Do Rzeczypospolitej „polowania na czarownice” dotarły w XVI w. zza zachodniej granicy, z Cesarstwa. Na pierwszy ogień poddały się temu szaleństwu najbliższe polskie miasta mające sporo mieszczan pochodzenia niemieckiego lub po prostu intensywnie handlujące z Niemcami. Czyli Wielkopolska! Poza Poznaniem, pod którym rozpalono pierwszy w Polsce stos dla czarownicy w 1511 r., wyjątkowo dużo działo się w tej materii w Kaliszu. I wystarczy przyjrzeć się kaliskim procesom czarownic, by stwierdzić, że były niemal kopiami niemieckich.
Diabelskie odbicie
Zaczęło się w 1580 r. Przed kaliskim sądem stanęły wówczas Zofia z Łękna i Barbara z Radomia. Początkowo nikt nie brał ich za czarownice i nie zamierzał palić. Zatrzymane bowiem zostały jako złodziejki z targowiska. Pechowo jednak Barbara miała przy sobie podejrzane zioła, zdaniem sądu mogące wskazywać na praktyki czarnoksięskie. Na dodatek okazało się, że parała się też prostytucją – a kobiety lekkich obyczajów podejrzewano np. o stosowanie magicznych miłosnych napojów i preparatów do usuwania ciąży. Atmosfera wokół oskarżonej się zagęściła. „Czasami do procesu czarownic dochodziło zupełnie przypadkowo. Oskarżona zupełnie o co innego kobieta wzięta została na tortury i tam plotła różnego rodzaju głupstwa, które pozwoliły sędziom lub katowi nabrać przekonania, że pozostaje ona w stosunkach z diabłem – wyjaśniał ten mechanizm historyk prof. Bohdan Baranowski w książce Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku. – Od tej chwili śledztwo przybierało zupełnie inny charakter i na dalszych torturach największy nacisk kładziono na zbadanie, czy w rzeczywistości jest ona czarownicą. Naturalnie na mękach przyznawała się ona do wszystkiego i kończyła na stosie. Tak więc wędrowna prostytutka, posądzona początkowo o kradzież, zaawansowała w oczach sędziów na diabelską kochanicę”.
W zeznaniach Barbary widzą badacze wyraźne echo wzorów niemieckich. Przede wszystkim kobieta zeznała, że czary swoje odbywała w noc Walpurgii – czyli w germańską noc złych duchów, z 30 kwietnia na 1 maja. Ponadto kontakt z diabłem utrzymywała przez magiczne zwierciadło – podobnie zeznawały kobiety podczas niemieckich procesów. A wszystkiego tego dowiedziała się zapewne Barbara podczas swojego wcześniejszego pobytu w Gdańsku pełnym przybyszów z Zachodu. Dowiedziała się na własną zgubę…
Okoliczności niełagodzące
Kolejna sprawa z udziałem kaliskich sędziów – Doroty z Siedlikowa z 1612 r. – rzuca zaś światło na jeszcze inne charakterystyczne cechy procesów czarownic. Otóż na marginesie bajd związanych z kontaktami z mocami diabelskimi (w tym przypadku wysłannikiem był włochaty czart Kasperek) oskarżona zeznała, że z zemsty „uczarowała bydło panu Szkudelskiemu”. A to okoliczność bardzo obciążająca! Gdyby bowiem Dorota szkodziła tylko sąsiadom chłopom, mogła liczyć na jakieś wstawiennictwo dziedzica. Jeśli jednak działała przeciw miejscowemu panu, nie mogło być dla niej litości. Inaczej zachęciłaby innych chłopów do sięgania po czary w walce o swoje.
Po drugie, na przykładzie Doroty okazuje się jasno, że za czarnoksięstwo brano praktyki niemające nic wspólnego z kultem diabła, z satanizmem. Oskarżona, czyniąc swoje gusła, przywoływała bowiem nie demony, lecz świętych, „Boga Ojca i Syna” czy „Panny Mariej”. Była więc osobą religijną, wychowaną w duchu tradycyjnej ludowej pobożności. Niewiele to jednak jej dało.
Po trzecie, sprawa Doroty z Siedlikowa jest kolejną, w której kobieta oskarżona została – pośród wielu grzechów – także o magiczne „psucie piwa”. Podobny zarzut pojawił się już podczas pierwszej sprawy w Polsce – w Chwaliszewie w 1511 r. A łowcy czarownic byli przewrażliwieni na tym punkcie także później. Gwoli ścisłości dodajmy, że znane są przypadki, gdy znachorki odprawiały gusła nad piwem, aby właśnie się nie zepsuło. Napoju tego używano także jako czarodziejskiego eliksiru, po dodaniu odpowiednich ziół. Tak czy inaczej, z piwem nie było żartów.
Ogień Oświecenia
Do kolejnych procesów miało dochodzić przed kaliskim sądem aż do XVIII w. Niemniej jednak Kalisz nie zapisał się w historii tylko jako miasto wyjątkowo zapiekłego „polowania na czarownice”, lecz także jako miejsce, z którego wychodziły impulsy w celu oficjalnego, prawnego zakończenia tego szaleństwa. To właśnie wojewoda kaliski August Kazimierz Sułkowski stał za kampanią, której efektem było uchwalenie w 1776 r. ustawy zakazującej torturowania i karania śmiercią za czary. Na wybitym z tej okazji medalu napisano: „Mękami wyciągać zawsze wątpliwe wyznania zbrodni, pociągać do sądu obwinionych o rzekome związki z mocą szatańską, zakazał sejm roku 1776 na wniosek króla Stanisława Augusta”. Tak do (Wielko)Polski przyszło Oświecenie.