Smog zabijał, zabija i będzie zabijać Polaków stopniowo i po cichu. Czy problem może rozwiązać tylko gwałtowna katastrofa, na miarę tej, która wydarzyła się w Londynie 60 lat temu?
Może nie powinnam mówić tego otwarcie, ale lubię, gdy problemy środowiskowe, społeczne, ekonomiczne i socjalne dotykają Warszawy. Bo kiedy zaczynają gnębić stolicę, stają się sprawą ogólnopolską i dopiero wtedy do głosu dopuszcza się ekspertów.
Takim problemem, który nareszcie dotknął Warszawę, jest zanieczyszczenie powietrza. Gdyby nie zeszłosezonowe gigantyczne przekroczenie dopuszczalnych stężeń pyłów zawieszonych w tym mieście i ogłoszenie przez zagraniczne media, że Warszawa stała się centrum europejskiego smogu, organizacje eksperckie nadal uderzałyby głową w mur.
Lubię też, gdy politycy mówią publicznie nieprzemyślane rzeczy. Bo gdyby nie niefortunna wypowiedź ministra zdrowia, że smog to problem teoretyczny, nie powstałby program Czyste Powietrze, nie byłoby też uchwał antysmogowych czy licznych kampanii samorządowych na rzecz czystego powietrza. A gdyby nie zaangażowanie organizacji pozarządowych i obywateli, którzy zabrali głos w dyskusji (poprzez petycje czy osobiste świadectwa), nadal dyskutowalibyśmy o tym, czy smog jest, czy nie jest szkodliwy.
Ponad 73% badanych twierdzi, że „smog jest w Polsce realnym zagrożeniem” (wg sondażu SW Research dla serwisu rp.pl). I znów jest to powód do radości. W końcu udało się doprowadzić do sytuacji, w której walka o czyste powietrze stała się sprawą publiczną i publicznie akceptowalną, wykraczającą poza podziały. Przecież rzadko kiedy społeczeństwo dochodzi do zgody w kwestiach fundamentalnych.
Dlaczego nie można zatem zmienić w najbliższym czasie jakości powietrza w Polsce? I dlaczego mimo rosnącej świadomości społecznej nie możemy doczekać się poprawy? Z pewnością problem stanowi tu wola polityków, którzy wysyłają nam sprzeczne sygnały. Z jednej strony mamy inicjatywy ministra Morawieckiego, który wprowadził normy dla kotłów, zakazujące kupna i sprzedaży najgorszej jakości urządzeń, a z drugiej – czytamy na stronie Ministerstwa Środowiska, że polski rząd zaskarża do Trybunału Sprawiedliwości zasadność wprowadzenia nowych ograniczeń emisji zanieczyszczeń m.in. dla elektrowni, zasłaniając się zbyt wysokimi kosztami. To właśnie Ministerstwo Środowiska nie jest skłonne zadeklarować chęci podwyższenia alarmowych progów stężenia pyłów i dostosowania ich do standardów zachodnich, bo trzeba by Polaków częściej informować i alarmować, a w konsekwencji – w realny sposób redukować to zanieczyszczenie. Natomiast Ministerstwo Energii ociąga się z wprowadzeniem norm dla paliw stałych (m.in. węgla) zakazujących spalania najbardziej szkodliwych odpadów węglowych, i uparcie przekonuje, że polska gospodarka opiera się na węglu – naszym dobru narodowym.
Polski rząd sam ze sobą nie może dojść w tej kwestii do porozumienia. Robi krok do przodu i dwa do tyłu, a poszczególne ministerstwa odbijają piłeczkę, cedując odpowiedzialność na samorządy, które w wielu przypadkach podjęły się walki ze smogiem, choć mają ograniczone możliwości (także prawne).
Z perspektywy ludzi władzy nie widać tego, co dzieje się u Kowalskiego w Radomsku, Adamczyka w Rydułtowach czy Pawłowicza w Sokołowsku. To dostrzegają tylko przedstawiciele władzy lokalnej i regionalni społecznicy, którym brakuje narzędzi do redukcji zanieczyszczeń.
Może warto przypomnieć, co skłoniło Wielką Brytanię do podjęcia w tym zakresie zdecydowanych kroków. W ciągu pięciu dni grudniowych w 1952 r. zanieczyszczenie powietrza zabiło w Londynie 4 tys. osób. W kilka tygodni liczba ofiar Wielkiego Smogu Londyńskiego zwiększyła się do 8 tys. Z taką tragedią trudno było dyskutować, problem nie był „teoretyczny” – doszło nawet do tego, że dla nieboszczyków zabrakło trumien.
Dziś w Europie takie sytuacje się nie zdarzają. Wzrost śmiertelności w czasie epizodów smogowych jest widoczny, ale nie do tego stopnia. Smog zabija powoli, niegwałtownie, bez fajerwerków, a w karcie zgonu nie przeczytamy: przyczyna – smog. Do nagłej tragedii na miarę Londynu w Polsce nie dojdzie, tylko powoli, po cichu wydarzać się tragedia znacznie gorsza: co roku będzie nam ubywać 46 tys. obywateli, którzy będą umierali na zawał serca, powikłania przy nadciśnieniu tętniczym lub udar mózgu. My z kolei wciąż będziemy wdychali koktajl toksycznych substancji, czekając na kolejną strategię działania.