Narcyz przegląda się w matrixie Narcyz przegląda się w matrixie
i
Adam Macedoński
Wiedza i niewiedza

Narcyz przegląda się w matrixie

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 15 minut

Tekst, który teraz przeczytacie, został automatycznie wygenerowany przez komputerową symulację właśnie po to, żeby przekonać was do jej przyjęcia. Tomasz Stawiszyński nie jest jego autorem. Ktoś taki nie istnieje.

Do dziś jestem przekonany, że Matrix – legendarny film braci (a obecnie sióstr) Wachowskich z 1999 r. – co najmniej połowę swojego gigantycznego sukcesu zawdzięczał hasłu, którym promowano go na billboardach i plakatach, jeszcze zanim pojawił się na ekranach kin. To wcale nie przełomowe, jak na tamte czasy, efekty specjalne, nie mistrzowsko skonstruo­wana fabuła i nawet nie znakomite role Carrie-Anne Moss, Laurence’a Fishburne’a czy Keanu Reevesa uczyniły z tego dzieła najczystszą klasykę. Stawiam tezę, że gdyby nie myśl wyrażona w intrygującym pytaniu, które miało nas do obejrzenia tego filmu zachęcić, nie wykupywalibyśmy tak gremialnie biletów na wszystkie dostępne seanse.

Brzmiało ono, przypomnijmy: czy kiedykolwiek wydawało ci się, że z tym światem jest coś nie w porządku?

Ależ oczywiście. Niejednokrotnie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Fundamentalne poczucie dziwności, nieoczywistości i tajemniczości świata towarzyszy przecież ludziom od zarania cywilizacji. Nic w tym zatem osobliwego, że co rusz natrafiamy na jego wyraz w mitach, religiach, filozofiach, literaturze czy kinie. Przyjmują one postać rozmai­tych fabuł albo systemów myślowych, ale jedną z najstarszych i powracających nieustająco pod wciąż nowymi przebraniami jest właśnie opowieść będąca kanwą Matrixa. Streszcza się ona w podejrzeniu, że rzeczywistość, która nas otacza, jest w istocie iluzją. Bo tak naprawdę wszystko wygląda zupełnie inaczej. I są sposoby, żeby się o tym naocznie przekonać.

Takie podejrzenie – w tej czy innej formie – łączy m.in. anonimowych twórców świętych tekstów hindui­zmu, czyli Wed, Buddę, chińskiego taoistę Zhuangzi, Platona, Sekstusa Empiryka oraz George’a Berkeleya czy Kartezjusza (dwaj ostatni traktowali je w każdym razie jako dopuszczalną możliwość). Współcześnie wyznają je zaś wspomniane siostry Wachowskie, amerykański milioner Elon Musk, Rich Terrile z Laboratorium Napędów Odrzutowych NASA oraz Nick Bostrom, szwedzki filozof z Oxford University. O ile jednak dawni autorzy i myśliciele snuli po prostu religijno-mityczno-teoretyczne domniemania, że zmysły mogą nas zwodzić, o tyle Terrile i Bostrom opierają się także na najnowszych odkryciach naukowych oraz aktual­nych i przewidywalnych konsekwencjach rozwoju technologicznego. A Musk (i kilku jeszcze pragnących zachować anonimowość milionerów) – tak w każdym razie donosił w czerwcu i październiku 2016 r. „The Guardian” – gotowy jest wyłożyć całkiem spore pieniądze na bezsporne udowodnienie tej, wydawałoby się, nader ekscentrycznej i egzotycznej hipotezy.

No właśnie, czy aby na pewno wciąż jeszcze tak bardzo egzotycznej?

Wydaje się, że Nick Bostrom, człowiek, który traktuje wszystko ze śmiertelną powagą – proszę zajrzeć do YouTube’a, on właściwie nigdy się nie uśmiecha – już 15 lat temu nadał tej archaicznej idei całkiem współczesny i racjonalny charakter.

Oczywiście również XX-wieczni filozofowie, np. Hilary Putnam, z upodobaniem rozważali problem tzw. mózgów w naczyniu – czyli aktualnego wcielenia starego filozoficznego dylematu dotyczącego realności świata zewnętrznego. Oto zamknięte w naczyniach i podłączone do specjalnych urządzeń mózgi mają bardzo realistyczne doznanie ucieleśnienia i funkcjonowania w trójwymiarowej rzeczywistości.

Pytanie brzmi: skąd wiadomo, że nie znajdujemy się właśnie w takim położeniu? Z odpowiedzią, oprócz Putnama, mierzył się m.in. amerykański filozof Daniel Dennett w swojej monumentalnej pracy pod tytułem Świadomość. Niemniej zarówno Putnam, jak i Dennett traktowali ten przypadek po prostu jako filozoficzno-logiczne ćwiczenie, a nie realną ewentualność. Dlaczego w takim razie w ogóle zawracać sobie nią głowę? Dlatego, że ujawnia paradoksy, na które nieuchronnie natrafiamy, próbując ustalić prawomocne reguły poprawnego poznania i rozumowania.

Dla Dennetta argumentem przeciwko hipotezie symulacji były – najkrócej mówiąc – złożoność i wielo­aspektowość świata, w którym żyjemy. Żadna symulacja, twierdził, nigdy nie byłaby w stanie zadośćuczynić wszystkim tym nieskończonym możliwościom, które otwierają się przed nami, kiedy poznajemy otaczającą rzeczywistość.

Pamiętajmy jednak, że pisał te słowa w latach 80. ubiegłego stulecia. Nick Bostrom zabrał się za ten temat ponad 20 lat później i doszedł do zgoła odmiennych wniosków. Żeby wykazać ogromne prawdopodobieństwo hipotezy, wedle której wszyscy żyjemy w jednej wielkiej komputerowej symulacji – wytworzonej zapewne przez jakąś niesłychanie zaawansowaną technologicznie cywilizację – stworzył tzw. trylemat. To znaczy układ trzech twierdzeń, o których powiada, że przynajmniej jedno z nich musi być prawdziwe.

W myśl pierwszej tezy trylematu wszystkie cywilizacje, które osiągną poziom rozwoju technologicznego mniej więcej taki jak nasza cywilizacja, zginą – wskutek autodestrukcji albo jakichś innych okoliczności – i dlatego ich rozwój technologiczny nigdy nie dojdzie do maksymalnego poziomu zaawansowania. W myśl tezy drugiej wszystkie cywilizacje, które osiągną maksymalny poziom zaawansowania technologicznego, stracą nagle – jak jeden mąż – zainteresowanie tworzeniem detalicznych komputerowych symulacji swoich przodków. Według trzeciej – prawie na pewno wszyscy żyjemy w komputerowej symulacji.

Bostrom uważa, że teza pierwsza i druga są na 99% fałszywe. Nie ma bowiem racjonalnego powodu, żeby zakładać, iż osiągnięcie takiego poziomu rozwoju technologicznego jak nasz aktualny z konieczności doprowadzi każdą cywilizację do zagłady. Tym bardziej nic nie stoi za założeniem, że każda cywilizacja dysponująca technologią pozwalającą wytwarzać tak doskonale zorganizowane wirtualne światy, że zaludniające je istoty mają poczucie świadomości i podmiotowości, z niewiadomych powodów zechce z tej możliwości zrezygnować. Bo niby dlaczego?

Przyznacie, że trudno się nie zgodzić. Zostaje więc opcja trzecia. A więc wszyscy jesteśmy tylko wirtualnymi bytami powołanymi do istnienia przez którąś z tych wystarczająco zaawansowanych technologicznie cywilizacji. Skąd to wiadomo? Ano stąd, że istnienie innych cywilizacji, także w obrębie dopuszczalnych przez dzisiejszą fizykę światów równoległych, jest przynajmniej możliwe. Skoro zaś jest możliwe, to również rozwinięcie przez niektóre z nich technologii pozwalających na tworzenie symulacji nie wydaje się jakoś szczególnie absurdalnym pomysłem (vide dwie pierwsze tezy trylematu). Biorąc zaś pod uwagę, że każda cywilizacja, która dysponuje odpowiednią technologią, będzie mogła wytwarzać nieskończoną ilość symulowanych światów zaludnionych przez symulowanych ludzi – rachunek wydaje się prosty. Zdecydowanie bardziej prawdopodobny – lekko licząc jak miliard do jednego – jest wariant, że już teraz żyjemy w jednej z takich symulacji.

Czujecie się przekonani? Jeśli wciąż niewystarczająco, spróbujcie rozważyć inny argument podnoszony często przez wspomnianego Richa Terrile’a oraz Maxa Tegmarka, kosmologa z Massachusetts Institute of Technology, który wprawdzie w hipotezę symulacji nie wierzy, ale uznaje, że jest ona logicznie bez zarzutu. Argument odwołuje się do obrazu świata, jaki wyłania się ze współczesnej fizyki, zwłaszcza fizyki kwantowej. Otóż na najgłębszym poziomie – powiadają jego zwolennicy – rzeczywistości nie da się zaobserwować i jest ona opisywalna wyłącznie za pomocą równań matematycznych. Czyli zupełnie jak twory wirtualne. Co więcej, składa się z cząstek elementarnych, niepokojąco przypominających piksele, z których zbudowane są wszak obrazy cyfrowe.

Wieść niesie, że każdemu, kto to wszystko nareszcie bezspornie udowodni, Elon Musk – wraz z pozostałymi anonimowymi milionerami – wypłaci jakąś naprawdę niesamowitą sumę pieniędzy. Pytanie tylko – skoro już się tak bezwzględnie trzymamy logiki – czy te pieniądze będą miały wówczas jeszcze jakąkolwiek wartość. Ostatecznie okażą się przecież wyłącznie symulacją wypłacaną jednemu fantomowi przez drugiego…

Mimo wszystko zwolennicy hipotezy symulacji pracują w pocie czoła na rzecz jej potwierdzenia. Krytycy natomiast – a jest ich jednak przeważająca liczba – podkreś­lają, że choć może i logicznie teza ta jest poprawna, to zarazem pozostaje skrajnie nieprawdopodobna. Nie ma bowiem żadnego powodu, aby przyjąć istnienie jakichkolwiek innych zaawansowanych cywilizacji, które chciałyby się bawić w coś takiego. Z drugiej strony jednak nie ma też żadnego powodu, żeby ich istnienie wykluczyć.

I w tym właśnie tkwi zasadniczy problem.

Hipoteza symulacji jest bowiem klasycznym przykładem teorii niewywrotnej, której nie sposób ani sprawdzić, ani obalić. Dlatego właś­nie, twierdzi miażdżąca większość naukowców, nie należy się nią w ogóle przejmować. Zwłaszcza że – na co przytomnie zwróciła kiedyś uwagę prof. Lisa Randall z Wydziału Fizyki Harvard University – przekonanie, iż ktoś chciałby w sposób tak pieczołowity symulować nasze istnienie, jest przejawem niesłychanej wprost pychy. A może też – dodajmy – współczesnego narcyzmu, którego zasadniczą cechą jest potrzeba posiadania publiczności, bycia nieustająco obserwowanym, widzianym i podziwianym.

Tak czy inaczej, perspektywa życia w symulacji może być – odpowiednio – albo kusząca, albo przerażająca. I nie sposób jej ostatecznie wykluczyć. Nie sposób wykluczyć również tego, że tekst, który teraz czytacie, został automatycznie wygenerowany przez symulację właś­nie po to, by przekonać was do jej przyjęcia.

Albo przynajmniej do zastanowienia się, czy z tym światem aby na pewno jest wszystko w porządku…

 

Czytaj również:

Jak sprawdzić, czy żyjemy w Matrixie? Jak sprawdzić, czy żyjemy w Matrixie?
i
Adam Macedoński – rysunek z archiwum, nr 677-679/1958 r.
Rozmaitości

Jak sprawdzić, czy żyjemy w Matrixie?

Wszystko Będzie Dobrze

 

Kupujemy w aptece całą torbę różnokolorowych tabletek. Nie liczy się ich skład czy działanie, zwracamy uwagę jedynie na barwę. Połykamy po jednej tabletce z każdego koloru i obserwujemy, czy zmieniają się struktury rzeczywistości. Jeśli się zmieniają, to najprawdopodobniej przedawkowaliśmy leki. Jeśli nic się nie dzieje, idziemy po kolejną torbę leków.

2 Traktujemy otaczających ludzi, jakby naprawdę nie istnieli. Nie odpowiadamy na uprzejme „dzień dobry” sąsiadów, nie uśmiechamy się do osób w autobusie, na chodnikach nie wymijamy innych, tylko przemy przed siebie taranem. Jeśli nikt nie zwraca uwagi na nasze zachowanie – z pewnością żyjemy w Polsce, nie w matrixie.

Czytaj dalej