Nero, Lula, Hegel oraz inne redakcyjne psy czują się u nas jak w domu. Mają tu swoje miski, koce i mnóstwo głaszczących je rąk. Tak jest nie tylko dzisiaj – podobnie było kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w czasach krakowskiego tygodnika. No bo jak można tworzyć jakiekolwiek pismo bez psa pod biurkiem?
Na łamach „Przekroju” zawsze była pełna menażeria: począwszy od „Zielonej Gęsi” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego po rozpieszczane na potęgę koty Daniela Mroza. Ale tylko jedno zwierzę weszło do zespołu redakcyjnego – pies Fafik. W dodatku udało mu się to jeszcze jako szczeniakowi i nie musiał niczego napisać. Zresztą później z jego tekstami też nie było różowo. „To jeden z moich najlepszych autorów, tylko draniowi nie chce się trzymać długopisu w łapie” – powtarzał Marian Eile, legendarny redaktor naczelny „Przekroju”, a także opiekun Fafika. Mimo ewidentnego próżniactwa pies (rasa: prawie szkocki terier) do końca swoich dni utrzymał stanowisko w redakcji – konkretnie na legowisku pod biurkiem naczelnego – nadrabiając braki w tworzeniu wesołością, ogólnym urokiem i podskokami.
Nie można jednak powiedzieć, że w ogóle nic nie pisał – to byłoby z naszej strony trochę niesprawiedliwe. Od 1957 r., gdy już skończył 11 lat i zdążył odrobinę liznąć świata, współtworzył rubrykę Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika, w której redakcja publikowała jego złote myśli obok takich tuzów jak Einstein czy Horacy. To jego imieniem podpisane są maksymy: „Zawsze warto szczekać w sprawach, które są dla nas ważne” albo: „Nie wierz cudzym słowom. Wierz swojemu węchowi” czy też refleksyjne: „Posiadanie kości zmusza do warczenia”.
Oprócz zdolności do bon motów miał