Największa zagadka renesansu Największa zagadka renesansu
i
Francesco Colonna, „Hypnerotomachia Poliphili”, Houghton Library (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Największa zagadka renesansu

Łukasz Modelski
Czyta się 15 minut

Gdyby Dan Brown bardziej przykładał się do książek, znalazłby materiał znacznie ciekawszy niż ten, na którym oparł Kod Leonarda da Vinci. Przy tym XV-wiecznym druku blednie nawet tajemniczy rękopis Wojnicza! Jak to się stało, że książka, o której w gruncie rzeczy nic nie wiadomo, miała – i wciąż ma! – tak ogromny wpływ na kulturę europejską?

Wiek XV był stuleciem wielkich odkryć i wynalazków. Wśród nich rewolucja Gutenberga może się równać rangą tylko z upowszechnieniem maszyny parowej kilka stuleci później. Ruchoma czcionka pojawia się w 1450 r., symbolicznie rozpoczynając epokę renesansu. W Italii doby quattrocenta – dla Marsilia Ficina we Florencji czy dla Pomponiusza Letusa w Rzymie – druk jest niczym prezent od losu.

Pół wieku przed wizją Rafaela ze Stanza della Segnatura ci humaniści przyczynili się do powstania modelu nowożytnej akademii, który przetrwał po wiek XVIII. Były to raczej fora wymiany myśli niż szkoły, które – w duchu neoplatońskim – miały na nowo opisać rzeczywistość. Akademia stanowiła wyzwanie rzucone wydziałom teologicznym, gdyż rozważano tam na przykład tezę o boskości natury ludzkiej (Ficino) czy filozoficzną przenikliwość Juliana Apostaty (Letus).

Europę opanowała gorączka druku. Wydawano pierwodruki dzieł antycznych, raczej z komentarzem filologicznym niż teologicznym. Autorytetowi Kościoła zagrażał też słynny Corpus Hermeticum – zbiór ezoterycznych pism z II–III w. przypisywanych Hermesowi Trismegistosowi. W latach 60. XV w. nikt nie był na to gotów, ale papież Paweł II, z natury dość porywczy, zatrwożył się i postanowił interweniować. Rozpoczęły się aresztowania, tortury, humanistów oskarżano o propagowanie pogaństwa, herezję, sodomię czy zwykłą nieobyczajność. To właśnie wtedy aresztowano Bartolomea Sacchiego (znanego jako Platina) i ścigano Filippa Buonaccorsiego (Kallimacha).

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czasy były burzliwe i ciekawe, ale dla nowych książek (oraz ich autorów i drukarzy) niezbyt bezpieczne. Dopiero pontyfikat Sykstusa IV, wielbiciela talentu m.in. Botticellego, przyniósł złagodzenie kursu. Nic dziwnego, że Platina swoje opus magnum, medyczno-gastronomiczny traktat De honesta voluptate et valetudine [O szlachetnej przyjemności i zdrowiu] pisze bodaj w 1465 r., a wydaje dopiero około 1474. Z podobnych przyczyn data 1467 widnieje na kolofonie niezwykle starannie zaprojektowanej księgi pod wciąż tajemniczym tytułem Hypnerotomachia Poliphili.

Poszukiwany, poszukiwana

Wydrukował ją w 1499 r. wenecki zakład Alda Manuzia. Pierwszy nakład sięgnął 500 kopii – to dużo jak na owe czasy. Książka w formacie in folio składała się z 234 kart i 172 drzeworytniczych ilustracji wysokiej klasy. Złożono ją elegancką czcionką. I na tym właściwie koniec pewnych informacji, reszta to interpretacje i domysły.

Zacznijmy od tytułu, na który składają się słowa Hypnos, Eros i machia, czyli walka. A zatem „hypnerotomachia” to neologizm oznaczający walkę o miłość we śnie. Polifil, który ją toczy, może być zarówno „kochankiem Polii”, jak i „kochankiem wielu”.

Dzieło wydano anonimowo – być może dlatego, że czasy były niepewne, a może stan lub status autora nie pozwolił mu ujawnić nazwiska. Jedynym jego śladem jest akrostych powstały ze złożenia kolejnych inicjałów 38 rozdziałów książki: Poliam frater Franciscus Columna peramavit, czyli „Brat Franciszek Kolumna [Colonna] mocno ukochał Polię”. Oczywiście badacze próbowali dociekać, kim był ów Francesco Colonna. Hipotezy są dwie: księciem lub księdzem.

Pierwszy trop prowadzi nas do Palestriny. Jej władca, książę Francesco Colonna, był wychowankiem rzymskiej Akademii Pomponiusza Leta. W 1499 r. miał 46 lat. Problem w tym, że gdyby podany na frontyspisie rok powstania dzieła był właściwy, to Colonna, pisząc Hypnerotomachię, musiałby być czternastolatkiem.

Drugi trop jest wenecki. Mieszkający w tym mieście Francesco Colonna był dominikaninem („brat”) i mieszkańcem klasztoru Santi Giovanni e Paolo. Całkiem sporo o nim wiadomo – w wieku 32 lat, już jako dominikanin, odebrał święcenia w Treviso, potem został mistrzem nowicjatu, a następnie „wiecznym studentem” w Padwie. Spędził na tamtejszym uniwersytecie osiem lat, wieńcząc je stopniem magistra per bullam, czyli raczej z nadania władz niż w uznaniu naukowych zasług. Po powrocie do Wenecji pełnił prominentne funkcje u Świętych Jana i Pawła, a później pozwolono mu zamieszkać poza murami klasztoru. Dalsze losy ojca Franciszka obejmują m.in. suspensę i wygnanie z miasta, jednak obie kary uchylono. Dominikanin zmarł w 1527 r., dożywszy sędziwego wieku.

Trzy fakty mogłyby świadczyć o tym, że to on właśnie był autorem księgi. Po pierwsze, na początku XVI w. Francesco Colonna napisał rzekomo poemat epicki Delfili somnium [Sen Delfila], wydany pośmiertnie. Jedni badacze przypisują mu jego autorstwo, inni odrzucają taką możliwość. Oniryczne zamiłowania dominikanina trudno więc udowodnić.

Po drugie, dość przekonująco brzmią wyniki badań dokumentów klasztornych. Wskazują one, że w 1501 r. ojciec Francesco został zobowiązany do zwrotu sumy, jaką zakon miał zapłacić za druk książki. Biorąc pod uwagę nakład oraz 172 drzeworyty na zamówienie, musiał to być koszt zawrotny, nie do udźwignięcia dla członka zakonu, notabene żebrzącego. Wiadomo też, że książka, choć wkrótce zyskała ogromną popularność (znajdowała się m.in. w zbiorach Albrechta Dürera czy króla Francji Franciszka I; bardzo szybko doczekała się reedycji i przekładów), zupełnie nie cieszyła się powodzeniem, a drukarz trzymał u siebie setki jej niesprzedanych egzemplarzy. Tyle że nie mamy pewności, czy dominikanie pożyczyli Colonnie pieniądze na druk właśnie Hypnerotomachii. Wiemy skądinąd, że płacił za to Leonardo Crasso (Grasso), zamożny prawnik z Werony, który w dodatku namówił władze miejskie do udziału w przedsięwzięciu.

Po trzecie wreszcie, nieistniejąca dziś notatka z 1512 r., znaleziona w egzemplarzu książki należącym do macierzystego weneckiego klasztoru Colonny, która miała informować, że dominikanin zakochał się w pewnej Hipolicie. Notatka ‒ rzekomo odnaleziona i opublikowana dopiero w 1723 r. ‒ to pierwszy dokument, w którym wskazano Francesca Colonnę jako autora dzieła. Co więcej, odkrywca rzekomej notatki Apostolo Zeno, szalenie popularny swego czasu poeta i librecista, zidentyfikował również Polię. Miała nią być Hipolita Lellio, szlachcianka z Treviso, która zmarła podczas epidemii w 1467 roku. Wszystkie elementy układanki w interpretacji Zeno doskonale do siebie pasują: dominikanin kocha dziewczynę, która umiera, więc on pisze opowieść o sennej podróży, w której spotyka ukochaną. Z jej publikacją czeka na lepsze czasy, wreszcie wydaje ją, z oczywistych względów anonimowo. Jednak podważa się i tę hipotezę; głównie dlatego, że ta książka to erudycyjny rarytas i nie mogłaby – jak przekonamy się później – wyjść spod pióra „zwykłego” zakonnika.

Kim jest Polia?

Gdyby notatka o miłości zakonnika okazała się prawdziwa i gdybyśmy bez zastrzeżeń przyjęli autorstwo Francesca Colonny, jego Hipolita mogłaby występować w tekście pod skróconym imieniem „Polia”, a sam autor mógłby się nazywać Polifilem – kochankiem, amatorem Polii. Byłaby więc Hypnerotomachia zapisem snu, w którym bohater, porte-parole autora, poszukuje swej miłości, z którą w końcu się wiąże. Ale tu także czają się wieloznaczności. Polia – jak zauważa Anna Klimkiewicz, polska badaczka i pierwsza tłumaczka fragmentów dzieła na polski – może być również przydomkiem Mądrości Bożej. Wędrówka naszego bohatera byłaby więc drogą kogoś, kto miłuje Bożą Mądrość i dąży ku niej samej. Ten protorenesansowy, neoplatoński koncept bardzo pasuje do epoki i jej romansu z myślą ezoteryczną. Zwróćmy też uwagę, że Hypnerotomachia opatrzona jest aż pięcioma wstępami. We wszystkich wymienia się imię Polifila (rozumiane raczej jako „kochanek Polii”), lecz w żadnym nie ujawnia jego tożsamości. Co więcej – wszystkie wstępy zastrzegają, że musi ona pozostać tajemnicą.

Na tropie wirtuoza i wizjonera

W chwili publikacji autor od dawna już nie żył, a książka czekała wiele lat, by ujrzeć światło dzienne, jak dowiadujemy się z jednego ze wstępów. Jej autor był ponoć „mężem najuczeńszym”, odkrywającym sekrety natury i księgi starożytności. Oczywiście może to oznaczać kolejne zacieranie śladów i fałszywy trop. Albo stylizowaną na antyk maskaradę, tak lubianą przez XV-wiecznych „akademików”, z których każdy nosił starożytne (lub udające starożytne) imię czy przydomek.

Senna walka o miłość Polii (jeśli wziąć w nawias hipotezę z Mądrością Bożą w roli głównej) jest bowiem czymś w rodzaju dzieła totalnego, intertekstualną historią o symbolicznej strukturze, najeżoną alegoriami, kryptocytatami, odniesieniami do dziesiątek innych tytułów, ilustrowaną drzeworytami o zupełnie nowym, drobiazgowo zaprojektowanym programie ikonograficznym. Co więcej, protorenesansowe filologiczne szaleństwo każe autorowi opierać składnię i gramatykę na języku wernakularnym (weneckim), a w zakresie etymologii i słowotwórstwa – czerpać z łaciny. Autor chwali się też znajomością greki, hebrajskiego, arabskiego, a nawet chaldejskiego. Książka jest więc hermetyczna także ze względu na swoją językową hybrydyczność, każdy przekład zaś (pierwszy, francuski, pochodzi z 1546 r., włoski ‒ dopiero z 2000 r.) stanowi wielkie wydarzenie, lecz zarazem jest dziełem zawsze niedoskonałym. Właśnie znajomość dialektu weneckiego, swoboda, z jaką autor się nim posługuje, oraz szczegółowa wiedza dotycząca topografii Wenecji są argumentami za autorstwem dominikanina.

Jednak mistrzostwo formalne, nowatorstwo, program ikonograficzny drzeworytów, a przede wszystkim wirtuozerska znajomość architektury każą badaczom niepogodzonym z atrybucją Apostola Zena szukać autora wśród największych artystów i architektów epoki. Na pierwszym miejscu wymienia się Leone Battistę Albertiego, autora m.in. De re aedificatoria, pierwszej nowożytnej interpretacji i edycji dzieła Witruwiusza De architectura. Monumentalny traktat rzymskiego architekta powstał pod koniec I w. p.n.e., ale uchodził za zaginiony aż do 1415 roku. Witruwiusz dla Albertiego był zatem świeżym odkryciem i niewątpliwą inspiracją względem jego własnego dziesięcioksięgu, natomiast czytanie i naśladowanie rzymskiego konstruktora oraz włoskiego uczonego w XV w. było zjawiskiem rzadko spotykanym. Dodajmy, że Alberti wydaje swój traktat drukiem w 1485 r., a więc autor Hypnerotomachii, który ponad wszelką wątpliwość musiał znać witruwiańskie modele architektoniczne, czytał Witruwiusza przed publikacją Albertiego (w rękopisie?) lub czytał rękopis Albertiego, powstający w latach 1443–1452, zanim go wydrukowano. Albo… sam był Albertim.

Człowiek renesansu

Czy tajemniczy inicjał „B” na dwóch drzeworytach Hypnerotomachii oznacza „Battista”? Nie można tego wykluczyć. Alegoryczna architektura, którą nasz bohater ogląda w sennej podróży, niezwykle dokładne miary, wiedza z zakresu materiałoznawstwa i technik budowlanych – to wszystko każe widzieć w autorze wykształconego architekta, nie amatora. Jednak książkę mógł równie dobrze napisać profesjonalny rzeźbiarz, projektant ogrodów, bibliotekarz lub malarz, będący w dodatku ikonografem o dużej erudycji. Autor tajemniczych drzeworytów to ucieleśnienie ideału pictor doctus, uczonego malarza. Stąd wśród potencjalnych autorów książki, poza Albertim, wymieniano Belliniego, Mantegnę (wielu badaczy uważa go za twórcę części drzeworytów w książce) czy nawet Rafaela.

Niezwykła, hybrydowa struktura książki (abstrahując od szkatułkowego układu samej opowieści wykorzystującej np. motyw snu w śnie) każe bardzo precyzyjnie umieszczać w niej wizualne przedstawienia. Czasem ilustrują one w sposób dosłowny tekst opowieści, innym razem stanowią jego dopełnienie. W wielu miejscach tekst urywa się, ustępując miejsca temu, co czytelnik może znaleźć na ilustracji – a tam, poza obrazem, czeka rzeźba, inskrypcja, rebus czy obcojęzyczny wtręt. Nie da się zrozumieć tekstu, nie rozszyfrowując znaczeń drzeworytów. Wynika z tego, że układ ksylografii musiał zostać drobiazgowo zaplanowany i starannie wkomponowany w tekst. Stąd informacja o „od dawna nieżyjącym” autorze wydaje się świadomą manipulacją. Nie można było tak dokładnie (i bezbłędnie) odtworzyć rękopisu. Najpewniej jego autor musiał wręcz stać nad drukarzem podczas składania książki.

Kosmos aluzji i znaczeń

Senna podróż Polifila i jego walka o miłość Polii to także palimpsest odwołujący się do niezliczonych źródeł literackich – Hypnerotomachia wciąż jest przedmiotem badań oraz interpretacji. Znajdziemy tu i Boską komedię Dantego, i Złotego osła Apulejusza; i Pseudo-Dionizego, i Makrobiusza; Marcjana Kapellę czy Powieść o Róży Wilhelma z Lorris i Jana z Meun; zapewne też legendy arturiańskie, Wergiliusza, Owidiusza, Petrarkę, Boccaccia, poza tym legion późnoantycznych chrześcijańskich neoplatoników, jak również rzeszę neoplatoników współczesnych autorowi. To wprawdzie lista lektur nieobca średniowiecznym autorom, jednak tym razem nie znajdziemy tu żadnego odniesienia do chrześcijaństwa.

Świat, w którym osadzona jest akcja, stanowi mieszankę odniesień antycznych i ezoterycznych. Tylko rzekoma data powstania utworu liczona jest od roku Wcielenia. Choć Polia może istotnie oznaczać Bożą Mądrość, trudno mówić tu o pojmowaniu Sofii na sposób chrześcijański. Miłość Polifila zostaje poddana próbie, po czym jego pożądanie przekształca się w miłość uniwersalną, pełną, skierowaną ku Mądrości. Ale rozpoznanie Polii we śnie odbywa się w okolicznościach, których nie da się umieścić w chrześcijańskim imaginarium. Alegorie, którymi żongluje autor, pochodzą z innych źródeł. Tajemniczy ogród królowej Eleuterylidy, pergola opleciona szparagami – atrybutami Afrodyty, zbliżająca się nimfa, która z czasem okaże się ukochaną naszego bohatera… Głębsza duchowa więź między bohaterami rodzi się dopiero po interwencji kapłanki świątyni Wenery, dokonującej tajemniczego obrzędu.

Utwór, w którym bohater wędruje przez senne krainy, doświadcza wizji, obcuje z alegoryczną architekturą i sztuką oraz słucha enigmatycznej muzyki, napotyka tajemnicze postacie, z których każda ma swoje mniej lub bardziej ukryte znaczenie, odczytuje zagadkowe inskrypcje i zastanawia się nad symboliką liczb, jest gęsty od znaczeń. Zapewne nie da się dziś wyśledzić i zinterpretować ich wszystkich.

Same ogrody, które w podróży Polifila zajmują szczególne miejsce, zasługiwałyby na osobne studia. W opisie jednego z nich czytamy: „[…] weszliśmy pospiesznie krętymi schodami na sam szczyt, skąd ukazała mi, objaśniając z boską zdolnością wymowy, niezwykle obszerny krąg ogrodu urządzonego w postaci skomplikowanego i trudnego do przebycia labiryntu, którego okrężnych dróg nie można było przebyć pieszo, a jedynie łodzią, albowiem miast spacerowych ścieżek płynęły w nim strumienie wody. Owo tajemnicze miejsce było samo z siebie terenem żyznym i zdrowym, miejscem szczęśliwym, rozkosznym, obfitującym we wszelkiego rodzaju słodkie owoce, ze źródełkami bijącymi w wielu miejscach, radośnie kwitnącą zielenią, pełne wszelakiej możliwej rozkoszy i rozrywki”. Ten fragment prowadzi czytelnika do myśli, która powtarza się w utworze: życie jest snem. Lub – cytując dosłownie: „Chwała tego świata to bańki mydlane” (tłum. Magdalena Bartkowiak-Lerch).

Pięć stuleci inspiracji

Drobiazgowe ekfrazy, którymi naszpikowany jest utwór, przez wieki stanowiły paliwo dla wyobraźni artystów, architektów, projektantów ogrodów i pisarzy. Martwy Chrystus Vittore Carpaccia z 1520 r. „dzieje się” w krajobrazie Hypnerotomachii. Tłem dla martwego ciała leżącego na kamiennej ławie jest sztafaż zrujnowanej architektury, stell oraz inskrypcji zaczerpniętych z utworu.

Słoń z egipskim obeliskiem na grzbiecie, opisany i narysowany w Hypnerotomachii, staje przed rzymskim kościołem Santa Maria sopra Minerva w 1667 roku. Obelisk jest rzeczywiście egipski, słonia rzeźbi sam Bernini. Identyczna rzeźba pojawia się w 1736 r. w sycylijskiej Katanii. W 1948 r. Salvador Dalí maluje walczące słonie z sypiącymi się obeliskami na grzbietach.

Hypnerotomachią inspirują się twórcy ogrodów i fontann w XVI-wiecznej willi d’Este w Tivoli, a także Jules Hardouin-Mansart, gdy buduje wersalską kolumnadę, czy André Le Nôtre, który wcześniej projektuje królewski ogród, ale też bliższy nam William Morris i angielski ruch Arts and Crafts. Jardín de Polífilo w Walencji, wprost odwzorowujący ogrody z Cytery opisane w utworze, otwarto dopiero w 2000 roku.

Literackich nawiązań do utworu nie sposób zliczyć. Są obecne w Dworzaninie Castiglionego, w Gargantui i Pantagruelu Rabelais’go, w Klubie Dumas Pereza-Revertego czy w Tajemniczym płomieniu królowej Loany Eco. Hypnerotomachia Polyphili pojawia się w Dziewiątych wrotach Polańskiego, a międzynarodowy bestseller Reguła czterech bezpośrednio odnosi się do jej sekretów. Tajemnicze dzieło tajemniczego autora z XV w. działa również na współczesną wyobraźnię.

Czytaj również:

Waga równowagi Waga równowagi
i
Józef Wincenty Kruszewski, „Proszony obiad w bogatym domu żydowskim w Krakowie”, ok.1880 r., Muzeum Narodowe w Warszawie (domena publiczna)
Dobra strawa

Waga równowagi

Łukasz Modelski

Po podziale Imperium Rzymskiego teoria humoralna, mówiąca o czterech płynach krążących w organizmie (krwi, żółci, flegmie oraz czarnej żółci) i powszechnie znana dzięki pismom Galena, odeszła na Zachodzie w zapomnienie.

W Bizancjum było nieco inaczej: wciąż pojawiali się tam holistyczni, jak byśmy dziś modnie powiedzieli, lekarze ‒ zarówno teoretycy, jak i klinicyści. Ostatnim z wielkich był Paweł z Eginy, lekarz i encyklopedysta żyjący w VII wieku. Dla kulturowej historii diet to postać znacząca – to za sprawą Pawła Arabowie zapewne po raz pierwszy zetknęli się z Galenowską teorią humorów, którą po kilkuset latach przywrócili Zachodowi.

Czytaj dalej