Na tropie wszetecznic z Kalisza Na tropie wszetecznic z Kalisza
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Na tropie wszetecznic z Kalisza

Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Do Rzeczypospolitej „polowania na czarownice” dotarły w XVI w. zza zachodniej granicy, z Cesarstwa. Na pierwszy ogień poddały się temu szaleństwu najbliższe polskie miasta mające sporo mieszczan pochodzenia niemieckiego lub po prostu intensywnie handlujące z Niemcami. Czyli Wielkopolska! Poza Poznaniem, pod którym rozpalono pierwszy w Polsce stos dla czarownicy w 1511 r., wyjątkowo dużo działo się w tej materii w Kaliszu. I wystarczy przyjrzeć się kaliskim procesom czarownic, by stwierdzić, że były niemal kopiami niemieckich.

Diabelskie odbicie

Zaczęło się w 1580 r. Przed kaliskim sądem stanęły wówczas Zofia z Łękna i Barbara z Radomia. Początkowo nikt nie brał ich za czarownice i nie zamierzał palić. Zatrzymane bowiem zostały jako złodziejki z targowiska. Pechowo jednak Barbara miała przy sobie podejrzane zioła, zdaniem sądu mogące wskazywać na praktyki czarnoksięskie. Na dodatek okazało się, że parała się też prostytucją – a kobiety lekkich obyczajów podejrzewano np. o stosowanie magicznych miłosnych napojów i preparatów do usuwania ciąży. Atmosfera wokół oskarżonej się zagęściła. „Czasami do procesu czarownic dochodziło zupełnie przypadkowo. Oskarżona zupełnie o co innego kobieta wzięta została na tortury i tam plotła różnego rodzaju głupstwa, które pozwoliły sędziom lub katowi nabrać przekonania, że pozostaje ona w stosunkach z diabłem – wyjaśniał ten mechanizm historyk prof. Bohdan Baranowski w książce Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku. – Od tej chwili śledztwo przybierało zupełnie inny charakter i na dalszych torturach największy nacisk kładziono na zbadanie, czy w rzeczywistości jest ona czarownicą. Naturalnie na mękach przyznawała się ona do wszystkiego i kończyła na stosie. Tak więc wędrowna prostytutka, posądzona początkowo o kradzież, zaawansowała w oczach sędziów na diabelską kochanicę”.

W zeznaniach Barbary widzą badacze wyraźne echo wzorów niemieckich. Przede wszystkim kobieta zeznała, że czary swoje odbywała w noc Walpurgii – czyli w germańską noc złych duchów, z 30 kwietnia na 1 maja. Ponadto kontakt z diabłem utrzymywała przez magiczne zwierciadło – podobnie zeznawały kobiety podczas niemieckich procesów. A wszystkiego tego dowiedziała się zapewne Barbara podczas swojego wcześniejszego pobytu w Gdańsku pełnym przybyszów z Zachodu. Dowiedziała się na własną zgubę…

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Okoliczności niełagodzące

Kolejna sprawa z udziałem kaliskich sędziów – Doroty z Siedlikowa z 1612 r. – rzuca zaś światło na jeszcze inne charakterystyczne cechy procesów czarownic. Otóż na marginesie bajd związanych z kontaktami z mocami diabelskimi (w tym przypadku wysłannikiem był włochaty czart Kasperek) oskarżona zeznała, że z zemsty „uczarowała bydło panu Szkudelskiemu”. A to okoliczność bardzo obciążająca! Gdyby bowiem Dorota szkodziła tylko sąsiadom chłopom, mogła liczyć na jakieś wstawiennictwo dziedzica. Jeśli jednak działała przeciw miejscowemu panu, nie mogło być dla niej litości. Inaczej zachęciłaby innych chłopów do sięgania po czary w walce o swoje.

Po drugie, na przykładzie Doroty okazuje się jasno, że za czarnoksięstwo brano praktyki niemające nic wspólnego z kultem diabła, z satanizmem. Oskarżona, czyniąc swoje gusła, przywoływała bowiem nie demony, lecz świętych, „Boga Ojca i Syna” czy „Panny Mariej”. Była więc osobą religijną, wychowaną w duchu tradycyjnej ludowej pobożności. Niewiele to jednak jej dało.

Po trzecie, sprawa Doroty z Siedlikowa jest kolejną, w której kobieta oskarżona została – pośród wielu grzechów – także o magiczne „psucie piwa”. Podobny zarzut pojawił się już podczas pierwszej sprawy w Polsce – w Chwaliszewie w 1511 r. A łowcy czarownic byli przewrażliwieni na tym punkcie także później. Gwoli ścisłości dodajmy, że znane są przypadki, gdy znachorki odprawiały gusła nad piwem, aby właśnie się nie zepsuło. Napoju tego używano także jako czarodziejskiego eliksiru, po dodaniu odpowiednich ziół. Tak czy inaczej, z piwem nie było żartów.

Ogień Oświecenia

Do kolejnych procesów miało dochodzić przed kaliskim sądem aż do XVIII w. Niemniej jednak Kalisz nie zapisał się w historii tylko jako miasto wyjątkowo zapiekłego „polowania na czarownice”, lecz także jako miejsce, z którego wychodziły impulsy w celu oficjalnego, prawnego zakończenia tego szaleństwa. To właśnie wojewoda kaliski August Kazimierz Sułkowski stał za kampanią, której efektem było uchwalenie w 1776 r. ustawy zakazującej torturowania i karania śmiercią za czary. Na wybitym z tej okazji medalu napisano: „Mękami wyciągać zawsze wątpliwe wyznania zbrodni, pociągać do sądu obwinionych o rzekome związki z mocą szatańską, zakazał sejm roku 1776 na wniosek króla Stanisława Augusta”. Tak do (Wielko)Polski przyszło Oświecenie.

ilustr. Katarzyna Korzeniecka
ilustr. Katarzyna Korzeniecka

 

Czytaj również:

Macierduszka i sprawy duszy Macierduszka i sprawy duszy
i
John Charles Melliss, fragment „St. Helena...”, 1875 r., źródło: The British Library
Dobra strawa

Macierduszka i sprawy duszy

Monika Kucia

A co by było, gdyby rośliny mówiły do ciebie? Czy byłaby to rozmowa o zdrowiu i dobrym samopoczuciu? Może gdybyś umiał słuchać ich języka i zaprzyjaźnił się z nimi, powiedziałyby ci, że potrzebujesz naparu z dziurawca albo długiej rozmowy z ojcem.

Człowiek w kulturze chrześcijańskiej został wyniesiony ponad przyrodę. „Ale gdzieś w głębi duszy przechował ślad odwiecznego dla niej respektu. Okazywał to roślinom w czasie świąt, ceremonii, uroczystości. Uznawał bowiem, że zaświaty sygnalizują człowiekowi swoje zamiary. Ich odczytanie zależy od znajomości ich języka, a poznanie go daje człowiekowi szansę obrony i przeciwdziałania. Rośliny należały do »tamtego« świata. A więc podczas świętowania trzeba było się nimi właśnie posłużyć” – pisze Anna Zadrożyńska w Świętowaniu polskim. Jakże odmienna to postawa wobec roślin w porównaniu z kulturą pogańską, podobną w każdej części świata. Cabeza de Angel, czyli „głowa anioła”, to roślina uważana przez Azteków za twór ziemi – związany ze światem umarłych. Indianie twierdzili wręcz, że jest to pokarm dla odrodzonych dusz. Ayahuasca – amazońskie święte „pnącze duchów”, silny środek halucynogenny, jest używane w rytuałach inicjacyjnych i szamańskich transach. Słowo huasca oznacza pnącze lub lianę, a aya to dusza, umarli, duchy. Spożycie wywaru łączy człowieka z „innym światem”. Roślina jest traktowana osobowo: wie, jaki jest porządek duszy, i jest przewodniczką, która nas prowadzi. Bieluń dziędzierzawa, zwany u nas haszyszem Targówka, w ajurwedzie ma poczesne miejsce jako lek. Delficka wieszczka Pytia, przepowiadając przyszłość, inspirowała się ponoć halucynogennymi oparami bielunia. Średniowieczne czarownice tworzyły z tego zielska napoje odurzające wywołujące wizje, prowadzące do nieprzewidzianych zachowań i używały go do sporządzania „maści do latania”. W wielu kulturach roślina miała zastosowanie w religijnych rytuałach. Bielunia używali przed praską młodzieżą wyznawcy Buddy w Chinach oraz Sziwy w Indiach.

Czytaj dalej