Nie-widzialne Nie-widzialne
i
"Wiosna we Francji", Robert William Vonnoh, 1890 r.
Wiedza i niewiedza

Nie-widzialne

Urszula Zajączkowska
Czyta się 4 minuty

Uwaga! Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za czytelników, którzy po przeczytaniu tego tekstu zechcą być może – podobnie jak autorka – wspinać się wiosną na klony, by szukać zielonych kwiatów.

Kwiatki, pojedyncze na szypułkach kwiaty, kwiatostany zebrane w baldachach, w aromatach stężonych, rozchmurzają nasze pola bure i twarze. Zrodzone z pąków, rozwijające się z zawiniątek o ustalonym już od dawna porządku – prężąc się, obnażają się w powietrzu.

Zawsze krótkotrwałe, z atłasowymi płatkami korony przeszytymi drobnymi ścieżynkami żyłek dla wody. Zauważamy te najbarwniejsze z nich, które palą się w czerwieniach kwietniów i majów, żółkną, jednocząc się ze słońcem. Te to my widzimy. Te zbieramy, te podnosimy i wpisujemy w najdoskonalsze ludzkie historie – gdzie występują róże, gdzie na freskach malowane są lilie, gdzie żonkile połyskują w świetle wiosen i budują opowieść o naszym świecie.

Co roku w pewnej chwili rozpiętej na pograniczu marca i kwietnia spotykam się z wytęsknionym przeze mnie powietrzem, rozgrzanym na nowo, napromieniowanym wiosną, wymieszanym z wilgociami błotnistej ziemi. Idę po kuli ziemskiej, w jej fragmencie, który tak niemożliwie zmienił się przez jeden miesiąc tylko dlatego, że nachylił się o drobny kąt do Słońca. Dociera tu więc teraz ociupinkę więcej smug ciepła, dłużej niebo się jarzy, dlatego krócej trwa też noc. I tak promienie trafiają w dalekie kąty krajobrazu, niedostępne dla światła w listopadzie. Rozświetlają się te pomruki obskurnych jesieni i nawet już nieśmiało zielenią się wiechlinami, skromnymi gwiazdnicami. Młodziutkie liście i kwiaty.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zatem wiosenny dzień to jest całkiem nowy dzień. U roślin wiosną stwarzają się żywe tkanki z misją aż do jesieni – utrzymywania życia, budowania włókien i kwitnienia, z wielką nadzieją, że albo nastąpi wiatr i pyłek rozniesie, albo przyleci trzmiel zwabiony nektarem, który tarmosząc się w jego stołówce, trącając pylniki, całkiem nieprzytomnie, w transie żarcia, zbierać go będzie na swoje nóżki. I tak puchnąć będą kule pyłku – przyczepione do odnóży trzmieli, pszczół – a kwiaty pozbywać się będą swoich genów, te zaś może i znajdą inne kwiaty, może i będą mogły rozsypać się w nich, zapylić je, zapłodnić, zrodzić zarodki na nowy rok i że to wszystko naprawdę kiedyś się stanie. Jest takie prawdopodobieństwo.

Kwiaty, barwne bibułki, aromatyczne przynęty, w rdzeniu których siedzą zamknięte w kapsułkach pyłku geny. Możemy się nimi podniecać, podniecamy się. Wierzymy, że w kwiatach rozbrzmiewa pierwotna pieśń jakiegoś wciąż niedościgłego piękna, w którym mamy możliwość brać udział. Dajemy się temu uwieść. A przecież tu nie chodzi o nas. Chodzi tylko o rośliny.

Najbardziej lubię patrzeć na kwiaty niewidoczne dla człowieka, nieopisane i niewyposażone w żadną symbolikę, wolne, swoje, bez obłożeń kulturą, malarstwem czy rzeźbą. Nieprzeżywające dyskusji o ich roli w życiu kulturalnym człowieka – dzikie, bez uniesień, bez łez. Lubię te, których nie widzę w bukietach, jako decoramentum ślubów, pogrzebów, klap garniturów. Przepadam więc za patrzeniem na te nieodcinające się kontrastem i wysyceniem barw od tła – na kwiaty zamazane, nieostre, wymieszane z farbą panującej kolorystyki, te, do których potrzeba lupy, beznadziejnie niedbałe o cały ten barwny kicz.

Dlatego wczesną wiosną wdrapuję się na klony i usadzam się w środku wielkiego, niewidocznego bukietu. Nie widzicie mnie. Nie widzicie też tysięcy kwiatów klonu nad swoimi głowami.

Klon pospolity, już w samej nazwie pokazuje, gdzie jest jego miejsce. To nie klon hyrkański, wielkolistny, ussuryjski, a tym bardziej nie wytworny (łac. elegantulum). Być może w świetle historii roślin i człowieka lepiej żyć wszędzie, być zwyczajnym, być dla człowieka tłem. Taki swoisty kamuflaż, niezauważalność daje szansę przeżyć tę relację.

Klon pospolity kwitnie przeobficie, ale kwitnie na zielono. Kwietniem albo majem. Jest jeszcze nieznośnie, choć nadzieja wkrada się przez szczeliny gałęzi, wlewa się nadmiarami światła i martwą skórę ziemi głaszcze i głaszcze nasze oczy, czoła muska. Wiatr je zaraz chłodzi, lecz to wtedy nic nie przeszkadza. Rozglądamy się w cichych preludiach wiosny, a wtedy zaskakują nas zielenie i strasznie cieszą oraz wzruszają. Tu pierwsze listki, tu krokusy żółte albo purpurowe, taśmy liści tulipanów wywlekane są z ziemi, na ich szczytach w kapsułach jak w zielonych garstkach czekają kwiaty.

A przecież już wtedy odbywa się prawdziwe szaleństwo kwiatów. Bardzo zaawansowanych, w obfitych rozsypach po koronach klonów. To istne zielone łąki przepychu, cieknące nektarem, eksponujące całe biblioteki genów. Kwiaty klonów. Nie widzi was nikt!

Bo to przecież niepozorne bukieciki, zielonkawe, drobne jak jednogroszówka, zebrane w całość, gotowe. Nie ma na pędach liści, są zielone kwiaty. Ludzie z zimy idą, czekają na wiosnę, czekają na tulipany, róże i magnolie. Marzą o białych chmurach kwiatów osadzających się na jabłoniach, o różach wiśni, gęstych aerozolach w głębokim brzęczeniu pszczół. Czekają na to. A przecież wtedy to już się dzieje. Macie to już, tylko na zielono, trochę skromniej. Klony kwitną na gołych, czarnych gałęziach. Dopiero potem pojawiają się liście, a z kwiatów tworzą się skrzydlaki. W początkach lata całe ścieżki są już nimi zasypane. Dzieci lubią je zbierać i przyklejać na nos.

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

Czytaj również:

Pando wielki Pando wielki
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Ziemia

Pando wielki

Łukasz Kaniewski

Poznajcie Pando, Pando jest wielki. Wygląda jak las, ale to w istocie jeden organizm. Wszystkie pnie mają to samo DNA i wyrastają z jednego systemu korzeniowego.

Amerykańska topola osikowa (nie mylić z europejską topolą osiką) często tworzy takie kolonie, ale Pando – męski egzemplarz rosnący w stanie Utah, milę od brzegu jeziora Fish Lake – to wyjątkowy osobnik. Ma 47 tys. pni. Zajmuje teren 43 ha. Waży (razem z korzeniami) 6,5 tys. ton. Jest wielki.

Czytaj dalej