Pozwolenie na życie Pozwolenie na życie
Wiedza i niewiedza

Pozwolenie na życie

Michał Zieliński
Czyta się 7 minut

Na najwyższej wieży zawisła czarna flaga. Zaczęły się napady, wchodzenie do domów. Gwałty i zabijanie. Mieszkańców przybijano do krzyża, zrzucano z wysokich budynków, biczowano, obcinano im ręce. Za palenie papierosów groziło 50 batów, za sprzedawanie – więcej niż 100. To było piekło za życia.

Na wschodzie, tuż za horyzontem, leży bardzo stare miasto. Od stuleci żyli w nim ludzie różnych wyznań i narodowości. Większość z nich stanowili sunnici oraz asyryjscy chrześcijanie, jednak wśród jego ciasnych uliczek i dostojnych arterii można było też spotkać miłujących pokój mandejczyków, wyrzekających się przemocy jezydów oraz dążących do ostatecznej prawdy jarasanów. W tej wielokulturowej mozaice mieszkała Jasmin.

Jej oczy są spokojne. Twarz skrywa się za skromnym nikabem. Można odnieść wrażenie, że kawałek materiału pozwala kobiecie oddzielić emocje od wspomnień.

Wczoraj

Jasmin nie miała lekkiego życia, ale nie narzekała. Kiedy rozstała się z mężem, w prowadzeniu domu i wychowywaniu dwójki dzieci pomagała jej rodzina. Miała czterech braci i cztery siostry. Rodzeństwo pilnowało, by samotna kobieta nie musiała martwić się o przyszłość. Pewnego dnia na targowisku Jasmin usłyszała o bojownikach, którzy w imię jednego Boga chcą wprowadzić nowe rządy. Najpierw mówiono o nich jak o ciekawostce. Ot, kolejna grupa, która w ciężkich czasach próbuje coś wygrać dla siebie. Bojownicy zyskiwali jednak coraz większe wpływy, a ich czarne sztandary zbliżały się do bram miasta.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Nie mieliśmy gdzie uciekać. Nie było nas stać na wynajęcie mieszkania w innym mieście, więc ­postanowiliśmy zostać i śledzić wiadomości. Ostatecznie drogi zostały zablokowane. Już nie mogliśmy wyjechać” – wspomina Jasmin.

Pamięta dzień, w którym czarna flaga zawisła na szczycie Wielkiego Meczetu. W minarecie ogłoszono powstanie kalifatu. Od teraz wszyscy muzułmanie mieli żyć zgodnie z prawem bożym i stosować się do jego sprawiedliwych zasad, by uzyskać drogę do raju. Ludzie cieszyli się lub milczeli. Tak rozpoczął się ramadan w 1435. roku hidżry. Pomimo upałów i postu emisariusze kalifatu chodzili od drzwi do drzwi, aby sprawdzać potrzeby mieszkańców. Napominali przy tym o przestrzeganiu szariatu, szczególnie podkreślając wagę danin. Pokój trwał 15 dni.

„Później zaczęły się napady i wchodzenie do domów. Zaczęło się cierpienie, głód, bombardowania. Zaczęło się zabijanie. Gwałcili głównie jezydki. Sprzedawali je na aukcjach, a następnie wysyłali do Syrii. Nas nie sprzedawali, ale traktowali źle. Gwałty też się zdarzały. Kobieta bez opiekuna mogła chodzić tylko na bazar. Jeżeli okrywał ją nikab lub kwef, ale miała odsłonięte dłonie, to krzyczeli na nią i bili ją kijem po rękach. Ludzie się bali, nikt nie mógł się sprzeciwić. Za każdym razem, gdy próbowaliśmy uciec, zatrzymywali nas i zmuszali do powrotu. W końcu wydali postanowienie, że ten, kto będzie próbował ucieczki, zostanie zabity. Mordowano całe rodziny”.

Niektórzy sąsiedzi Jasmin wybierali drogę przez pustynię. Wymykali się nocą, licząc na to, że w ciemnoś­ciach zdołają zwieść patrole bojowników i prześlizgną się obok ich posterunków. Udawało się nielicznym.

Kalifat potrzebował pieniędzy. Część środków płynęła z zagranicy w formie datków, część gromadzono, handlując ropą naftową, ludźmi oraz antykami. To jednak bojownikom nie wystarczało. Czerpali więc zyski z wydawania pozwoleń. Pozwoleń na podróże, pozwoleń na prowadzenie sklepu, pozwoleń na życie. Jeżeli ktoś im podpadł, mógł wykupić terminowe poświadczenie o swoim bezpieczeństwie. Po upływie terminu mógł przedłużyć umowę lub ponosił śmierć. Zebrane środki pozwalały bojownikom się utrzymać. Wojna wymagała poświęceń, dlatego zwykły człowiek musiał znosić cierpienie w milczeniu. Jeżeli miał szczęście i był starcem, bojownicy wypłacali mu emeryturę. Za pieniądze, które raz na dwa miesiące dostawał ojciec Jasmin, można było nakarmić dzieci i samemu coś zjeść.

„Niczego nam nie dostarczali. Ani wody, ani prądu, ani paliwa. Żadnych usług. Wszystko strasznie podrożało. Przyszli tylko po to, żeby zabijać ludzi, i robili to z zawziętością. Krzyżowali ich, zrzucali z wysokich budynków, biczowali, obcinali im ręce. Jeżeli ktoś popełnił wykroczenie, to bili go mieczem po głowie. Za palenie papierosów groziło 50 batów, za sprzedawanie – więcej niż 100”.

Do Jasmin dotarła wiadomość, że zginął jej były mąż. Nigdy nie dowiedziała się, w jakich okolicznościach i co się stało z jego ciałem.

Jedyne, co miała, to życie – swoje i bliskich. A tak łatwo można było je stracić. Wystarczyło jedno złe spojrzenie lub jeden nieprzemyślany ruch. Donosili wszyscy: sąsiad na sąsiada, kuzyn na kuzyna, brat na brata. Sądy dokładnie badały każdą sprawę, z uwagą wysłuchiwały zeznań oskarżycieli i skrupulatnie zapełniały cele. Kiedy już brakowało w nich miejsca, stadiony i ulice spływały krwią. Wciąż można było się wykupić, jednak po dwóch latach mało kogo było na to stać.

Tymczasem na miasto zaczęło spadać więcej bomb. To żołnierze, którzy wcześniej wyjechali, wrócili z pomocą. Marzenia bojowników o wielkim kalifacie legły w gruzach, podobnie jak dom Jasmin.

„Byliśmy przerażeni. Nie da się opisać, jak bardzo się baliśmy. Znaleźliśmy się w centrum walk, bomby i rakiety leciały nam na głowy. Niektóre rodziny próbowały szukać schronienia po drugiej stronie frontu, ale jeżeli bojownicy przejrzeli ich plany, to zabijali nawet dzieci”.

Jasmin nie potrafi powiedzieć, kiedy bojownicy przestali strzelać. Może dlatego, że żołnierze, którzy przybyli, strzelali tak samo blisko i z tej samej broni. Dowiedziała się jednak, że została wyzwolona i może opuścić schronienie. Zniszczony dom zmieniła na podarty namiot w obozie. Z jego wnętrza mogła obserwować te same ulice, jednak nie potrafiła ich rozpoznać. Po miesiącu zaprzestała prób i opuściła to miejsce na zawsze.

„Nie wrócę tam. Głód, śmierć i strach były nie do zniesienia. Tutaj jesteśmy bezpieczni” – Jasmin milknie. O tym, że wciąż znajduje się w pomieszczeniu, świadczą tylko oczy odcinające się od czarnego nikabu. Mówi, że nie ściąga go z przyzwyczajenia. Ale choć zasłania twarz, to stoi tu, przede mną, prawdziwa, z krwi i kości. To ich twarzy już nigdy nie poznamy.

Dziś

Miasto na wschodzie podzieliło los innych wiekowych miast. Nie ma już Wielkiego Meczetu ani jego krzywej wieży. Na ulicach próżno szukać spacerujących jezydów, jarasanów oraz mandejczyków. Opuścili je także chrześcijanie i muzułmanie. Tętniące życiem dzielnice obróciły się w posępne gruzowisko, które straszy powykręcanymi prętami i bezkształtnymi, pokrytymi tynkiem fragmentami ubrań.

Wśród ruin, niczym duchy, przemykają pojedyncze postacie. Jak ta dziewczynka, która niesie na głowie materac, zmierzając w sobie tylko znanym kierunku. Albo jak to rodzeństwo, które nie zważając na miny, myszkuje wewnątrz zniszczonych domów. Albo jak żołnierz, który rozgląda się niespokojnie, by po chwili zniknąć za rogiem.

Nagle z kłębów unoszącego się w powietrzu pyłu wyłaniają się trzy sylwetki. To Sana, która wraz z córkami przemierza ruiny w poszukiwaniu słuchaczy. Gdy ich znajduje, zaczyna opowiadać swoją historię.

„Po synach zostały mi 22 sieroty. Pewnego dnia przyszli do nas bojownicy, którzy wzięli ode mnie pieniądze jako pokutę. Później wrócili i zabrali moich synów. Każdy z nich miał pięcioro dzieci. Nie mam emerytury, nie mam pensji. W meczecie mówią, że mogą pomóc, ale muszę przynieść akty zgonu. Tylko skąd mam je wziąć? Bojownicy nie wydawali aktów zgonu”.

Nie ma grobów.

Nie ma morderców.

Nie ma tamtego miasta.


Na prośbę kobiet ich imiona zostały zmienione. Oprawcy występują bez imion, dla każdego mieszkańca Mosulu są jednak aż nadto prawdziwi.
 

Czytaj również:

Wojna jest sądem Wojna jest sądem
Przemyślenia

Wojna jest sądem

Mateusz Czerwiński
„Wojna jest sądem królów; zwycięstwa jej wyrokami”.
Antoine de Rivarol 
 

II wojna światowa setki razy inspirowała twórców. Opisy wydarzeń, relacje, początkowo dostępne jedynie w formie kronik filmowych czy żołnierskich pamiętników z czasem przedarły się do popkultury. Obok bogatego wyboru książek, powstało kilka pozycji filmowych, które osiągnęły statusy wręcz kultowe, jak chociażby Parszywa dwunastka. Kamieniami milowymi dla gatunku były jednak dwie pozycje, przy tworzeniu których uczestniczył sam Steven Spielberg: obsypany nagrodami Szeregowiec Ryan oraz 10-częściowa mini-seria Kompania braci.

Wspomniane produkcje ukazywały konflikty zbrojne w niespotykany wcześniej, realistyczny sposób – jako bezwzględne, brutalne, brudne i pozbawione nadziei. Obie przedstawiały losy jednostek rzuconych w tryby bezwzględnej machiny wojennej, skupiały się na budujących żołnierzy relacjach, poczuciu wzajemnego wsparcia, braterstwie broni. Tym właśnie próbuje zauroczyć odbiorcę gra Call of Duty: WW II, która od pierwszych minut wzbudza nieodparte wrażenie bycia częścią czegoś znacznie większego.

Czytaj dalej