Gdy bez widocznych przyczyn przesuwają się meble, pękają talerze i szklanki, słychać odgłos uderzenia i kroków, zmienia się nagle temperatura wnętrz, zalatują odrażające powiewy, mówi się powszechnie, że dom jest „nawiedzany”. Specjaliści określają dzisiaj te przedziwne, znane na całym świecie zjawiska mianem poltergeist, co w swobodnym tłumaczeniu oznacza duch halaburda.
Lekarz i psycholog zachodnioniemiecki, prof. Hans Bender, utworzył na uniwersytecie we Fryburgu Bryzgowijskim specjalny instytut badający te zjawiska. Wysłanniczce PARIS MATCH-a przedstawił dwa przebadane przez siebie przypadki, próbując je wytłumaczyć naukowo.
Biały, banalny sufit. Taki sam, jaki można oglądać w każdym mieszkaniu. I oto nagle, w normalnej porze „pojawiają się”, jeden po drugim, różne przedmioty (chleb, książki, popielniczka, chusteczka, przybory kuchenne, w tym nóż) i spadają. Nie byle gdzie, wydaje się, że godzą wyraźnie w kogoś ściśle określonego — w profesora Hansa Bendera, lekarza i psychologa, który przybył specjalnie do tego mieszkania we Frankfurcie, gdzie występują te przedziwne zjawiska, które ma zbadać i które w jego archiwach noszą zakodowaną nazwę „Posejdon”.
Zazwyczaj aparatura, jaką posługują się uczeni, odmawia w podobnych okolicznościach posłuszeństwa. Tym jednak razem magnetofon pracuje prawidłowo i poprzez odgłosy spadających przedmiotów taśma rejestruje zagniewany głos profesora Bendera, któremu nie przypadł do gustu ten specyficzny ostrzał: „Proszą przestać, to wystarczy”!
Ale kto ma przestać? Nikt nie rzucił żadnego najmniejszego przedmiotu w sufit i nikt spośród tych czterech młodych ludzi siedzących wokół Bendera nawet się nie poruszył. Tych młodych ludzi, w wieku od 21 do 25 lat, najpierw bawiło to niezrozumiałe przemieszczanie się przedmiotów, później mieli tego dosyć, a gdy zaczęli się bać, nadali SOS do profesora Bendera, znanego na całym świecie specjalisty od poltergeist.
Młoda dziewczyna Marta, która opanowała metodę „mówiącego kieliszka”, organizowała seanse ze swymi przyjaciółmi: Erwinem, Karlem i Zofią. Technika ta, stosowana przez spirytystów, polega na tym, że odwrócony do góry dnem kieliszek zaczyna wirować w środku koła, ułożonego z kawałków papieru z wyrysowanymi literami alfabetu. Ruchy kieliszka „wybierają” litery, tworząc zdania, które adepci seansów uważają za „posłanie ducha”.
— W Niemczech Zachodnich — mówi Bender — zapanowała obecnie prawdziwa epidemia mówiących kieliszków. Młodzi ludzie, a jest to objaw ich niepokoju, wyobrażają sobie, że w ten sposób mogą nawiązać łączność ze zmarłymi. Jest to złudzenie. W rzeczywistości źródłem tych zjawisk nie jest żaden duch, ale głębokie warstwy nieświadomości danego osobnika. Wirujące stoliki są wyrazem podświadomości, sama zaś praktyka tego prymitywnego spirytyzmu może stanowić rzeczywiste niebezpieczeństwo dla słabych umysłów. Rzekome „posłania” mogą nawet prowadzić do psychozy mediumistycznej. Leczyłam 15 chorych, którzy na skutek nadużywania tych praktyk tajemnych oraz bezkrytycznej wiary w otrzymanie „posłania” zatracili równowagę psychiczną.
Powróćmy jednak do „Posejdona”.
W 1983 r. na żądanie „ducha”, który nakazuje nazywać się Carmen, zostaje zakupiona płyta „Put your hand on my shoulder” („Połóż rękę na moim ramieniu”). Gdy się ją nastawi podczas seansu spirytystycznego, kieliszek zaczyna wirować na stole. I to tak szybko, tak błyskawicznie, że nasi czterej przyjaciele nie mogą nadążyć za jego ruchami. Nie muszą już kłaść na nim swych rąk, kieliszek wiruje sam.
Czyż nie jest to zabawne? Czterej znajomi, przekonani, że ściągnęli do siebie zmarłego, zapytują, czy nie nastąpią inne zjawiska. Czekają… w dwóch mieszkaniach zaczyna się tumult. Meble, a zwłaszcza fotele, przemieszczają się, w kuchniach, w których nie ma nikogo, spadają i tłuką się szklane przedmioty. Z mieszkania Karla i Zofii znikają przedmioty, odnajdywane później w mieszkaniu Marty i Erwina.
Głos z sufitu
Przez cały rok 1985 słychać było głosy. Jakiś głos (zanalizowany przez prof. Bendera jako objaw drugiej osobowości Karla) odpowiada na postawione pytania, ale również manifestuje się spontanicznie, kiedy nikt się do niego nie zwraca. W toku rozmowy z czwórką naszych znajomych „głos” sprawia wrażenie, że jest osobowością, która wie wszystko, co oni robią.
Wkrótce zabawa i radość ustąpiły miejsca strachowi. Przedmioty przesuwały się ustawicznie. Zofia została przyciśnięta do ściany z taką siłą, że nie można jej było odciągnąć. Od czasu do czasu wpadał w trans Karl, wokół którego występowały te zjawiska. Stawał się wówczas agresywny wobec swej przyjaciółki, której groził nożem. Niczego nie pamiętał, co działo się podczas transu.
Prof. Bender wielokrotnie składał im wizyty wraz ze swą ekipą oraz technikiem–elektronikiem, odtwarzał wydarzenia, próbował (bez powodzenia) w celach terapeutycznych rozdzielić grupę oraz przeprowadził z nimi testy psychologiczne. Podczas jednej z wizyt zetknął się po raz pierwszy w życiu z „bezpośrednim głosem” i zjawiskiem „aportu”. Usłyszał głos jakby wydobywający się z sufitu. Pozdrowił go po imieniu i przemawiał do niego per pan.
Głos był ochrypły, zagniewany. (Magnetofon włączony przy zeznaniach świadków — rejestrował całą rozmowę). Bender, który znajdował się na środku pokoju, poczuł, że coś spada na niego. Podniósł głowę: różne przedmioty leciały z sufitu, na którym pojawiały się niespodziewanie przed samym upadkiem. Wydawało się, że tam właśnie się materializują: nikt nie widział, jak przenosiły się z kuchni i innych pomieszczeń, z których wywędrowały w tajemniczy sposób. W rzeczywistości nie chodzi bynajmniej o materializację, ale o zjawiska zwane w parapsychologii „aportem”; przedmioty nie powstają, a jedynie przemieszczają się. Bender zaprosił 4 przyjaciół do swojego mieszkania, w Schwarzwaldzie, aby mogli się oderwać od przytłaczającej ich rzeczywistości.
W archiwum prof. Bendera znajdują się opisy samych niepokojących zjawisk: ostrzegawcze sny (odnotowane przed ich sprawdzeniem), przemieszczające się meble, niewyjaśnione hałasy, pękające naczynia, eksplodujące żarówki, głosy znikąd, rysunki pojawiające się na ścianach (najbardziej zdumiewające przypadek wydarzył się w wiosce andaluzyjskiej, gdzie w pewnym domu na podłodze kuchni powstawały portrety ludzkie nawet wtedy, gdy pokryto ją plastikiem i opieczętowano, deszcze kamieni zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz pewnego domu), sporadyczne pożary, emanacja zapachów (bądź przyjemnych: ciastek, kwiatów, bądź przykrych) bez żadnego powodu, przedmioty znikające z jednego miejsca i odnajdywane gdzie indziej.
Jego najdziwniejszy eksponat – to cenny, porcelanowy talerz z 1777 r., który powyginał się, choć nikt go nie dotknął. Prawdziwa zagadka dla fizyków, instytutu Maxa Plancka, którzy wiedzą doskonale, że porcelana może się tłuc, ale nie jest giętka.
Instytucie utworzonym przez Bendera przy uniwersytecie we Fryburgu, gdzie był profesorem psychologii, dokonuje się oceny 54 przypadków poltergeista, przebadanych przez niego i jego zespół.
U źródeł zaburzeń znajduje się osobnik „centralny”, na ogół młody człowiek w okresie dojrzewania, który w ten sposób ujawnia na zewnątrz bezwolnie i nieświadomie swe wewnętrzne konflikty. Wystarczy go oddalić, aby miejsce jego pobytu odzyskało zwój naturalny bezwład. Natomiast często się zdarza, że przedmioty nadal bezsensownie krążą wokół niego. W tych wypadkach interwencja Bendera staje się szczególnie pożyteczna. Zamiast zadowalać się, jak większość jego kolegów — parapsychologów — zarejestrowaniem i opisaniem zjawiska, przywraca spokój.
— „Duchy” mnie nie lubią — mówi z uśmiechem — boją się mnie!
Przypadek z Miluzy
Pośród wszystkich przypadków poltergeista przebadanych przez Bendera, w większości zachodnioniemieckich, najbardziej pasjonujący w swych różnorodnych przejawach jest przypadek… francuski.
Cała historia (jeszcze niezakończona, co jest wyjątkowym zjawiskiem pod względem czasu jej trwania) zaczęła się w Miluzie w 1978 roku, w mieszkaniu 35-letnich małżonków: Serge’a R., technika przemysłowego, i Gemy, jego żony, pochodzenia hiszpańskiego oraz ich synka, Michaela.
Gema stała się ofiarą niewidzialnych napaści: ciosów pięścią, podszczypywania, zadrapań, cięć. Szuflady drzwi zamykały się gwałtownie, przecinając jej palce. Nie miało to nic wspólnego z delirium lub bujną wyobraźnią. Dwukrotnie, raz po raz, czuła, jak lodowate ręce usiłują ją w nocy udusić i przez 3 dni nosiła ślady ucisku na szyi. Mąż widział, leżąc w łóżku, jak podskoczyła jej głowa, jak gdyby ktoś zadał jej uderzenie spod poduszki. Pewnego wieczoru, słysząc płacz dziecka, Gema udała się do jego pokoju i chciała zapalić lampę stojącą przy wezgłowiu Michaela. Lampa „odleciała” i spadła na głowę matki, nabijając jej mocnego guza.
Poltergeist nie zadowolił się napaściami na Gemę. Płatał różne niemiłe kawały obu małżonkom, którzy znosili to wszystko ze zdumiewającą odwagą.
Znikała kompletnie bielizna. Inne przedmioty odnajdywano dopiero po długim czasie, częstokroć po wielu miesiącach w przeciwnych miejscach, jak np. okulary znaleziono zaczepione na lampie w sypialni. W bibliotece niektóre książki opuszczały swe półki. Zabawny szczegół: gdy Serge zastawił pułapkę na książki zazwyczaj wędrujące, przemieszczały się inne. Dwukrotnie Gema została zamknięta na strychu garażu i mąż musiał ją uwalniać. Odrażające zapachy zatruwały powietrze w pokoju. Gdy otwierano drzwiczki zimnego piekarnika kuchenki lub lodówki — wydobywała się bezszelestnie chmura oparów szczypiących oczy i nos o silnym zapachu palącej się siarki. Pestki oliwek ugodziły Gemę w twarz.
Występowały brutalne skoki temperatury. Dziecko opowiedziało, że kiedy kładzie się spać, przy chodzi do niego „inny tatuś”, który bawi się jego zabawkami. Rano rodzice stwierdzali, że zabawki dziecka są poprzesuwane.
Często w nocy ich łóżko przemieszczało się o 40 cm, podczas gdy „ktoś” zrywał gwałtownie poduszki i prześcieradła.
Gema widziała, jak dywanik położony przed drzwiami kuchni uniósł się i 3-krotnie przefrunął 6-metrową odległość od kuchni do drzwi wejściowych.
Zbyt wiele czasu zajęłoby opisywanie wszystkiego, co wydarzyło się w tym domu, którego mieszkańcy wykazywali zawsze godną podziwu zimną krew i żartobliwie przezwali imieniem „Henryk” nieznaną istotę sprawiającą im tyle kłopotu.
Profesor Pierre David, fizyk interesujący się tymi wszystkimi zjawiskami, odwiedzał ich często. Ponieważ Serge zastanawiał się, czy jego żona nie wywołała nieświadomie pewnych zjawisk w stanie bliskim lunatyzmu, profesor David zainstalował detektor ruchu wyposażony w radar. Radar, podłączony do dźwiękowego alarmu, miał przebudzić małżonków, gdyby coś się w nocy wydarzyło, ale nigdy niczego nie stwierdzono.
Gdy wydarzenia stały się zbyt poważne, zwłaszcza dla równowagi psychicznej dziecka, wezwano profesora Bendera.
Przejście przez… zjawę
Wówczas spiętrzają się wydarzenia. Otwarta puszka konserw unosi się w powietrze i rani Gemę. Mnożą się odgłosy wybuchów. Pewnego zimowego wieczoru, przy awarii ogrzewania, małżeństwo uskarża się na upał: termometr wskazuje 27 stopni Celsjusza. Podczas tego wystąpienia poltergeista notowane temperatury są całkowicie anormalne i niewytłumaczalne, nawet przy założeniu oszustwa. Wskazówka wskaźnika temperatury, która może się poruszać jedynie z dołu do góry, znaczy esy-floresy na papierze. Leżąca na podłodze gitara zaczyna sama grać. Wielokrotnie Gema dostrzega sylwetkę „Henryka”. Pewnego dnia zjawa ukazuje się przykucnięta przy wejściu do piwnicy i podnosi się, aby zbliżyć się do Gemy i zagrodzić wejście na schody. Gema zdobywa się na odwagę, idzie do przodu i przechodzi przez zjawę. „Odniosłam wrażenie, że przechodzę przez coś niestałego i zimnego” – mówi.
Wydarzenia najbardziej szokujące dotyczą małego Michaela. „Ktoś” budzi często dziecko, szczypiąc je, lub ciągnąc za uszy. Pewnego ranka znaleziono go przewróconego na łóżku z powrozem zaciśniętym na szyi.
Szczegółowe badania, mimo wszystkich awarii aparatów kontrolnych badających poltergeista — co jest klasycznym zjawiskiem w podobnych przypadkach — pozwalają profesorowi Benderowi uznać te przypadki za autentyczne i określić Gemę jako nieświadomego sprawcę wszystkich zaburzeń. Uprzednio zresztą, gdy rodzina i jej przyjaciele zwracali się do „Henryka” za pośrednictwem mówiącego kieliszka, tworzyły się często — ku niemiłemu zaskoczeniu Gemy — słowa hiszpańskie, związane z jej pochodzeniem.
Testy psychologiczne wykazują, że małżonkowie są zrównoważeni, choć pewne szczegóły w życiorysie Gemy wydają się rewelacyjne. W dzieciństwie doświadczyła już analogicznych wydarzeń, jak się zdaje, jest szczególnie skłonna do ostrzegawczych snów: kiedy przyjeżdża do Hiszpanii, do swojej matki – nawet w okresie, gdy nic się nie zdarzyło w Miluzie – przyrządy elektryczne przestają działać, awarii ulega piecyk gazowy.
Wszystko wraca do normy po jej wyjeździe. Jest to pewna stała cecha we wszystkich przypadkach poltergeistów, w których na ogół obecność „wrażliwej” osoby, obdarzonej właściwościami paranormalnymi, działa jako katalizator i wywołuje określone zjawiska.
W tym wypadku Bender postanawia przeprowadzić doświadczenie z hipnozą. Wzywa hipnotyzera Allemanna. Seans jest filmowany, a sugestia pohipnotyczna zaleca, aby zjawiska nastąpiły przed kamerami, które zarejestrują po przebudzeniu Gemy między 20.30 a 21.00. Nie wydarzyło się nic szczególnego. Gdy uczeni szykują się do odejścia, profesor Bender, pragnąc pobudzić nieświadomość Gemy, prosi „Henryka”, aby zechciał zamanifestować swą obecność nazajutrz przed kamerami.
Jeszcze raz wydarzenia sś zaskakujące. W trans zapada… hipnotyzer. Jakiś głos zwraca się do niego: „Łóżko… łóżko”.
Próbowano nowego doświadczenia. Tym razem zainstalowano skomplikowany aparat wykazujący ewentualne ruchy psychokinetyczne, niepowodowane przyczynami materialnymi: chodziło o radiolokator dopplerowski, uruchamiający na 10 sekund 18-milimetrową kamerę z superczułym filmem, mogącym zarejestrować każdy przemieszczający się przedmiot w jej zasięgu.
Celem stworzenia korzystnej atmosfery dla spełnienia sugestii hipnotycznych zorganizowano seans z wirującym stolikiem. Poproszono „Henryka”, aby poruszył przedmioty znajdujące się na stole w zasięgu kamery. Wybrane przedmioty, które były często przenoszone przez poltergeista, umieszczono w kreślarni. Wydawało się bowiem, że właśnie ją „Henryk” upodobał sobie specjalnie. Słowem, stworzono jak najlepsze warunki. Po seansie z wirującym stolikiem i hipnozie drzwi opieczętowano.
O godz. 1.30 uruchomiła się kamera, jednakże zamiast zatrzymać się, jak powinna, po dziesięciu sekundach, działała nieprzerwanie przez 30 minut, aż do chwili, kiedy Serge zdołał odłączyć elektryczność. Film trwał zaledwie… trzy minuty, a nie trzydzieści, był zupełnie zwyczajny, a po zdjęciu pieczęci stwierdzono, że nie drgnął żaden przedmiot. „Henryk” nie wykazał zmysłu współpracy, aczkolwiek tej nocy łóżko przemieściło się i zniknęły okulary Gemy, które odnaleziono dopiero po kilku dniach.
W sypialni zainstalowano wówczas na stałe magnetofon. Serge miał obowiązek uruchamiać go każdego wieczora. R. nie próbowali nigdy przedstawić fałszywych nagrań wydarzeń, mogących uchodzić za paranormalne. Pragnęli raczej zrozumieć występujące u nich zjawiska i uwolnić się od nich, niż stać się obiektem sensacji.
Dlaczegóż jednak poltergeist miałby uszanować aparaturę uczonych, kiedy lubi tak bardzo zabawiać się przyrządami elektrycznymi, rozsadzać żarówki, psuć maszyny do mycia naczyń, lodówki, obracać fotele, podrzucać materace? Jeszcze raz, aczkolwiek rezultaty są zniechęcające – odgłosy eksplozji, które budzą małżonków, nie są zarejestrowane na taśmie, choć odtwarza ona tik-tak budzika i oddechy śpiących – funkcjonowanie magnetofonu odzwierciedla doskonale przewrotność poltergeista. Pewnego poranka Serge zapowiada przez telefon, że ma swoje pierwsze nagranie paranormalne. Wydarzyło się to o godzinie 3.30. W południe, w niewyjaśniony sposób, znikło z taśmy nagranie odgłosów. Później, bez wiadomej przyczyny, zepsuł się magnetofon, a trzy dni później również nie wiadomo w jaki sposób, zaczął działać. Na koniec zginęła taśma.
To samo działo się z aparatem fotograficznym Serge’a. Aczkolwiek taśma samoprzylepna oklejająca aparat pozostała nietknięta, szpule, na które nawinięty jest film, zniknęły i zostały zastąpione kawałkami papieru z takimi samymi rysunkami, jakie odnaleziono pod łóżkiem i na udzie Gemy.
Za namową profesora Bendera Gema zajęła się „automatycznym rysunkiem”. Powodując próżnię w jej umyśle, pozwala się, aby jej ręka rysowała tak, jak gdyby posiadała całkowitą swobodę, bądź była kierowana przez kogoś z zewnątrz.
Rysunki Gemy, piękne i zaskakujące, podobnie jak wszystkie dzieła „mediumiczne”, pozwoliły jej ugłaskać poltergeista, który zaczął od tego czasu przejawiać swą działalność w sposób bardziej umiarkowany.
Dopiero przeprowadzka na Gwadelupę pozwoliła małżonkom R. żyć normalnie. Gema zaczęła malować, aczkolwiek dotychczas nie miała o tym pojęcia. Pracowała w pewnego rodzaju „drugim stanie”. Mąż, który był zawodowcem, zapragnął ją nauczyć techniki mieszania kolorów. Nie powiodło się: tubki z farbą (tuzin) otworzyły się samoczynnie, farba trysnęła na ściany. Od tego czasu Gema maluje w sposób paranormalny.
Zdolny przenosić góry
Całkowicie ujarzmiony poltergeist daje o sobie znać w jeden tylko sposób. Bardzo oryginalny — deszczem różańców spadających na Gemę jakby z nieba. W pewnych okolicznościach, ale nie tylko ona sama, dostrzega dłoń, która bierze ją za rękę i wkłada różaniec. Różne osoby uczestniczyły przy tego rodzaju scenach.
Pani R. posiada teraz z setkę wszelkiego rodzaju różańców. Skąd się biorą? Jeszcze nie wiadomo, ale nie powstały z niczego: musiały gdzieś zginąć, aby później znaleźć się u Gemy.
Wszystkie te „aporty”, przenoszenie się przedmiotów, wprowadzały uczonych w zakłopotanie.
Jeżeli można było ustalić, jaki stan psychologiczny sprzyja powstawaniu zjawiska — aczkolwiek w wyjątkowym przypadku Gemy atmosfera napięcia, konfliktu czy frustracji nie była bynajmniej oczywista — to nie zdołano dotychczas go wyjaśnić.
— Moim zdaniem — mówi profesor Bender — błędem byłoby twierdzić, że energia psychiczna emanująca z danego osobnika może oddziaływać na otoczenie. Wszystko dzieje się w ten sposób, jak gdyby osoba „centralna” działała jak katalizator i zadowalała się pobudzaniem właściwości materii, jakich nie znamy, właściwości nie do pogodzenia ze znanymi obecnie procesami fizycznymi i energetycznymi oraz prawami fizyki.
Przypadki poltergeista można jedynie pojmować w ramach szczególnego wzajemnego oddziaływania świata psychiki świata fizyki. Z braku teoretycznego wytłumaczenia tego zjawiska badacze zadowalają się, niestety, szczegółowym opisywaniem biegu wydarzeń i sytuacji psychologicznej.
Niektórzy liczą, że znajdą rozwiązanie dzięki ruchom Browna*. Molekuły ugodzone przenoszeniem się atomów stanowią niezwykłe źródło energii, które jednak nie przynosi efektów, gdyż nie jest ukierunkowane. Twierdzą oni, że gdyby zdołano ruch ten ukierunkować, można by przenosić góry. Być może osobnik „centralny” poltergeista zdoła nieświadomie uporządkować ruchy Browna. Są to tylko hipotezy.
W oczekiwaniu rozwiązania tajemnicy zjawisk, których doświadcza — a może to trwać długo — pani R. zgodziła się poddać innemu doświadczeniu. Po powrocie do Francji w 1987 r. pozwoli się zahipnotyzować przy sugestii, że różańce zostaną zastąpione innymi „aportami”: medalionami, sztukami złota.
Będzie to pierwszy eksperyment tego rodzaju. Poltergeist z Miluzy – a później z Gwadelupy – może nas jeszcze zadziwić.
*Ruchy Browna: nieuporządkowane ruchy drobnych cząstek w cieczy lub gazie — wg kinetycznej teorii materii wynik przypadkowych zderzeń tych cząstek z drobinami cieczy lub gazu.
Tekst pochodzi z numeru 2180 /1987 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.