Patria w potrzebie Patria w potrzebie
i
Patria, lata 30. XX w.; zdjęcie: domena publiczna/NAC
Wiedza i niewiedza

Patria w potrzebie

Grzegorz Piątek
Czyta się 5 minut

Śpiewak celebryta i przyszły architekt celebryta stworzyli razem niezwykły górski pensjonat. I nazwali go ku chwale ojczyzny.

Przystanek autobusowy Krynica-Hawana. Początek jesieni, środek tygodnia, koniec długiej podróży. Zapada zimna podkarpacka noc, ale na egzotycznych wysepkach dansingów żar: dudnią letnie przeboje z ostatnich 40 lat, a roztańczone pary zapominają o wieku. W sanatoriach czas ulega przedziwnemu zakrzywieniu. Rządzi nim dobowy rytm posiłków, spacerów, zabiegów i potańcówek. A jaki mamy dzień tygodnia, który rok? Czy to ważne?

Czas zakrzywia się też w państwowym sanatorium Patria. Spełnia ono fantazje o życiu elit II RP, wczasach w PRL-u, a jednocześnie przywodzi na myśl filmy Wesa Andersona. Powstało na początku lat 30. na zamówienie światowej sławy śpiewaka Jana Kiepury. Artysta, obdarzony nie tylko talentem wokalnym, ale i smykałką do interesów, lokował w ten sposób kapitał zarobiony na zagranicznych scenach. Liczył także, że przy okazji uratuje małżeństwo rodziców. Jeśli zamieszkają razem w Krynicy i poprowadzą rodzinny interes, to może znów znajdą wspólny język?

Nazwa Patria sugerowała inwestycję ku chwale ojczyzny. W wywiadach podkreślał, że choć koncertuje na dwóch kontynentach, nigdy o kraju nie zapomina, że kreując miejsce na światowym poziomie, przyciągnie w nasze góry równie światowych gości i że do budowy używa wyłącznie polskich materiałów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Projekt budynku zamówił Kiepura w 1930 r. u Bohdana Pniewskiego, który miał wówczas zaledwie 33 lata i ambitny plan: zostać największym polskim architektem. Na razie wygrał dwa prestiżowe konkursy – na ambasadę w Sofii i warszawską Świątynię Opatrzności. Projekty konkursowe cechuje niestety to, że zdarza im się utknąć na papierze. Dobrze się zapowiadający Pniewski potrzebował klienta, który da mu wreszcie coś okazałego zbudować, natomiast Kiepura – zdolnego, cenionego projektanta. Najchętniej stosunkowo młodego i niedrogiego. Podobno śpiewak usiłował kupić projekt za połowę, a nawet za 1/10 ceny, na co architekt miał mu odpowiedzieć: „Za takie pieniądze to ja mogę panu zaśpiewać”. Trafił swój na swego.

Pniewskiemu udało się w Krynicy zdefiniować swój autorski styl. Patria to nowoczesna, żelbetowa konstrukcja z obszernymi tarasami, wielkimi przeszkleniami i lansowanym przez Le Corbusiera płaskim dachem-tarasem. Ale Pniewski nie traktował przykazań modernizmu z protestancką powagą. Przecież zawsze można iść do spowiedzi! Wierzący modernista, projektując wolno stojącą bryłę, którą ogląda się ze wszystkich stron, każdą z nich skomponowałby równie starannie. Tymczasem w Patrii front zwala z nóg, szczytowe elewacje też są przemyślane, ale tył – ewidentnie odpuszczony, nudny jak kamieniczna oficyna.

Uroczystość poświęcenia hotelu, 1935 r.; zdjęcie: Kazimierz Wiśniowski, domena publiczna/NAC
Uroczystość poświęcenia hotelu, 1935 r.; zdjęcie: Kazimierz Wiśniowski, domena publiczna/NAC

Tarasy od frontu Pniewski wystylizował tak, by kojarzyły się z renesansowymi krużgankami. To echo fascynacji italianità, której uległ podczas rocznego stypendium spędzonego onegdaj we Włoszech. Wnętrza natomiast wykreo­wał w stylu art déco: forniry, lustra, marmury, kaskady modernistycznych żyrandoli ze szkła i chromoniklu, poręcze z alabastru, który przepuszcza świat­ło i przypomina lekką piankę albo bezę. Mniam!

W piwnicy znalazł się bar z dansingiem, na parterze umieszczono recepcję oraz wielki salon i jadalnię oddzielone składanym przeszkleniem, na antresoli – salkę do brydża, a na kolejnych piętrach pokoje hotelowe. Te od frontu skierowane są na południe, więc przez większość dnia wpada do nich słońce. Pozostałe różnią się standardem: od wielkich apartamentów dla celebrytów i monarchów po pokoiki bez łazienek. Kiepura chciał stworzyć miejsce na każdą kieszeń. Podejrzewam, że zdawał sobie sprawę, jak cienka jest w Polsce warstewka klientów zdolnych zapłacić za prawdziwy luksus, i liczył, że zapełni obiekt średniakami, którzy ze snobizmu czy wścibstwa chętnie wybiorą hotel, w którym można zobaczyć prawdziwego księcia czy inną Ordonkę.

Kiedy w wigilię Wigilii Bożego Narodzenia 1933 r. uroczyście otwarto Patrię, prasa rozpływała się w zachwytach. Wreszcie hotel jak w Europie! Ale w fachowym magazynie „Architektura i Budownictwo” architekt Romuald Miller nie szczędził słów krytyki. Górski pensjonat powinien być skromną, funkcjonalną maszyną do wypoczywania. Nie ma tu miejsca na ekstrawagancje: drogie materiały czy aluzje do renesansu. Krytycy muzyczni w podobnym tonie strofowali Kiepurę. Ze swoim głosem i rozgłosem mógłby kształtować masowy gust i edukować publikę, tymczasem on otwarcie przyznawał, że nie rozumie Szymanowskiego, z upodobaniem serwował operetkowe szlagiery i brylował w filmowych musicalach jako etatowy amant.

Miller oskarżył autora projektu Patrii o zdradę ideałów modernizmu. Ale Pniewskiego stać już było na nieprzejmowanie się krytyką. Kiedy pensjonat otwierał podwoje, zajęty był projektowaniem dla Józefa Becka nowej siedziby MSZ w Warszawie, miał na koncie zwycięstwo w drugim konkursie na Świątynię Opatrzności, a przed drzwiami jego pracowni wiła się kolejka bogaczy i notabli planujących wille i kamienice. Klienci nie szukali awangardy, tylko kompromisu. Jak Patria, która pozwala korzystać ze zdobyczy nowoczesności, a jednocześnie czuć się kontynuatorami tradycji. Ta autorska formuła, niezaprzeczalny talent oraz tupet niosły Pniewskiego przez kolejne dziesięciolecia. Stał się ulubieńcem władz PRL-u, dzięki czemu zbudował kawał powojennej stolicy: gmachy Ministerstwa Komunikacji, sejmu, NBP, Polskiego Radia, Teatru Wielkiego.

okładka „Przekroju” w 1952 r.
okładka „Przekroju” w 1952 r.

O Patrii powiedzieć można coś, czego nie wypada raczej mówić o kobiecie, a mianowicie to, że świetnie się trzyma. Liczy sobie już prawie 90 lat, nigdy nie przeszła generalnego remontu. Większość mebli wyparowała podczas wojny, ale ocalały kamienne okładziny, stiuki, kafelki, a nawet okna z przemyślną dźwignią, która pozwala otworzyć lufcik bez konieczności wspinania się na krzesło. Zachowała się również obszerna winda z ławeczką. Kiedyś gości woził windziarz, teraz niestety trzeba zawracać głowę miłej pani w recepcji. Z grzeczności chodzimy więc po schodach. Ostało się zaskakująco sporo architektonicznej galanterii: klamek, przycisków, przełączników.

Budynek ewidentnie miał i ma szczęście do gospodarzy, którzy regularnie naprawiają i wymieniają drobiazgi, ale nie ingerują w zabytkową substancję. Po klinicznie czystych wnętrzach krząta się miły, zapracowany personel. Można się poczuć jak u starszych państwa, którym emerytury nie pozwalają na remont domu, więc brak funduszy kompensują troską: szorują, polerują i piorą, a gościom przychylają nieba.

Troska i gospodarność to jednak za mało, by utrzymać Patrię przy życiu. Elewacja się sypie. Z drugiej strony, strach pomyśleć, co się stanie, jeśli jakiś gorliwiec zabierze się do dostosowywania pensjonatu do obowiązujących przepisów budowlanych czy współczesnych wyobrażeń o komforcie. Trzeba by chyba drugiego Kiepury, artysty i przedsiębiorcy, który zrozumie, że w pierwszej kolejności ma do czynienia z ikoną architektury, a dopiero w drugiej z obiektem turystycznym. W naszych hurrapatriotycznych czasach takiego mecenatu można by oczekiwać od państwa. Bo co to za patria, której nie stać na uratowanie Patrii?

 

Czytaj również:

Architektura to sztuka społeczna Architektura to sztuka społeczna
Edukacja

Architektura to sztuka społeczna

Marcin Szczodry

Czasami najciekawsze pomysły rodzą się z dala od elitarnych ośrodków naukowych. W niewielkim Newbern grupa zapaleńców od kilku lat rewolucjonizuje nauczanie architektury. Prowincja to stan umysłu!

Jedna z najciekawszych dziś szkół architektury wcale nie znajduje się w Londynie czy Zurychu. Działa na prowincji, z daleka od gwaru współczesnego świata. Mowa o Rural Studio, zamiejscowym wydziale Auburn University w stanie Alabama. Jego siedziba mieści się w Newbern, niewielkim miasteczku w hrabstwie Hale, ponad 200 km od kampusu uczelni. To obszar tzw. czarnego pasa, regionu naznaczonego dziesiątkami lat niewolniczej pracy Afroamerykanów, który swoją nazwę zawdzięcza ciemnej żyznej glebie, na której zakładano plantacje bawełny. Współcześnie to jeden z najbiedniejszych rejonów USA. Ponad połowa z 16 tys. mieszkańców żyje tu poniżej granicy ubóstwa.

Czytaj dalej