Od zapylenia do podpylenia Od zapylenia do podpylenia
i
„Pszczoły”, Paul Revere, 1774, WikiArt.org (domena publiczna)
Ziemia

Od zapylenia do podpylenia

Anna Berestecka
Czyta się 7 minut

W Polsce takich rodzin jest około miliona. Żyją niezauważone. Bez ich pracy nie przetrwałby żaden z 38 mln Polaków. Niestety, coraz częściej padają łupem złodziei.

Ciągle w ruchu. Dziennie pokonują około 3 km. Są wielodzietne. Nie radzą sobie z samotnością. Najważniejsza jest dla nich matka. Zwykle osiedlają się z daleka od miast. Kiedy jest bardzo zimno i bardzo ciepło, praktycznie nie wychodzą na zewnątrz. Ich życie to praca. Komunikują się przez taniec. Przyjmują określone role i trwają w nich do końca życia.

Zapada zmrok. Niczego nie przeczuwają, nie są w stanie rozpoznać zagrożenia po krokach. Śpią. Nie wiedzą, że mogą obudzić się setki kilometrów dalej jako ofiary przestępstwa, które zdarza się coraz częściej.

Ich dom waży około 60 kg. Nie prowadzą do niego żadne drogi, raczej wydeptane ścieżki. W sezonie zmienia miejsce kilka razy. Duże otwarte przestrzenie, pustkowia żółte po horyzont – wielohektarowe pola rzepaku. To stąd znika najczęściej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Naruszona świętość

Jeśli ginie stary samochód, policja przyjmuje zgłoszenie, wykonuje rutynowe czynności. Pszczelarz na komisariacie dostaje drugi policzek. Bo pierwszą reakcją służb jest często śmiech i zdumienie – jak można ukraść ul? Tak jakby ktoś zgłosił kradzież kota. Niska szkodliwość społeczna czynu.

„Społeczna szkodliwość czynu jest duża, dlatego że zaburza zaufanie między ludźmi. A to na nim bazujemy, zostawiając swoje ule na polach, łąkach i w lasach. Kradzieże naruszają naszą świętość” – mówi Przemysław Szeliga, prezes Zrzeszenia Pszczelarzy Krakowskich.

Rodzinę można wycenić na około 500 zł. Sam dom, jeśli jest nowy, na 200–300 zł. Przy kradzieży dziesięciu strata sięga 8 tys. zł, ale to nie wszystko, bo wartość mają także utracone korzyści. Pszczelarz ma niewiele czasu na pozyskanie miodu. Zmiany klimatu – wiosna, która ostatnio wybucha i niemal natychmiast przechodzi w upalne lato – dodatkowo skracają ten okres. W tym roku coś, co miało trwać trzy miesiące, wydarzyło się w półtora. Jeśli przestępstwa dokonano w sezonie, właściciel pasieki razem z pszczołami traci też miód.

Skala kradzieży rośnie proporcjonalnie do zainteresowania pszczelarstwem, które jest postrzegane jako atrakcyjne hobby i dodatkowe źródło dochodu. Szeliga szacuje, że zmiana dokonała się w ciągu ostatnich pięciu lat. Informacje o utraconych pasiekach i pszczołach płyną z całej Polski. Przecięta siatka, zniszczone ogrodzenie, wydeptane nocą ścieżki w polach rzepaku, zabrane ule, martwe ślady, odwirowany na miejscu miód, zrabowany pyłek strzepywany z robotnic.

Kara w zawieszeniu

Opisy dawnych tortur wymierzanych za kradzież barci (naturalnych i specjalnie drążonych komór w pniu drzewa, które służyły za ul) są długie. Śmierć przez powieszenie na sznurze, na który przysięgano, wstępując do cechu bartnego. Szeliga wspomina też o innej metodzie: rozcięty brzuch, fragment jelita przybity do drzewa. Wnętrzności jak sznur, którym okręca się sprawcę dookoła, aż skona. Spektakl trwa długo.

Dziś strumień krwi zastępuje suchy humanitarny przepis – przywłaszczenie mienia, art. 278 par. 1 – od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Najczęściej w zawieszeniu. Sprawy zbyt rzadko mają sądowy finał. Za kradzież ula trudno więc trafić do ula, bo tak potocznie nazywa się więzienie, chyba że w warunkach recydywy – słyszę o jednym takim przypadku: złodziejem był młody mężczyzna, wszystkie zrabowane przez niego rodziny wróciły do właścicieli, on sam trafił za kraty tylko dlatego, że miał na koncie więcej wyroków.

„Na naszym terenie doszło w maju do dwóch kradzieży. Zniknęło 10 i 12 uli. Dwa lata wcześniej było podobnie. Pszczelarze zaangażowali się w poszukiwania. Odnaleźli sprawcę. Nowy właściciel twierdził, że kupił ule na popularnym portalu sprzedażowym. Policja bardzo szybko umorzyła sprawę. A przecież można było sprawdzić bilingi, historię wyszukiwania stron” – bulwersuje się Konrad Ładnowski zarządzający Stowarzyszeniem Pszczelarzy Ziemi Mińskiej.

Kto za tym stoi? Złodziejskie szajki, które kradną na zlecenie. Ci, którzy sięgają po cudze, żeby sprzedać je w Internecie, i ci, którzy uważają się za pszczelarzy. To najbardziej przykre dla środowiska. Podbierają innym. Robią to z miłości, a ta bywa zaborcza. Kradną pszczoły, żeby o nie dbać.

Pan Bernard tworzył swoją pasiekę od stycznia 2015 r. Ziemię, na której stały ule, nieodpłatnie dzierżawili mu znajomi, zadowoleni z tego, że jego biznes się rozwija. W grudniu 2017 r. stanął przed sądem z zarzutami kradzieży 28 uli o wartości 14 tys. zł i 109 ramek pszczelich na szkodę kilku osób. Nowe kolory, zmienione elementy – jeden z pszczelarzy rozpoznał w nich swoją własność. Wyrok: rok pozbawienia wolności w zawieszeniu i obowiązek naprawienia szkody. Bernard Sz. wykonuje prace społeczne.

Żądło pszczelarza

Na Facebooku działa grupa Baza skradzionych uli. „Jeśli jesteś szczęściarzem i nigdy cię to nie spotkało, nie zapomnij sfotografować swojej pasieki! Ważne, żeby mieć zdjęcia na wszelki wypadek!” – głosi baner na stronie.

Za szczęściarzy uważają się także wtedy, gdy uda im się namierzyć sprawcę i informacje o nim przekazać policji. Pszczelarze są najlepszym organem ścigania. Potrafią rozpoznać ul, nawet jeśli został przemalowany. Poznają też swoją matkę, która na grzbiecie ma opalitkę z odpowiednim kolorem (maleńką kropkę przyklejoną do tułowia). Kolorów jest pięć, na każdy rok jeden, bo tyle maksymalnie żyje królowa. 2018 to czerwony, 2019 – zielony, potem kolejno: niebieski, biały i żółty.

Strategie, jakie stosują, by chronić swoją własność, są różne. Ule Szeligi stoją m.in. na dachach: jednej z galerii handlowych, Urzędu Miasta Krakowa – w ten sposób pszczoły i ludzie wzajemnie sobie nie przeszkadzają. Budynki użyteczności publicznej są monitorowane, co utrudnia kradzież.

Ci, których na to stać, korzystają z elektronicznych systemów zabezpieczeń. Dostają godzinne i dobowe raporty. Są alarmowani, jeśli ul przechyli się o 40 cm. Odpowiedni algorytm wyłapuje nietypowe zdarzenia (przybytki i ubytki wagi ula). Czasem wystarczy, że ktoś się o niego oprze, żeby wywołać alert. Elektronika pomaga, ale jest wykorzystywana przez drugą stronę. Bywa, że złodzieje używają drona do obserwacji terenu. Można też ubezpieczyć pasiekę na wypadek kradzieży.

Paradoksalnie w pewnym stopniu na skalę zjawiska wpływają opowieści pszczelarzy, którzy w mediach podają zawrotne sumy, jakie stracili. To działa na wyobraźnię.

„Żeby żyć z produkcji miodu, trzeba mieć 500–600 uli” – przekonuje Szeliga. W Małopolsce jest kilka takich pasiek, a przeważa pszczelarstwo oparte na 30–40.

Dzikie domy

Zdarza się, że giną tylko ramki. W każdym ulu jest ich kilkanaście.

„To bardziej obrzydliwe niż używanie czyjejś szczoteczki do zębów – oburza się Szeliga – i wyjątkowa zuchwałość, bo w niepisanym kodeksie pszczelarzy jest zasada, że nie zagląda się do cudzego ula”.

Co ciekawe, jeśli rój ucieknie sam, jego właściciel zgodnie z art. 182 Kodeksu cywilnego ma prawo w pogoni za nim wejść na cudzą posesję. Powinien jedynie naprawić ewentualną szkodę. Jeśli rój wleci do ula, w którym przebywa już inna rodzina, właś­ciciel automatycznie traci do niego prawo, a rój staje się własnością osoby, do której należy zasiedlony pszczeli dom.

Kradzieże ramek trudniej udowodnić. Trudniej też wykryć.

„Dawniej pszczelarze prowadzili bardziej cygański tryb życia: żeby pozyskać różne odmiany miodu, wyjeżdżali z ulami na wiosnę, wracali jesienią jak bacowie z owcami. Mieli przyczepy kempingowe. Teraz już nikt tak nie robi. Kiedy ule stoją w polu, nie każdy zagląda do nich codziennie”.

W pustych przestrzeniach pszczoły tworzą dzikie zabudowy. Pszczelarz musi je wyciąć. Traci plastry z czerwiem, pokarmem i pszczołami (odkłady), nie jest w stanie szybko odbudować rodziny. Nowy „właściciel” zakłada ją bardzo prosto – nową matkę i ramki z odkładem umieszcza w ulu.

Matka awaryjna

Pszczoły są gotowe na wszystko. Ludzie zdolni do wszystkiego. Kiedy zabrana zostaje matka, rój przystępuje do wychowu nowej – ratunkowej. Jej cykl rozwojowy trwa 16 dni, w sytuacji awaryjnej krócej.

Na początku larwy niczym się nie różnią. Pszczoły karmią je mleczkiem. Trzy dni mleczka, trzy dni papki miodowo-pyłkowo-mleczkowej – dzięki temu rozwija się robotnica. Mleczko przez sześć dni – matka. Jest ich kilka. Ta, która urodzi się pierwsza, walczy i zabija pozostałe. Czasem pszczoły jej na to nie pozwalają – wolą mieć więcej matek, bo wiedzą, że jedna z nich może zginąć w locie godowym z trutniem. Rój to strateg. Zapobiegliwa rodzina, która zawsze ma plan B.

Zdarza się, że w różnych częściach gniazda żyją dwie matki, a pszczoły nie dopuszczają do ich spotkania.

„Zresztą matka nie jest żadną królową, jest niewolnicą. Pszczela rodzina to nie monolit i idealna struktura społeczna – podkreśla Szeliga. – Ze względu na różny stopień pokrewieństwa (matka jest zapładniana przez wiele trutni) pszczoły mogą być nawet wobec niej niechętne. W ulu są frakcje, są też rebeliantki, które chcą zdobyć władzę” – dodaje.

Zmarnowany pyłek

Jedną z form kradzieży jest podrzucanie uli na tereny prywatne, na których rosną miododajne rośliny. Tak robią ci, którzy nie uznają reguł.

Szeliga opowiada o koledze, który posiał dla swoich rodzin facelię. Kiedy ta zakwitła, na jego polu wyrosło 60 obcych uli. Stracił pyłek kwiatowy. 4 mln jego kwiatów to kilogram cudzego miodu. 89 g pyłku dziennie to 1 tys. niewykarmionych larw z jego pasieki.

Teraz pszczelarze próbują – na razie nieskutecznie – namierzyć właściciela. Co robić?

„Możemy zagazować te pszczoły w 15 minut, ale tego nie zrobimy, bo jesteśmy w nich bardziej zakochani niż w naszych żonach” – zaznacza.

A jeśli ul zostanie skradziony w dzień? Pszczoły lotne, które pracują na łąkach lub w polu, wrócą. Jeśli znajdą w pobliżu inny dom, spróbują się do niego dostać. Jeśli nie, będą kłębić się razem. Bez matki, zapasów jedzenia i schronienia na noc przeżyją kilka dni. Potem poumierają w trawie.

W traktacie Życie pszczół Maurice Maeterlinck pisze, że pszczoły odłączone od rodziny zginą w ciągu kilku dni, nie z głodu czy z zimna, ale z samotności.

Umierają, nie zdychają

„Całe moje życie to pszczoły – wyznaje Szeliga. – W sezonie hodowcy chudną 6–7 kg. Częściej rozmawiają o pszczołach niż o żonach. To dlatego kradzież ula jest jak wyrwanie kawałka z ciała”.

Ich pszczoły „umierają”, a nie „zdychają”. Po tym można poznać profesjonalistę. Niektórym amatorom, ­co pszczelarstwa uczą się z YouTube’a, jest wszystko jedno.

„Nie liczą się ze słowami. Liczą na zysk”.

Złodzieje też dzielą się na tych, którzy znają się na pszczelarstwie, i tych, którzy nie mają o nim pojęcia.

Kiedy w pokoju robi się duszno, otwiera się okna. W domu bez okien jedyne, co można, to instynktownie lecieć do wyjścia. Wąska szczelina nie pomieści wszystkich od razu, zatyka się. Małe ciała bez płuc zalewają się własnym potem. Są mokre, żyją jeszcze przez chwilę. Ospałe ruchy, zastyganie. Rozpacz. Umierają z braku powietrza.

Czasem taka śmierć przydarza się samym pszczelarzom podczas transportu uli, ale robią wiele, by tego uniknąć: okratowane dno dla lepszej wentylacji, lód, który schładza temperaturę w środku. Złodzieje o tym nie myślą.

Amatorzy cudzej własności pod Gorlicami wsadzili ul do foliowego worka. Zawiązali go, prawdopodobnie po to, by uniknąć użądlenia. W ten sposób udusili całą rodzinę (około 20 tys. domowników). Razem z nią umierało coś jeszcze – zaufanie potrzebne nie tylko pszczelarzom.

 

Czytaj również:

Las tęskni za pszczołami Las tęskni za pszczołami
i
Karpacka Barć Milenijna w Stróżach/ fot. Zalasem1 (Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Las tęskni za pszczołami

Łukasz Kaniewski

Czy można sobie wyobrazić radośniejszy widok niż pszczoły krążące wokół pomalowanych w różne kolory i desenie uli? Podobno rozmaite barwy pszczelich domków mają ułatwić owadom odnalezienie swojej rodziny, kiedy wracają z wyprawy po nektar. Nie ma jednak żadnego dowodu na to, że kolory pomagają pszczołom w orientacji. One są dla nas, ludzi. „Patrzcie, jak tu wesoło! – mówią barwy. – Jak radośnie wre praca!”. Ale to tylko złudzenie.

„Ule to tak naprawdę dla pszczół coś w rodzaju obozu pracy – wyjaśnia ekolog dr Przemysław Nawrocki z WWF. – Przede wszystkim nie lubią mieszkać tak nisko, kiedy dać im wybór, zawsze osiedlają się wysoko. Tak im każe instynkt, bo wysokość chroni je przed drapieżnikami i wilgocią. Poza tym przemysłowi hodowcy pszczół wybierają z ula miód i dają pszczołom w zamian syrop cukrowy. Cały owoc pracy owadów zostaje im odebrany. Reguluje się też ich rozród poprzez odpowiedni dobór wielkości komórek w sztucznych plastrach, czyli węzach. Dzięki temu rodzi się mniej trutni. Wreszcie pszczoły hodowane na terenach rolniczych, gdzie trzyma się je najczęściej, masowo giną w wyniku działania pestycydów”.

Czytaj dalej