Plastikowy rozwód Plastikowy rozwód
i
ilustracja: Dennis Wojda
Marzenia o lepszym świecie

Plastikowy rozwód

Aleksandra Kozłowska
Czyta się 11 minut

Przerażenie rośnie, gdy zaglądamy do szafki pod zlewem, gdzie piętrzą się odpady do segregacji. Ten nawał plastiku! Co gorsza, część folii i mniejsze opakowania znów zostały wrzucone nieprawidłowo – widzę, jak łypią złośliwie spośród resztek natki i skorupek jaj.

Dorosły albatros karmiący swoje młode kawałkami plastiku, martwy młody waleń z żołądkiem pełnym torebek po ryżu, foliówek i toreb z plantacji bananów, różowa bryłka tworzywa sztucznego jako pierwsza wyłowiona przez lodołamacz Green­peace’u w dziewiczych wodach Oceanu Antarktycznego… Tak niestety wygląda dziś nasza rzeczywistość – ocenia się, że w oceanach zalega 150 mln ton plastiku. Jak podaje WWF, rocznie zatruwamy morza 10 mln ton plastiku i zużywamy bilion foliowych torebek. Według danych ONZ co roku przez śmieci w oceanach ginie ponad milion zwierząt. W dodatku produkcja plastiku wciąż rośnie – w 1964 r. wynosiła około 15 mln ton, w 2015 r. już 320 mln. Tymczasem zaledwie 14% wytworzonego dotąd plastiku odzyskano jako surowiec.

W marcu 2019 r. Parlament Europejski zatwierdził zakaz sprzedaży wyrobów jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych, takich jak talerze, sztućce, słomki, patyczki do uszu, pojemniki na żywność i kubki styropianowe. Ale zakaz ma wejść w życie dopiero w 2021 r. Ile morskich zwierząt zginie do tego czasu?

Nic więc dziwnego, że plastik stał się głównym czarnym charakterem medialnych doniesień. A czytając te wszystkie zatrważające dane, nie sposób siedzieć z założonymi rękami. Trzeba walczyć. Najlepiej zacząć od własnego domu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tydzień pierwszy. Front kuchenny

Stoję przed otwartą lodówką niczym przed ścianą płaczu. Dwa opakowania surówek z kapusty, cztery paczki krojonego sera, butelka kefiru, pudełko z kilkoma gałązkami rozmarynu, opakowania twarożku i serka koziego, torebka kwaszonych ogórków, trzy opakowania humusu, buteleczka soku z limonek – wszystko z plastiku. Podobnie rzecz ma się w sąsiedniej szafce – tam rzeczywistość aż szeleści. Makarony, sucha fasola, soczewica, cieciorka, bakalie – zapakowane oczywiście w plastik. Nawet ryż i kasze choć na zewnątrz w niewinnych kartonach, wewnątrz poporcjowane w foliówki. Czyste sumienie mają jedynie mąka i płatki owsiane – przebywają w papierowych torebkach.

Wołam chłopaków. „To musi się skończyć” – oznajmiam kategorycznie. Czuję, jak moja irytacja rośnie. Komisyjnie zaglądamy do „Mordoru”, czyli szafki pod zlewem, gdzie obok wiader na śmieci mieszane oraz bio piętrzą się odpady do segregacji. Szkło i kartony wydają się niegroźne, ale ten nawał plastiku! Co gorsza, część folii i mniejsze opakowania znów zostały wrzucone nieprawidłowo – widzę, jak łypią złośliwie spośród resztek natki i skorupek jaj.

„Dobra. Bez planu sobie nie poradzimy. Tu potrzebna jest strategia” – decyduję niczym generał przed bitwą.

Foliówkom wstęp wzbroniony

Kupuję książkę Jak zerwać z plastikiem Willa McCalluma, dyrektora ds. oceanów w angielskim oddziale Greepeace’u, czytam strony WWF-u i ekoblogerów, zapisuję się do ­facebookowych grup Zero Waste Bez Spiny i Plastikowy Rozwód. Cieszy mnie to „bez spiny”, bo to znaczy, że początkujący też mają szansę.

McCallum po przygnębiającym i zawstydzającym nasz gatunek wstępie („stworzyliśmy pewien materiał, codziennie produkujemy wręcz niewyobrażalne jego ilości, ale nie mamy żadnego planu, jak go utylizować”) podaje pięć wskazówek, jak na własnym podwórku zrezygnować z plastiku:

1

Idź na zakupy (ponieważ potrzebujesz butelki na wodę wielokrotnego użytku, wielorazowego kubka na kawę, płóciennej torby lub plecaka na zakupy, kilku pojemników do przechowywania żywności).

2

Zrób wielkie porządki, czyli zbadaj, gdzie w twoim domu plastik ma swoje bazy.

3

Opowiedz innym o tym, co robisz („Uświadom znajomym, że życie wolne od plastiku jest łatwiejsze, niż się wydaje, i że działania każdego z nas mają znaczenie”).

4

Opracuj plan („[…] w którym z po­bliskich sklepów używa się najmniej reklamówek i plastikowych opakowań”).

5

Rozpocznij własną kampanię na rzecz walki z plastikiem („Przejdź się po okolicy i sprawdź, które z lokalnych przedsiębiorstw zużywają zbyt dużo plastiku […]. Porozmawiaj z właścicielami…”).

Przy kolacji czytam porady chłopakom. „Nie jest z nami tak źle – komentuje syn. – Reklamówek nie używamy, mamy torby płócienne. Butelkowanej wody nie kupujemy, bo pijemy kranówkę. Kawy na wynos nie brałem od dawna, nie wiem, jak wy?”.

My też nie, ale zdarza się, że w pobliskim mleczaku kupujemy ulubione leniwe na wynos, które pakowane są w fatalne dla środowiska pudełka ze styropianu. Ale od foliówek – takich z rolki, wszechobecnych w większych i mniejszych sklepach – trzymamy się z daleka. Jedna taka torebka rozkłada się od 100 do 400 lat, a co roku na polskie wysypiska trafia ich 55 tys. ton. Zgroza.

Łatwo z nich na szczęście zrezygnować. W piekarni od dawna prosimy o chleb czy bułki podane w papierowej torebce, w sklepach kupujemy owoce i warzywa luzem – dopóki zgodnie z radami zero waste nie uszyję nam woreczków ze starych firanek (można je też kupić w necie, ale, błagam, nie za 30 zł!).

Tydzień drugi. Superbohaterowie

Mija kilka dni intensywnego pilnowania się: nikt nie kupuje humusu w plastiku, po ser na wagę (zawinięty w papier), rodzynki, orzechy i kasze – też na wagę – jadę do dużego marketu na Przymorzu; zważone przesypuję do własnych pojemników. Nikt nie przynosi pomidorków koktajlowych sprzedawanych w plastikowym pudełku ani koperku owiniętego w folię. Mąż z dumą stawia na stole kiszone ogórki w słoiku, syn miksuje fasolę na pastę. Czujemy się jak jacyś Avengersi walczący z Plastikowym Monstrum. Niesiona poczuciem misji staję się nieco uciążliwym dzielnicowym freakiem. W lokalnych warzywniakach nie dość, że odmawiam przyjęcia foliówek, to jeszcze dopytuję o torebki z makulatury, w których kiedyś sprzedawało się wszystko – od ziemniaków po truskawki (właściciel: „Zobaczymy, pani Olu, co się da zrobić”), w biedronce zaczepiam obcych ludzi pakujących np. dwa banany i jedną cytrynę – wszystko do osobnych torebek. „Wie pan, że taka foliówka rozkłada się 400 lat? Nasza planeta tonie w plastiku” – obwieszczam dramatycznie. Rodzicom robię wykład o mikroplastiku i zakazuję kupowania wody w butelkach. Podpisujemy kilka antyplastikowych petycji, udzielamy się na FB. Niewidzialne peleryny superbohaterów dumnie powiewają nam nad głowami.

Tydzień trzeci. Morale siada

Skrzydła podcina nam nabiał. W osiedlowym sklepie śmietana, kefir, jogurty, twarożki, krojony ser są tylko w plastiku albo w kartonach (wewnątrz wysłanych aluminium), szkła nie uświadczysz. Nikt z nas nie ma czasu regularnie jeździć po żółty ser na wagę do dużego marketu. Staramy się zrezygnować z gotowych twarożków. Samodzielnie przygotowujemy twaróg z kostki (owinięty w papier) z dodatkiem rzodkiewki, ogórka, szczypiorku i… śmietany z PET-u, niestety.

Stopniowo jednak nasza czujność słabnie. W lodówce znów znajduję gotową warzywną pastę i pierogi w plastikowym opakowaniu, mąż przemycił też swoje ulubione gotowane, zafoliowane buraki. Obok zdradziecko pysznią się cebula i ziemniaki w siatce z tworzywa. Prawdziwe zaś jądro ciemności to łazienka, której w ferworze wcześniejszego zapału dokładnie się nie przyjrzeliśmy. To istne pole minowe – w plastiku przebywają: detergenty, kosmetyki, balsamy, pianki, odżywki. W folię owinięty jest papier toaletowy, jednorazowe chusteczki oraz płatki kosmetyczne. Namawiam chłopaków na papier z makulatury, sprzedawany luzem, bez plastiku. Protestują, że szorstki. Ja z kolei nie potrafię zrezygnować z płatków do demakijażu, zwłaszcza że wykonane są w 100% z bawełny. Tylko to przeklęte opakowanie…

Poczucie zniechęcenia narasta, gdy codziennie widzę, ile osób wciąż korzysta z jednorazowych siatek na zakupy. Rolki z foliówkami aż furczą, plastik triumfalnie szeleści niemal wszędzie. Zgnębiona umawiam się z dr Magdą Caban z Katedry Analizy Środowiska na Wydziale Chemii Uniwersytetu Gdańskiego. Dr Caban pracowała przy gdańskim projekcie „Miasto na detoksie”. Wzięło w nim udział dziewięć rodzin. Ich celem była zmiana codziennych nawyków poprzez ograniczenie plastiku, a więc i szkodliwych substancji w najbliższym otoczeniu uczestników.

W gabinecie chemiczki kładę na stole kilka zabranych z domu produktów opakowanych w plastik i ponuro pytam: „Jak z tym żyć?”.

Dr Caban spokojnie przegląda oznakowania na tworzywach.

„Większość z nich, niestety nie wszystkie mają oznaczenia, nadaje się do recyklingu – mówi chemiczka. – Na przykład ta zakrętka od słoika po kawie czy opakowanie po serku to »piątka«, czyli polipropylen, nadaje się do przerobienia. Torebka od makaronu też »piątka«. »Dwójka« to z kolei polietylen, zwykle bez większej ilości dodatków, a więc stosunkowo bezpieczne tworzywo. »Czwórka« to też polipropylen, ale może zawierać ftalany. Pudełko od humusu to »jedynka«, czyli PET – tego unikajmy. PET, mimo że łatwy do powtórnego wykorzystania (sztandarowym przykładem są polary z PET-ów, niestety w praniu się kruszą i drobiny plastiku mogą dostawać się do morza), jest bardzo niekorzystny dla naszego zdrowia. Zawierać może antymon (katalizator polimeryzacji) i nieprzereagowane monomery, substancje – podobnie jak ftalany zawarte głównie w »trójce« – zakłócające działanie układu hormonalnego, które pod wpływem ciepła przenikają do żywności, szczególnie bogatej w tłuszcze. Dlatego olej czy woda w PET (zwłaszcza na plaży) to zły pomysł”.

ilustracja: Dennis Wojda
ilustracja: Dennis Wojda

Ostatnia gąbka w moim życiu

Przegląd trwa dalej. „O, gąbka z poliuretanu. Niedobrze – dr Caban kręci głową. – Jest bardzo kłopotliwy w recyklingu, będzie zalegał na wysypisku albo pójdzie do spalenia. Problem mamy z »siódemką«, co oznacza: »inne«. Tu w składzie mogą być poliwęglany zawierające bisfenol A – składnik o udowodnionej szkodliwości dla zdrowia. W »siódemce« są także bioplastiki, ale nie każdy biomateriał jest dobry. Przykład: biopolietylen produkowany ze skrobi pozyskiwanej np. z trzciny cukrowej. Niby eko, ale to wciąż jest polietylen, czyli niebiodegradowalny plastik nadający się jednak do recyklingu. Są też biodegradowalne bioplastiki – nie rozłożą się jednak w przydomowym kompostowniku, a jedynie w przemysłowych kompostowniach, których w Polsce jest mało. Co więcej, większość biodegradowalnych materiałów nie da się recyklingować! Ludzie często tego nie wiedzą i wpadają w »biopułapkę«. Najlepsze są materiały z zasobów odnawialnych, a przy tym biodegradowalne, jak tworzywa oparte na kwasie mlekowym PLA. Są kompostowalne w warunkach domowych i posiadają ekocertyfikaty”.

Dr Caban dodaje, że niski poziom recyklingu wynika m.in. z tego, że wiele opakowań jest wielomateriałowych, ciężko oddzielić poszczególne składniki. Bo plastik to nie tylko baza, lecz także masa dodatków: antypalnych, anty-UV, utwardzaczy, zmiękczaczy, spieniaczy, antystatyków, przeciwściernych. Taka mieszanka po recyklingu nie jest dozwolona do pakowania żywności, więc opakowania do niej powstają ciągle z nowo produkowanego tworzywa z ropy naftowej.

„Radzę też zrezygnować z puszek. To, owszem, metal, ale w środku pokryty żywicami epoksydowymi, które w kontakcie z czymś tłustym lub kwaśnym uwalniają m.in. bisfenol” – mówi chemiczka.

Łapię się za głowę. A więc tuńczyk w oleju albo ananasy w syropie odpadają! A co z fasolą czy zielonym groszkiem na sałatkę? „Z nimi może nie ma aż takiego problemu. Ale lepiej kupujmy je w szkle. Idealnie byłoby, gdyby szklane opakowania stały się powszechne, a co więcej – na wymianę, tak jak w czasach naszego dzieciństwa”.

„To jakiś absurd! – wybucham. – Sami produkujemy tony szkodliwego dziadostwa, trujemy siebie i wszystko wokół, a ci, którzy chcą to zmienić, skazani są na domową partyzantkę. Jedno nasze wyjście do sklepu zajmuje teraz godzinę albo i więcej – tyle czasu trwa studiowanie tych wszystkich oznaczeń i składu produktu, szukanie towarów w słoikach zamiast w plastiku. Ręce człowiekowi opadają!”.

„To wszystko ma sens – uspokaja dr Magda Caban. – Róbmy to, co możemy. Jesteśmy odpowiedzialni za nasze własne działania i wybory. Dobrze więc pamiętać, że wszystko, co kupujemy, to przyszły odpad, z którym coś trzeba będzie zrobić. Żywność w miarę możliwości lepiej kupować w szkle lub papierze, plastik segregować, unikać tworzyw nierecyklingowalnych. W ogóle mniej kupować, np. ubrań, a kosmetyki i domową chemię można robić samemu. Potrzebuje pani mobilizacji? Można przeliczyć, o ile w skali roku zmniejszy się pani i pani rodziny wpływ na środowisko, gdy kupicie mniej produktów w plastiku, choćby wody butelkowanej w PET. Ludzi myślących podobnie przybywa. Ja poza tym, że segreguję odpady, należę do organizacji społecznej Weź To Podnieś – chodzimy do lasu czy na plażę zbierać śmieci”.

Tydzień czwarty. Nie poddajemy się

Konkretnych porad w sprawie antyplastikowej batalii udziela mi też Weronika Gasperczyk. Razem z mężem i córeczką Małgosią brała udział w projekcie „Miasto na detoksie”, ograniczanie PET-ów, polipropylenów i innych sił zła ma zatem w małym palcu.

„Na pewno rezygnacja z plastiku nie jest łatwa – zastrzega na wstępie. – Wymaga czasu, energii, wyjścia poza nasze utarte zachowania. No i fizycznej siły, gdy trzeba przytachać zakupy ze słoikami. Staram się mieć zdroworozsądkowe podejście. Nie można popaść w dżihadyzm, bo człowiek wykończy siebie i innych”.

Na początku Weronika skupiła się na wycofaniu z domu plastiku, który ma kontakt z jedzeniem. Żywność, np. resztki z obiadu, przechowuje w słoikach, w szkło przekłada też produkty kupione w plastiku, np. makaron. Kiedy ma czas, jedzie do dalszego marketu po jogurt w słoikach, po zakupy chodzi z własnym opakowaniem i płóciennymi torbami.

„Pozbyliśmy się plastikowej myjki do naczyń, używamy konopnej, a do mocniejszych zabrudzeń – szczotki. Do ciała też używamy szczotek, jak za czasów naszych babć”.

Obie zgadzamy się, że w ogóle dobrze jest pogadać z babcią, kopalnią patentów, takich jak: suszenie chleba na sucharki, kiszenie własnej kapusty i ogórków, przyrządzanie twarożku ze zsiadłego mleka, służące wiele lat siatki z oczek na zakupy, do czyszczenia soda, ocet, kwasek cytrynowy.

„Kolejna na liście jest szczoteczka do zębów – można kupić bambusowe – kontynuuje Weronika. – Myjemy się mydłem w kostce, kupowanym w kartoniku. Waciki do demakijażu uszyte są przez moją mamę z pieluch. Może to mniej wygodne, ale za to świadomość, że ekologiczne, wynagradza dyskomfort. Jednak nie wyobrażam sobie rezygnacji z podpasek i pieluch jednorazowych dla dziecka. Podziwiam, gdy ktoś ma na to energię, ale sama nie jestem jeszcze na to gotowa”.

Konsumencki nacisk

Na kilka dni wyjeżdżamy do lasu. Odcięci od gazet, Internetu, telewizji i sklepów oddychamy kaszubskim powietrzem, pływamy kajakiem, do późna siedzimy przy ognisku. Przyroda przywraca nam siły. Po powrocie wysyłam mejla do Biedronki. Pytam, kiedy wycofają się z foliówek.

Justyna Rysiak, menedżer ds. relacji zewnętrznych w Jeronimo Martins Polska, przyznaje, że w tej kwestii opracowywany jest pewien plan, ale nie może jeszcze zdradzić szczegółów. Dodaje przy tym: „Z naszych doświadczeń wynika, że klienci coraz częściej korzystają z toreb wielokrotnego użytku. W ubiegłym roku zakup toreb w sklepach naszej sieci zmniejszył się o prawie 40% w stosunku do roku 2017”.

W kosmetykach własnych marek sieć zrezygnowała z mikroplastiku i stosuje wyłącznie naturalne drobinki, a w marcu tego roku wprowadziła papierowe patyczki do uszu, co – jak wyliczono – rocznie pozwala ograniczyć zużycie plastiku o ponad 330 ton.

Szykuję mejle do kolejnych sieci, niech wiedzą, że ich klienci to ludzie świadomi i odpowiedzialni za planetę. Dr Caban też wysyła tego rodzaju wiadomości, na Zero Waste Bez Spiny ktoś wrzuca wzór listu do korporacji w sprawie ograniczenia plastiku, inni podchwytują pomysł. Walczymy dalej.

Czytaj również:

Plastik i kara Plastik i kara
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Ziemia

Plastik i kara

Agata Kasprolewicz

Do niedawna Kenia, jak wiele innych krajów, tonęła w foliowych torebkach. Ale oto pewien młody fotograf i odważna ekolożka wypowiedzieli plastikowi wojnę. Dziś za posiadanie, produkcję lub import takich torebek grożą w Kenii największe na świecie kary.

Były wszędzie. Powiewały na gałęziach drzew, pływały w rzece, zaśmiecały ulice, zapychały ścieki. James Wakibia, młody fotograf z miasta Nakuru, bez powodzenia szukał kadru wolnego od foliowych torebek. Pewnego dnia puściły mu nerwy. Wziął aparat i zaczął fotografować najbardziej zaśmiecone zakątki miasta. Zaczepiał ludzi na ulicy i pytał ich, czy jest to świat, w którym chcą żyć. Potem do zdjęć dodał hasztag #banplasticbags (czyli: zakazać torebek foliowych) i zaczął wrzucać je do mediów społecznościowych. Tak James Wakibia z fotografa wyrósł na aktywistę, a Kenia wkrótce zasłynęła jako kraj z najsurowszym prawem dotyczącym zakazu produkcji, importu i posiadania torebek foliowych.

Czytaj dalej