Niewykluczone, że już wkrótce śmierć stanie się niezauważalna. A przynajmniej – cudza śmierć.
Boty do złudzenia imitujące zmarłych, w rozmowach na czacie posługujące się ich składnią i stylem, wtrącające charakterystyczne powiedzonka, dysponujące ich wirtualną pamięcią, reagujące nie tylko na ulubione dowcipy, lecz także na specyficzny, ulubiony rodzaj humoru. To nie jest science fiction, to rzeczywistość.
Można oczywiście doszukiwać się tutaj wielu analogii. Choćby z odwiecznym pragnieniem przekroczenia bariery pomiędzy życiem a śmiercią. Sztuką nekromancji – czyli przywoływania zmarłych. XIX-wiecznym spirytyzmem, który wyłonił się w kulturze przenikniętej kultem nauki przekonanej, że o świecie i sobie samych wiemy już – albo za chwilę będziemy wiedzieć – wszystko.
Czy jednak faktycznie mamy tu do czynienia z kolejną formą znanych praktyk konfrontowania się ze śmiercią, czy też postęp technologiczny przynosi jednak jakiś jakościowy skok? Taki, którego znaczeń i konsekwencji nie jesteśmy dziś w stanie zidentyfikować?
Poszukując odpowiedzi, zacznijmy od duchów.
***
Co do tego, kiedy i gdzie nastąpił impuls inicjujący narodziny spirytyzmu, zgadzają się bez mała wszyscy badacze zajmujący się tą tematyką. Zarówno ci wierzący w świat astralny, jak i ci zachowujący chłodną, naukową bezstronność.
Odnotowuje to więc Philippe Ariès, wielki francuski antropolog i historyk, niestrudzony kronikarz rozlicznych kulturowych instytucji i konstrukcji, autor monumentalnego dzieła Człowiek i śmierć, jeden z najtęższych naukowych umysłów XX w.