dziennika: Poczułem nagle, iż ktoś obok mnie stoi. Nie mogłem go widzieć, ale wydawało mi się, że jest to dziewczyna. Był już najwyższy czas, aby zbudować namiot. Ona patrzyła na mnie, gdy zrzucałem śnieg i pomyślałem sobie, że będzie jej zimno tak tu stać. Mimo że dalej musiałem robić wszystko sam, wydawało mi się wspaniałe, że ona się tu znajduje (…) Zdarzało mi się często, że dokoła obserwuję różnych ludzi, dzieci, mężczyzn i kobiety, jednakże zupełnie ich nie znam i niczego od nich nie oczekuję. Po prostu są dookoła mnie i w dodatku stale się zmieniają. „Rozmawiałem” z niektórymi z nich w czterech różnych językach. Później, podczas szczególnie ryzykownego zejścia, także w języku francuskim, którego nigdy się nie uczyłem.
Messner zapisywał te krótkie „rozmowy”. Czytelników nieobeznanych z górami stara się on przekonać o egzystencjonalnej rzeczywistości tych zjaw. Przy tego rodzaju przeżyciach wydawało mi się, jakbym już zmarł, wychodziłem jakby poza swe ciało. Nierzadko miałem dziwnie silne uczucie jakiejś wspólnoty z całym wszechświatem.
Po powrocie z gór czuł się jakby duchowo wypełniony i odnowiony: Wiem, że przeżycia, których doświadczyłem, nie były urojeniami czy halucynacjami, ale szczególnie głęboką rzeczywistością.
O tego rodzaju przeżyciach nie można nigdy zapomnieć. Stąd rodzi się pragnienie, by je powtórzyć, co z braku innych możliwości prowadzi na przykład do zażywania tabletek, by osiągnąć stan wysokiego oszołomienia…Czy więc wspinacze wysokogórscy znajdują się w podobnej sytuacji? Co o tym wszystkim sądzić?
Według hipotezy Salomona Snydera z Uniwersytetu Hopkinsa w Baltimore (USA), w sytuacji krytycznej w ludzkim systemie nerwowym produkowane są substancje podobne do morfiny. Powodują one bóle, halucynacje i poczucie senności. Jakkolwiek by się tę hipotezę oceniało, na pewno przy wspinaniu na wysokie góry występuje w większości wypadków cały ciąg ekstremalnych psychologicznie warunków. W wyniku chronicznego niedotlenienia następuje oziębienie całego organizmu, niedomogi pracy mięśni i tkanki łącznej, często niebezpieczne odwodnienie i niedożywienie oraz stale rosnący deficyt snu. Niekiedy powoduje to okres utraty świadomości lub przeżycia zbliżone do snu hipnotycznego. Jest to na pewno stan psychiczny oscylujący na granicy śmiertelności.
Jednakże Messner — opierając się na osobistych przeżyciach — z uporem stwierdza: Wszystkie wyjaśnienia mówiące, że chodzi tu o działania naturalne, takie jak nadmierne wydzielanie hormonów, produkowanie specjalnych enzymów wywołujących bóle lub radosne podniecenie, czy tak zwane halucynacje — są dla mnie nieprzekonywujące. Według niego wspinaczka górska prowadzi w niewątpliwym stopniu do wzrostu intensywności myślenia i przeżywania, a poprzez częściowe „obudzenie” podświadomości – do rzeczywistej wolności, daje więc szansę być samym sobą.
Tekst pochodzi z numeru 1937/1982 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.