Śpiewak celebryta i przyszły architekt celebryta stworzyli razem niezwykły górski pensjonat. I nazwali go ku chwale ojczyzny.
Przystanek autobusowy Krynica-Hawana. Początek jesieni, środek tygodnia, koniec długiej podróży. Zapada zimna podkarpacka noc, ale na egzotycznych wysepkach dansingów żar: dudnią letnie przeboje z ostatnich 40 lat, a roztańczone pary zapominają o wieku. W sanatoriach czas ulega przedziwnemu zakrzywieniu. Rządzi nim dobowy rytm posiłków, spacerów, zabiegów i potańcówek. A jaki mamy dzień tygodnia, który rok? Czy to ważne?
Czas zakrzywia się też w państwowym sanatorium Patria. Spełnia ono fantazje o życiu elit II RP, wczasach w PRL-u, a jednocześnie przywodzi na myśl filmy Wesa Andersona. Powstało na początku lat 30. na zamówienie światowej sławy śpiewaka Jana Kiepury. Artysta, obdarzony nie tylko talentem wokalnym, ale i smykałką do interesów, lokował w ten sposób kapitał zarobiony na zagranicznych scenach. Liczył także, że przy okazji uratuje małżeństwo rodziców. Jeśli zamieszkają razem w Krynicy i poprowadzą rodzinny interes, to może znów znajdą wspólny język?
Nazwa Patria sugerowała inwestycję ku chwale ojczyzny. W wywiadach podkreślał, że choć koncertuje na dwóch kontynentach, nigdy o kraju nie zapomina, że kreując miejsce na światowym poziomie, przyciągnie w nasze góry równie światowych gości i że do budowy używa wyłącznie polskich materiałów.
Projekt budynku zamówił Kiepura w 1930 r. u Bohdana Pniewskiego, który miał wówczas zaledwie 33 lata i ambitny plan: zostać największym polskim architektem. Na razie wygrał dwa prestiżowe konkursy – na ambasadę w Sofii i warszawską Świątynię Opatrzności. Projekty konkursowe cechuje niestety to, że zdarza im się utknąć na papierze. Dobrze się zapowiadający Pniewski potrzebował klienta, który da mu wreszcie coś okazałego zbudować, natomiast Kiepura – zdolnego, cenionego projektanta. Najchętniej stosunkowo młodego i niedrogiego. Podobno śpiewak usiłował kupić projekt za połowę, a nawet za 1/10 ceny, na co architekt miał mu odpowiedzieć: „Za takie pieniądze to ja mogę panu zaśpiewać”. Trafił swój na swego.
Pniewskiemu udało się w Krynicy zdefiniować swój autorski styl. Patria to nowoczesna, żelbetowa konstrukcja z obszernymi tarasami, wielkimi przeszkleniami i lansowanym przez Le Corbusiera płaskim dachem-tarasem. Ale Pniewski nie traktował przykazań modernizmu z protestancką powagą. Przecież zawsze można iść do spowiedzi! Wierzący modernista, projektując wolno stojącą bryłę, którą ogląda się ze wszystkich stron, każdą z nich skomponowałby równie starannie. Tymczasem w Patrii front zwala z nóg, szczytowe elewacje też są przemyślane, ale tył – ewidentnie odpuszczony, nudny jak kamieniczna oficyna.
Tarasy od frontu Pniewski wystylizował tak, by kojarzyły się z renesansowymi krużgankami. To echo fascynacji italianità, której uległ podczas rocznego stypendium spędzonego onegdaj we Włoszech. Wnętrza natomiast wykreował w stylu art déco: forniry, lustra, marmury, kaskady modernistycznych żyrandoli ze szkła i chromoniklu, poręcze z alabastru, który przepuszcza światło i przypomina lekką piankę albo bezę. Mniam!
W piwnicy znalazł się bar z dansingiem, na parterze umieszczono recepcję oraz wielki salon i jadalnię oddzielone składanym przeszkleniem, na antresoli – salkę do brydża, a na kolejnych piętrach pokoje hotelowe. Te od frontu skierowane są na południe, więc przez większość dnia wpada do nich słońce. Pozostałe różnią się standardem: od wielkich apartamentów dla celebrytów i monarchów po pokoiki bez łazienek. Kiepura chciał stworzyć miejsce na każdą kieszeń. Podejrzewam, że zdawał sobie sprawę, jak cienka jest w Polsce warstewka klientów zdolnych zapłacić za prawdziwy luksus, i liczył, że zapełni obiekt średniakami, którzy ze snobizmu czy wścibstwa chętnie wybiorą hotel, w którym można zobaczyć prawdziwego księcia czy inną Ordonkę.
Kiedy w wigilię Wigilii Bożego Narodzenia 1933 r. uroczyście otwarto Patrię, prasa rozpływała się w zachwytach. Wreszcie hotel jak w Europie! Ale w fachowym magazynie „Architektura i Budownictwo” architekt Romuald Miller nie szczędził słów krytyki. Górski pensjonat powinien być skromną, funkcjonalną maszyną do wypoczywania. Nie ma tu miejsca na ekstrawagancje: drogie materiały czy aluzje do renesansu. Krytycy muzyczni w podobnym tonie strofowali Kiepurę. Ze swoim głosem i rozgłosem mógłby kształtować masowy gust i edukować publikę, tymczasem on otwarcie przyznawał, że nie rozumie Szymanowskiego, z upodobaniem serwował operetkowe szlagiery i brylował w filmowych musicalach jako etatowy amant.
Miller oskarżył autora projektu Patrii o zdradę ideałów modernizmu. Ale Pniewskiego stać już było na nieprzejmowanie się krytyką. Kiedy pensjonat otwierał podwoje, zajęty był projektowaniem dla Józefa Becka nowej siedziby MSZ w Warszawie, miał na koncie zwycięstwo w drugim konkursie na Świątynię Opatrzności, a przed drzwiami jego pracowni wiła się kolejka bogaczy i notabli planujących wille i kamienice. Klienci nie szukali awangardy, tylko kompromisu. Jak Patria, która pozwala korzystać ze zdobyczy nowoczesności, a jednocześnie czuć się kontynuatorami tradycji. Ta autorska formuła, niezaprzeczalny talent oraz tupet niosły Pniewskiego przez kolejne dziesięciolecia. Stał się ulubieńcem władz PRL-u, dzięki czemu zbudował kawał powojennej stolicy: gmachy Ministerstwa Komunikacji, sejmu, NBP, Polskiego Radia, Teatru Wielkiego.
O Patrii powiedzieć można coś, czego nie wypada raczej mówić o kobiecie, a mianowicie to, że świetnie się trzyma. Liczy sobie już prawie 90 lat, nigdy nie przeszła generalnego remontu. Większość mebli wyparowała podczas wojny, ale ocalały kamienne okładziny, stiuki, kafelki, a nawet okna z przemyślną dźwignią, która pozwala otworzyć lufcik bez konieczności wspinania się na krzesło. Zachowała się również obszerna winda z ławeczką. Kiedyś gości woził windziarz, teraz niestety trzeba zawracać głowę miłej pani w recepcji. Z grzeczności chodzimy więc po schodach. Ostało się zaskakująco sporo architektonicznej galanterii: klamek, przycisków, przełączników.
Budynek ewidentnie miał i ma szczęście do gospodarzy, którzy regularnie naprawiają i wymieniają drobiazgi, ale nie ingerują w zabytkową substancję. Po klinicznie czystych wnętrzach krząta się miły, zapracowany personel. Można się poczuć jak u starszych państwa, którym emerytury nie pozwalają na remont domu, więc brak funduszy kompensują troską: szorują, polerują i piorą, a gościom przychylają nieba.
Troska i gospodarność to jednak za mało, by utrzymać Patrię przy życiu. Elewacja się sypie. Z drugiej strony, strach pomyśleć, co się stanie, jeśli jakiś gorliwiec zabierze się do dostosowywania pensjonatu do obowiązujących przepisów budowlanych czy współczesnych wyobrażeń o komforcie. Trzeba by chyba drugiego Kiepury, artysty i przedsiębiorcy, który zrozumie, że w pierwszej kolejności ma do czynienia z ikoną architektury, a dopiero w drugiej z obiektem turystycznym. W naszych hurrapatriotycznych czasach takiego mecenatu można by oczekiwać od państwa. Bo co to za patria, której nie stać na uratowanie Patrii?