Nowojorczyk z Krakowa Nowojorczyk z Krakowa
i
Okładka z archiwum, nr 2579/1994 r.
Wiedza i niewiedza

Nowojorczyk z Krakowa

Ewa Pawlik
Czyta się 5 minut

Na okładce z końcówki listopada 1994 r. uchwycono pełną napięcia sytuację. Szklany korek flakonu perfum (bądź oleju rzepakowego, tak czy owak – cennej substancji) odskakuje i za moment spadnie. Nie wiemy, czy wokół rozciąga się miękka trawa, czy twarda podłoga i czy korek przetrwa upadek w jednym kawałku. Z flakonu wyskakuje też nieadekwatnie do pory roku roznegliżowana kobieta i istnieje obawa, że za moment zmarznie. Jest późna jesień, a zaciąg­nięte na różowo niebo zwiastuje ochłodzenie. Żółty logotyp pisma wnosi jednak nieco ciepła. Jest nadzieja.

Kobiety rzadko występowały na „Przekrojowych” okładkach nago, ale w połowie lat 90. pojawiały się na nich często w kostiumach z lycry albo w koronkowej bieliźnie. Łagodne „Przekrojowe” kociaki wyewoluowały w okresie transformacji w prawdziwe tygrysice. W Polsce zapanował drapieżny kapitalizm. Rzeczywistość wyostrzyła się i nabrała kolorów. Ale rumieńców już niekoniecznie.

Okładka z archiwum, nr 2579/1994 r.

Okładka z archiwum, nr 2579/1994 r.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Autorem okładkowej kompozycji jest Ryszard Horowitz, krakowianin mieszkający od 1959 r. w Nowym Jorku, artysta słynny i tu, i tam. Dlaczego wybrano jego pracę akurat teraz? Ano dlatego, że w Toruniu trwa właśnie druga edycja festiwalu Camerimage – Horowitz jest tam honorowym gościem. „Wiele imprez towarzyszących odbyło się w związku z CAMERIMAGE ’94 – czytamy na stronie festiwalu, w zakładce Archiwum. – Najważniejszą spośród nich była wystawa fotografii jednego z najsławniejszych fotografików świata, Ryszarda Horowitza. Pomimo tego, że Horowitz jest Polakiem mieszkającym w USA, był to pierwszy raz, kiedy jego prace zostały pokazane w Polsce. Wydarzenie to dodało Festiwalowi prestiżu i wyjątkowej atmosfery”.

A w samym archiwalnym „Przekroju” przeczytać możemy nie tylko rozmowę z artystą, ale także o tym, co myślą o nim oraz jego twórczości inni znani Polacy. Dowiemy się również, co na temat Japonii myśli Andrzej Wajda i dlaczego postanowił zbudować w Krakowie Centrum Sztuki i Kultury Japońskiej, które teraz znamy pod nazwą Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Kilka stron dalej Jan Pietrzak nawołuje, byśmy nie dali się zwariować, i opowiada o ponad 30 latach przygody z polityczną satyrą. Dziś byłoby to już blisko 60 (!) lat na scenach, a nawet w galeriach sztuki współczesnej. Tylko proporcje między satyrą a polityką nieco się zmieniły. Dalej „Przekrój” informuje o rozdaniu laurów Złotego Grosza dla najlepszych polskich firm, jeszcze karasi, a wkrótce rekinów rodzimego biznesu. Komisji przewodzi sam naczelny pisma, redaktor Mieczysław Czuma. Na wewnętrznej stronie okładki reklamuje się krakowski hotel Forum i zaprasza do „kawiarni z klasą!”. Pod koniec, bliżej Rozmai­tości, do zakupów nakłonić próbuje producent poloneza caro. „Przekrój” w imieniu FSO i własnym zachęca do kolekcjonowania drukowanych obok reklamy kuponów. Wystarczy zebrać trzy z ośmiu, by wziąć udział w losowaniu „nowiuteńkiego POLONEZA Caro”. Redakcja z radością informuje, że w poprzednim losowaniu szczęście uśmiechnęło się do pana E.S. z Torunia. Gratulujemy!

Amerykańska kariera Ryszarda Horowitza rozkręciła się na dobre właśnie po reklamie samochodu – nie poloneza jednak, lecz forda. Kampania uznana została za rewolucyjną i zaowocowała przyznaniem Horowitzowi prestiżowej nagrody Złotego Cadillaca. Może z uwagi na klasyczne malarskie wykształcenie fotografa punktem wyjścia był obraz Sen Henriego Rousseau. W studiu wzniesiono istną dżunglę, na planie zagościł nawet najprawdziwszy ryś. O ówczesnym świecie reklamy artysta opowiadał Maciejowi Luśtykowi z portalu Fotopolis.pl: „Na pewno było dużo osób, które reprezentowały jakieś ambitne, charakterystyczne wizje, ale zawsze było dużo kiczu i innych nieciekawych rzeczy. Oczywiście na dużo mniejszą skalę niż dzisiaj, co także przekłada się na wygląd rynku. Ale istniało grono niezwykle utalentowanych osób, specyficznie ukierunkowanych osób, zajmujących się np. tylko pisaniem tekstów czy komponowaniem muzyki do reklam telewizyjnych. Wydaje mi się, że kiedyś wszystko było bardziej ambitne i intelektualne”.

Zresztą pierwsze zdjęcia Horowitza – pełne już optycznych manipulacji – nie były wcale efektem obróbki komputerowej, lecz owocem wieloletniego doświadczenia i zręcznych, acz analogowych jeszcze interwencji. Pierwszy aparat Ryszard dostał od swojego ojca, kiedy miał 10 lat. Całą młodość spędził wraz z kolegą z podwórka, Romkiem Polańskim, na fotografowaniu, względnie przebywaniu w słynnej Piwnicy pod Baranami, z którą sąsiadował jego krakowski dom. W Piwnicy zdarzało mu się później grywać na klarnecie, a miłość do jazzu przełożyła się na język, jakim operuje w pracach plastycznych. O jego zdjęciach mówi się, że są pełne swingu.

I rzeczywiście, w pracach Horowitza widać zdumienie i zachwyt światem. On sam uważa, że nie warto rozdrapywać ran, powracać uparcie do trudnych wspomnień. A zdecydowanie ma takie na koncie. Rodzina Horowitzów znalazła się na słynnej liście Schindlera i wyszła z Holokaustu w pełnym składzie, choć droga wiodła przez obozy koncentracyjne oraz getta. Ryszard przetrwał to doświadczenie bez rzutującej na całe życie traumy. Pozostał mu jedynie wytatuowany na przedramieniu obozowy numer. O polskiej części swojego życia, przy okazji organizowanej w galerii Rabbithole Art Room w 2017 r. wystawy Horowitz Ford Vignale, mówił następująco: „W moim najbliższym otoczeniu nigdy nie byliśmy zaangażowani politycznie, nas to po prostu nie interesowało. Mogliśmy robić niemalże wszystko, co chcieliśmy, biorąc pod uwagę, że byliśmy w wieku przedprzedpoborowym, nie pracowaliśmy jeszcze zarobkowo. Mogliśmy się wtedy bawić i szydzić z tej oficjalnej doktryny. Mimo presji politycznej w Polsce wychodziły książki takich pisarzy jak Beckett. Potem był Gombrowicz, który wyjechał z Polski o wiele wcześniej. Fascynowało nas, że pisał takie absurdalne historie w sposób niezwykle oryginalny i ciekawy. Mieliśmy mnóstwo świetnych poetów. Jeśli chodzi o muzykę, to były początki jazzu. Byłem gówniarzem, kiedy słuchałem w Głosie Ameryki koncertów jazzowych. Wielu moich kolegów było muzykami i poszło w kierunku jazzu. Razem się tym ekscytowaliśmy i bawiliśmy. To nas w wielkiej mierze odsunęło od tej szarości komunizmu i miało wpływ na moje późniejsze życie”.

Czytaj również:

Miłość to miłość Miłość to miłość
Opowieści

Miłość to miłość

Ewa Pawlik

„Ja powtarzam to w kółko, my sobie nigdy nie zdajemy dostatecznie sprawy z odpowiedzialności za drukowane słowo, jak daleko ono dociera i jakie robi wrażenie” – napisał w 1945 r. w liście do redakcji Jarosław Iwaszkiewicz. 13 lat później życie dostarczyło dowodów na prawdziwość tego twierdzenia. A wszystko przez prezentowaną poniżej okładkę!

Zacznijmy więc od niej. Koniec lat 50., listopad. Okładka nieco ponura, ale to czasy niedoboru drukarskiego tuszu i prawie wszystkie numery z tego okresu są ponure, szare. Zdjęcie wykonał Wojciech Plewiński, stawiający wówczas pierwsze kroki jako redakcyjny fotograf. Po prawej stronie Anna Micińska, wówczas 19-letnia. Mogła już być studentką filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, mogła już interesować się twórczością Witkacego – za parę lat napisze pracę magisterską o 622 upadkach Bunga. Jeszcze później Micińska stanie się cenioną historyczką literatury, eseistką, krytyczką i edytorką. Całe życie naukowe poświęci właśnie Witkiewiczowi. Umrze w 2001 r., zanim ukażą się jej eseje i rozprawy naukowe w wersji książkowej.

Czytaj dalej