Nikołaj Fiodorow – rosyjski prorok nieśmiertelności Nikołaj Fiodorow – rosyjski prorok nieśmiertelności
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Wiedza i niewiedza

Nikołaj Fiodorow – rosyjski prorok nieśmiertelności

Michał Milczarek
Czyta się 10 minut

Był buntownikiem absolutnym. Uważał, że aby ocalić ludzkość, trzeba całkowicie wyrugować śmierć ze świata, a zatem nie tylko ocalić żywych, lecz także wskrzesić umarłych. Jego niezwykła wizja fascynowała współczesnych mu pisarzy: Dostojewskiego, Sołowjowa, Tołstoja.

„Śmiertelnicy wszystkich krajów, plemion, narodów, wszystkich zajęć, tytułów, stanów, wierzeń, poglądów, przekonań – łączcie się!”

(ze wstępu do poświęconego Fiodorowowi zbioru Wszechświatowy czyn, Odessa 1914)

Mało jadł. Podstawą jego diety były suchy chleb i herbata. Spał też niewiele, bo sądził, że sen jest bratem śmierci. O ile wiadomo, nigdy nie uprawiał seksu. Do pracy w czytelni moskiewskiego Muzeum im. Rumiancewa – największej biblioteki ówczesnej Rosji – przychodził jeszcze przed otwarciem, a wychodził długo po zamknięciu. Czytelnikom przynosił nie tylko książki przez nich zamówione, ale także inne, które mogłyby ich zainteresować. Wynajdywanie dodatkowych pozycji było dla niego łatwe, bo ponoć znał na pamięć cały katalog. Pieniądze rozdawał, a zostawiał sobie tylko tyle, by wystarczyło mu na skromne potrzeby. Sypiał na gołej skrzyni, nakryty jedynie płaszczem. Nie miał właściwie żadnych rzeczy osobistych. Ze względu na znoszone ubranie często brano go za bezdomnego.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nazywał się Nikołaj Fiodorow (1829–1903) i był autorem najbardziej maksymalistycznej koncepcji filozoficznej w dziejach.

Wskrzesić ojców i matki

Buntował się wobec śmierci. Uważał, że jest ona skandalem, który nie powinien mieć miejsca. To obraza i wyzwanie dla naszej moralności oraz człowieczeństwa. Przekonanie Fiodorowa nie wynikało jednak z egoizmu ani z lęku przed własną śmiercią. Bardziej chodziło mu o bliźnich – nie mógł znieść, że inni umierają. Twierdził, że praczłowiek stał się człowiekiem, gdy doznał szoku na widok śmierci bliźniego. To traumatyczne doświadczenie stało u źródeł antropogenezy. W ten sposób ludzie wyodrębnili się ze świata przyrody. Odtąd żyją ze świadomością śmiertelności i dzień w dzień się z nią zmagają, odwlekając nieuchronny koniec. Problem polega na tym, że każdy z nas robi to na własną rękę, co skazuje te działania na nieskuteczność. Wciąż ze sobą rywalizujemy, jesteśmy zmuszeni do walki o zasoby i przeżycie.

Człowiek jest śmiertelny, bo został wplątany w ślepy kołowrót przyrody. Życie nie należy do niego, lecz jest pożyczką, którą kiedyś przyjdzie mu spłacić. Rodzi się jako zakładnik. Jest skazańcem, któremu odroczono wyrok śmierci. Wie też, że wszyscy jego bliscy umrą, i często jest świadkiem ich umierania. Patrzy na śmierć ukochanych i nie jest w stanie nic zrobić. Wreszcie to akceptuje. Wmawia sobie, że inaczej być nie mogło, bo takie jest prawo przyrody…

Fiodorow twierdził, że to nie prawo, ale bezprawie. Najwyższy czas, by powiedzieć: „Dość!”. Rzucić śmierci: No pasarán! Pokonać ją – definitywnie i nieodwołalnie. I to nie tylko dla nas samych, aktualnie żyjących, lecz także – a może przede wszystkim – dla naszych zmarłych. Musimy wskrzesić ojców i matki, bo to właśnie im zawdzięczamy życie. Jesteśmy ich dłużnikami. Żyjemy na gigantycznym cmentarzu i mamy moralny dług wobec całej zmarłej ludzkości zakleszczonej w ontologicznej próżni czasu przeszłego. Świat jest chory na śmierć i należy go uleczyć.

Zgadza się, to nie jest wcale proste. Skoro śmierć to wypadkowa zależności od przyrody, trzeba podporządkować sobie przyrodę. Przeobrazić ją w taki sposób, żeby już nas nie zabijała. Zarówno tę ziemską, jak i kosmiczną. Ruszyć z posad bryłę wszechświata, bo wszechświat to jedna całość. Za kilka miliardów lat Słońce zamieni się w czerwonego olbrzyma i pochłonie Ziemię, więc trzeba myśleć o przyszłości. Nie można ograniczać się do jednej planety. Byłby to karygodny brak wyobraźni i niesłychane marnotrawstwo przestrzeni. Zdaniem Fiodorowa człowiek to „więzień Ziemi, bezczynny pasażer, pasożyt, darmozjad, który mimowolnie podróżuje wraz z nią wokół Słońca”. Trzeba wyjść z izolacji, a następnie opanować i skolonizować całość wszechświata. Poddać człowiekowi prawa fizyki, chemii oraz biologii. Rozwiąże to również problem demograficzny, który pojawi się nieuchronnie, gdy Ziemię zaczną zaludniać kolejni wskrzeszeńcy.

Człowiek, który powstanie z martwych, też nie będzie taki sam jak przed śmiercią. Zostanie gruntownie przeobrażony: „nasze ciało powinno być naszym dziełem”. Dokładne parametry odmienionego ciała nie są znane, ale można znaleźć w pismach Fiodorowa pewne przewidywania. Zjednoczona ludzkość będzie kontrolować całość kosmosu za pomocą czegoś w rodzaju bezprzewodowej transmisji danych między umysłem a materią. Myślenie przełoży się na rzeczywistość. Można więc sądzić, że znajdziemy się w odmiennym stanie świadomości. Oby tak było, bo nieskończona egzystencja w stanie aktualnym byłaby chyba najgorszą z kar, a właściwie po prostu piekłem. Różnica między ciałem a duchem zniknie. Przestaną też istnieć płcie, bo są narzędziem przyrody służącym do replikacji śmiertelników i jako takie w nowym świecie okażą się zbędne. Człowiek stanie się androgyne, a dzieci nie będą już się rodzić. Rekompensatą za utratę starych organów mają być nowe: „także te aero- i eteronautyczne […], za pomocą których [człowiek] będzie się […] przemieszczał i zdobywał sobie w przestrzeni wszechświata materiały do budowy własnego organizmu”. ­Podobnie z czasem – w nim również będzie można swobodnie podróżować. Człowiek stanie się kosmopolitą ­w sensie dosłownym, a więc „człowiekiem kosmicznym”. Nieśmiertelnikiem, nadczłowiekiem ­i ­postczłowiekiem jednocześnie.

Ku nowemu królestwu

Dokładnych instrukcji, jak to wykonać, Fiodorow nie zostawił, bo przekraczało to także jego wyobraźnię. Ważne, abyśmy w ogóle zaczęli. Na razie trzeba więc ludzkość obudzić, wstrząsnąć nią, przypomnieć, że powszechna śmiertelność to nasz jedyny prawdziwy wróg i przyczyna wszelkich niedomagań – wszystko inne to tematy zastępcze. A potem spróbować coś zrobić, np. wskrzesić tych, którzy umarli przed chwilą. Obsiać pustynie Turkmenii i sprowadzić deszcz. Edukować młode pokolenia, bo któż, jeśli nie oni. I jakoś pójdzie, metody wyjdą w praniu.

Tym bardziej że Bóg jest po naszej stronie i niczego innego od nas nie oczekuje. Taki jest – zdaniem Fiodorowa – sens chrześcijaństwa. Dał nam przykład Chrystus, jak wskrzeszać mamy, zatem powinniśmy kontynuować Jego zbawcze dzieło. Wolimy jednak siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Bóg załatwi wszystko za nas. Modlimy się do Niego i prosimy o różne rzeczy, zamiast działać samemu. Tak naprawdę nie wierzymy i nigdy nie wierzyliśmy. Bo gdybyśmy uwierzyli, nie byłoby dla nas rzeczy niemożliwych. Dlatego czas się w końcu ocknąć, dorosnąć, uwierzyć i stać się pomocnikami Boga. Jeśli Chrystus zmartwychwstał, to my też możemy. Musimy tylko wziąć się za siebie. Świętujemy Wielkanoc, a powinniśmy przekuć ją w czyn o charakterze kosmicznym. Wyrugować śmierć z bytu. Gdy tego dokonamy, zniknie różnica między światem doczesnym a Bogiem. Obie sfery się zjednoczą i nastanie królestwo bogoczłowiecze. Będziemy oglądać Boga „twarzą w twarz”, a tym samym zdobędziemy ostateczny dowód na jego istnienie.

Ku wskrzeszeniu miał nas wszystkich prowadzić car – antytanatyczny dyktator, psychokrata, wódz wskrzeszeńców. Wyszło inaczej, ale przecież nic straconego – kiedyś go wskrzesimy i poprowadzi nas dalej. Należy też porzucić miasta, bo szerzą się w nich zepsucie, konsumpcjonizm, kult młodości i libido. Czas na przeprowadzkę na wieś: „Największe znaczenie w dziele kosmicznym posiadają chłopi-oracze; dla bankierów i fabrykantów zaś nie ma miejsca we wszechświatowej, kosmicznej działalności”. Zamieszkamy wokół wiejskich cmentarzy – prochów ojców i dziadów. Rezurekcyjni deweloperzy niech już szykują cegły i zaprawę. Zbudujemy muzea chroniące przeszłość i szkoły przygotowujące do podboju przyszłości. Nocą będziemy wychodzić na łąki z przenoś­nymi teleskopami i patrzeć na gwiazdy – przyszłe domy naszych przodków. Koniec z bezpłodnym cogito ergo sum – również filozofię należy zaprząc do działania: „»myślę« będzie znaczyło »wskrzeszam«”. Koniec z marnowaniem czasu, energii i zasobów. Trzeba wszystkich zmobilizować, powołać wskrzesicieli i utworzyć ludową armię, która walczyłaby z suszą. W jedności siła. Musimy zacząć gromadzić prochy, zbierać rozproszone cząsteczki z kodem DNA i próbować odtworzyć z nich zmarłych ludzi. Nie marne kopie, które nie pamiętają, kim były, ale żywe jednostki z ich tożsamością i pamięcią. Wszystkich.

Wszyscy albo nikt

Hitler był wtedy w wieku wczesnoszkolnym, więc nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że pojawią się dylematy moralne. Ale jak wszystkich, to wszystkich. Hitlera też, tylko już przeobrażonego, oświeconego, skruszonego. W ramach pokuty niech wskrzesi wszystkich Żydów i będzie mu odpuszczone. Innym zbrodniarzom również trzeba dać szansę na odkupienie. Niech powrócą i naprawią całe zło, które wyrządzili. Bo jeśli my tego nie zrobimy, uczyni to Bóg. Tak mówi Biblia, a Fiodorow ani myśli jej podważać. Wskrzeszenie i tak się dokona. Albo przeprowadzimy je my, odpokutowując w ten sposób swoje winy, albo przeprowadzi je Bóg, jeśli straci cierpliwość z powodu naszej bezczynności. Problem w tym, że Bóg raczej nie będzie miał wtedy wyboru i wskrzesi nas na sąd, dzieląc na wybranych i potępionych. Nieodwołalnie i ostatecznie. Oznacza to, że piekło będzie trwało wiecznie, w bycie na zawsze pozostaną ogień i zło.

Tej właśnie myśli rosyjski filozof znieść nie mógł. Wieczność zła i potępieńcy w ogniu to katastrofa całego bytu, całego stworzenia, nas wszystkich – także tych zbawionych. Bo czy będziemy prawdziwie zbawieni, mając świadomość, że nasi bliźni, koleżanki i koledzy, na wieki wieków pozostaną w piekle? Czy nie zakłóci to niebiańskiej błogości, a tym samym czy nie przekreśli zbawienia i samego Boga? Dlatego albo wszyscy, albo nikt. Musimy pomóc Bogu, musimy w istocie Go ocalić, bo piekło będzie zaprzeczeniem samego Boga. Będzie jego klęską i katastrofą.

Tak właśnie rozumował. Nie miał przy tym żadnych wątpliwości. Innej drogi nie ma. Przez pół wieku dzień w dzień myślał o konieczności wskrzeszenia umarłych i ocaleniu całości bytu. Niecierpliwy, mało śpiący, niewiele jedzący i rozdający pieniądze, bo nie czas na sen czy posiłek, gdy zagrożony jest byt. Nie czas na życie, gdy nasi przodkowie rozkładają się w grobach i z każdym dniem coraz trudniej ich złożyć. Z każdą godziną śmierci jest coraz więcej, lista umarłych się powiększa. Dlatego dość już tego bezprawia, dość szaleństwa.

„Wspólny czyn”

Myśl ta przyszła mu do głowy jesienią 1851 r. – miał wtedy 22 lata, dopiero co ukończył drugi rok studiów na Wydziale Nauk Stosowanych w Liceum im. Richelieu w Odessie, które miało status wyższej uczelni. Była to reakcja na śmierć ukochanego wuja. Ojciec nie troszczył się o swego syna Nikołaja, zresztą z różnymi kobietami spłodził w sumie jedenaścioro dzieci. Był księciem na włościach, posiadał 786 dusz i niewiele go obchodziło. O matce zaś oprócz tego, że „panienka”, w ogóle niczego nie wiadomo. Nieślubny syn w konserwatywnym patriarchalnym społeczeństwie. ­Wydaje się, że jedynie wuj dał temu chłopcu odrobinę miłości, a teraz i jego zabrakło. Fiodorow, wykluczony ze wspólnoty żywych, obdarzył miłością zmarłych. Rozmyślał nad wszechogarniającym projektem, który zaangażowałby całą ludzkość do przeobrażenia wszechświata. Nikomu jednak nie powiedział o swoich rozważaniach. Przez bez mała 30 lat nie napisał też o tym ani słowa. Jego zdaniem pomysł był tak oczywisty, że każdy powinien dojść do niego sam. Byłoby obrazą dla śmiertelników przypominać im o śmiertelności…

Studiów nie ukończył. Zrobił kursy nauczycielskie i przez kilkanaście lat nauczał historii oraz geografii w prowincjonalnych szkołach. Następnie przeniósł się do Moskwy i został bibliotekarzem. Biblioteka była w jego oczach formą cmentarza – jej zbiory miały pomóc kiedyś przy wskrzeszaniu autorek i autorów tekstów. W swoją ideę wtajemniczył tylko grono najbliższych uczniów i przyjaciół. W końcu jeden z nich nie wytrzymał i wysłał Dostojewskiemu zwięzłe streszczenie projektu „wspólnego czynu”. Autor Biesów zareagował entuzjastycznie i poprosił o więcej. Był rok 1878. Fiodorow dopiero wtedy po raz pierwszy wziął pióro do ręki i zaczął pisać Dostojewskiemu „odpowiedź”. Rozrosła się ona do rozmiarów największego utworu Fiodorowa o barokowym tytule: Problem braterstwa lub pokrewieństwa, przyczyn niebraterskiego, pozbawionego więzi pokrewieństwa, tzn. niepokojowego stanu świata, oraz środków służących przywróceniu pokrewieństwa. Adresat nigdy nie przeczytał tej liczącej niecały milion znaków odpowiedzi, bo w 1881 r. zmarł. Przed śmiercią zdążył jednak opowiedzieć o Fiodorowie młodemu Sołowjowowi. Ten też się zapalił, próbował nawet przedstawić publicznie idee nikomu wówczas nieznanego filozofa, ale został wyśmiany i jego entuzjazm opadł. Postawa Fiodorowa imponowała również Tołstojowi, który nazwał go „świętym”, lecz nie podzielał jego poglądów.

Fiodorow z biegiem lat robił się coraz bardziej zgorzkniały. Ludzkość wciąż nie wpadała na trop idei wskrzeszenia, a „wielcy współcześni” nie chcieli jej propagować. Trzeba było zrobić to samemu, więc Fiodorow zaczął wreszcie publikować, jednak zawsze pod pseudonimem, cudzym nazwiskiem bądź anonimowo. Jego teksty zebrali i wydali po śmierci uczniowie. Nadali im tytuł Filozofia wspólnego czynu.

Czytali go Płatonow i Pasternak, Bierdiajew i Bułgakow, Ciołkowski i Wiernadski. Inspirował nawet bolszewików, którym też marzył się triumf nad śmiercią. Nikt nigdy nie odważył się na więcej. To dynamit podłożony pod świat, który znamy. Próba odwrócenia tradycyjnej hierarchii szaleństwa i oczywistości. Szaleństwem jest nasza bierność wobec śmierci, a nie projekt wzywający do walki z nią. Pytany o fantastyczność własnych pomysłów Fiodorow odpowiadał, że nic z tych rzeczy…

Czytaj również:

Mniej znane rosyjskie powieści Mniej znane rosyjskie powieści
Rozmaitości

Mniej znane rosyjskie powieści

Wszystko Będzie Dobrze

„Bisy”, „Mistrz i wicemistrz” – o mniej znanych rosyjskich powieściach pisze dla Państwa kolektyw Wszystko Będzie Dobrze. Zapraszamy do lektury.

Zbrodnia i walka

Powieść Iwana Dolczikowa, który po lekturze Zbrodni i kary Dostojewskiego zadał sobie pytanie: „Co by było, gdyby lichwiarka też miała siekierę?”. 90% książki zajmuje rozpisany na 200 stron pojedynek studenta Raspalnikowa (oczywista aluzja do Raskolnikowa) z lichwiarką Aloną Siergiejewną. Student i staruszka walczą siekierami, nożami, a także dziełami zebranymi Fryderyka Nietzschego, którymi ciskają w siebie niczym kamieniami. „Odrzuciłem gadki o religii i moralności, skupiając się na czystej walce” – miał powiedzieć Dolczikow. Książka przeszła bez echa.

Czytaj dalej