Pogoń za pasjonującymi tematami zawiodła Romana Burzyńskiego na początku 1950 r. aż do Skolimowa, do Pracowni Osteologicznej Państwowych Zakładów Pomocy Szkolnych. Jedno ze zdjęć, które tam zrobił, trafiło na okładkę 256. numeru „Przekroju”. O mężczyźnie na nim przedstawionym wiemy niewiele, o globusach – trochę.
Są to pomniejszone modele ciał niebieskich (niekoniecznie Ziemi!) lub sfery niebieskiej w postaci kuli, na której powierzchni umieszcza się mapę pierwowzoru. Pozwala to uniknąć zniekształceń pojawiających się przy każdej próbie odwzorowania terenu na mapie stanowiącej płaszczyznę. Pierwszy globus wykonany został najprawdopodobniej około 150 r. p.n.e. przez Kratesa z Mallos, który przedstawił położenie lądów, bazując w dużej mierze na własnej fantazji oraz barwnych relacjach dzielnych żeglarzy. Najstarszy istniejący globus jest dziełem Martina Behaima i obchodzi w tym roku 528. urodziny. Behaim urodził się w Norymberdze, ale przez kilka lat pomieszkiwał w Lizbonie, gdzie w tym samym czasie żył Krzysztof Kolumb. Po odkryciu lądu na zachodzie, którego dokonał potencjalny sąsiad niemieckiego geografa Behaima, planetę zaczęto podejrzewać o kulistość. Sęk w tym, że gdy Kolumb żeglował z powrotem do Europy, globus był już gotowy! W Bibliotece Jagiellońskiej przechowywany jest natomiast jeden z najstarszych na świecie globusów, na których widnieje Ameryka podpisana jako America terra noviter reperta, co oznacza: świeżo odkryta.
archiwum nr 256/1950 r.
Podarował go uniwersytetowi profesor Jan Brożek – matematyk, astronom, postać ze wszech miar interesująca. Urodzony w 1585 r. naukowiec zajmował się wieloma dyscyplinami. Jednym z jego osiągnięć jest rozwiązanie w sposób matematyczny zagadki stojącej za budową plastrów miodu, z ich charakterystycznymi komórkami sześciokątnymi. Udało mu się także, 42 lata przed francuskim matematykiem Pierre’em de Fermatem, sformułować jedno z podstawowych twierdzeń teorii liczb, tzw. małe twierdzenie… Fermata.
Trudno powiedzieć, czy reporter Burzyński o tym wszystkim wiedział, jednak prawdopodobnie tak, bo w relacji z wizyty w Państwowych Zakładach Pomocy Szkolnych w Skolimowie napisał:
„Dzisiejsze dziecko uczy się chętniej, szybciej i bardziej celowo, korzystając z pomocy szkolnych! […] Uczeń nie musi już, tak jak dawniej, usiłować wyobrazić sobie rzeczy często niezmiernie trudne do wyobrażenia, lecz widzi je w postaci preparatów, odlewów, pomniejszonych reprodukcji. Poprzez atrakcyjność manipulowania takimi przedmiotami uczy się »na rozum«, miast – jak dawniej – mozolnie i bezmyślnie dukać teksty podręczników”.
Wcześniej, czyli przed wojną, pomocy naukowych nie było wcale. I w dodatku nieco później, w trakcie wojny, hitlerowcy z premedytacją je wszystkie zniszczyli! Na szczęście na początku lat 50. sytuacja się radykalnie poprawiła: „Dzięki miliardom idącym w Polsce na szkolnictwo zbudowaliśmy już m.in. własny przemysł pomocy szkolnych! […] Jego największym osiągnięciem jest jednak nie to, że produkuje wagi mierzące z dokładnością do 25 miligramów. Nie to, że zespół minerałów liczy ponad 60 eksponatów i że szkielet gołębia ma zmontowane skrzydła w sposób ruchomy, aby demonstrować dzieciom ułożenie skrzydeł w trakcie lotu. Istotą sprawy jest taniość produkowanych masowo i seryjnie przedmiotów. […] Mam wrażenie – kontynuuje Roman Burzyński – że dyrekcja Państwowych Zakładów Pomocy Szkolnych w Warszawie zapomniała jednak zaprojektować do planu 6-letniego pewne bardzo potrzebne przedmioty. Myślę o kilku tysiącach segregatorów do archiwum listów, które napływają i napływać będą do PZPS-u coraz większym strumieniem ze wszystkich Rokicin, Pomiechówków i Michałkowic od wdzięcznej, najmłodszej klienteli!”.
Dziś po skolimowskich zakładach nie ma już śladu. I tylko wdzięczność pozostała oraz piękna archiwalna okładka.