Pozwólmy ludziom migrować Pozwólmy ludziom migrować
i
Droga z Austrii do Włoch; fotografia: Aleksei Morozov
Marzenia o lepszym świecie

Pozwólmy ludziom migrować

Natalia Domagała
Czyta się 20 minut

Zmiana klimatu zachodzi zbyt wolno, by ludzie wpadali w panikę, ale zbyt szybko, by ją zignorować. Gaia Vince, brytyjska popularyzatorka nauki opowiada, jak sobie radzić z migracjami, dopóki mamy wybór.

To właśnie przemieszczanie się grup ludności ukształtowało naszą cywilizację – przekonuje Gaia Vince, dziennikarka i autorka książki Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat. Również obecne migracje mogą okazać się korzystne zarówno dla przybyszy, jak i krajów, które ich przyjmą. Jednak żeby tak się stało, musimy zacząć działać natychmiast.

Natalia Domagała: W swojej najnowszej książce Stulecie nomadów twierdzisz, że migracje nas uratują, ponieważ to one sprawiły, że znajdujemy się w tym miejscu, w którym jesteśmy. Dlaczego zdecydowałaś się skupić na migracjach i spojrzeć na zmiany klimatyczne pod tym kątem?

Gaia Vince: Większość swojej kariery poświęciłam na przyglądanie się związkom między systemami ludzkimi, które tworzymy poprzez ewolucję kulturową, a systemami ziemskimi: klimatem, geografią i geologią naszej planety. Przez ostanie lata zmieniliśmy te zależności tak bardzo, że wkroczyliśmy w antropocen, erę ludzi. Moja pierwsza książka [Adventures in the Anthropocene. A Journey to the Heart of the Planet We Made – przyp. red.] dotyczyła tego, jak ludzie reagowali na wyzwania spowodowane zmianami klimatycznymi. Mimo że wiele krajów Zachodu i Globalnej Północy jeszcze nie dostrzegało tych zmian, ich skutki i spowodowane nimi ekstremalne zjawiska pogodowe były już odczuwalne na Globalnym Południu. Wtedy rozmawialiśmy o łagodzeniu tych konsekwencji i przystosowaniu się do nowych okoliczności, chcąc upowszechnić fakt, że niebawem to samo stanie się w kolejnych częściach świata. Teraz to się zmieniło. Doświadczamy już zmian klimatycznych w Europie i Stanach Zjednoczonych – w tzw. zamożnym świecie. Chociaż nasi przywódcy zaczęli mówić o zapobieganiu emisji i ograniczaniu jej, a także toczą się rozmowy na temat adaptacji klimatycznej, nikt nie porusza kwestii, o której piszę wprost: że w wielu częściach świata i dla wielu ludzi warunki do życia stają się zbyt ekstremalne.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie będzie można się do nich przystosować. Ludzie będą musieli się przenieść, a my w ogóle się nad tym nie zastanawiamy. Tamta książka narodziła się z frustracji, Stulecie nomadów zaś traktuje o tym, jak doszliśmy do sytuacji, w której ludzie stali się dominującą siłą i w jaki sposób zmienili planetę. To historia naszej ewolucji kulturowej, od tropikalnej małpy afrykańskiej do gatunku rozproszonego po całym globie. Żyjemy wszędzie: od Arktyki po Antarktydę, od pustyń po tropiki, od bagien po wybrzeża – jesteśmy nawet w kosmosie, na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. To opowieść o naszej migracji i historycznych wędrówkach, które odbywaliśmy na różne sposoby i dzięki współpracy w ciągu ostatnich 200–300 tys. lat. O tym, jak to się stało, że jako gatunek odnieśliśmy tak spektakularny sukces. Obecnie znajdujemy się w sytuacji, w której wizja przemieszczania się ogromnych mas ludzi wydaje się przerażająca. A jednak to właśnie migracje nas ukształtowały. Chodzi więc o próbę połączenia tych dwóch rzeczy i powiedzenie: nie panikujmy, zastanówmy się, jak możemy sobie z tym poradzić. Ponieważ możemy – wciąż mamy wybór.

Jakie są czynniki, które sprawią, że część planety stanie się niezdatna do życia, być może nawet wcześniej, niż nam się wydaje?

Nazywam je czterema jeźdźcami antropocenu: pożar, powódź, upał i susza. To ekstremalne zjawiska, które odbierają ludziom środki do życia, a nawet samo życie, niszczą infrastrukturę i uniemożliwiają uprawianie ziemi. Kiedy emitujemy gazy cieplarniane, zakłócamy proces uwalniania energii słonecznej z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Gazy zatrzymują tę energię, w wyniku czego występują fale upałów, silniejsze prądy i burze, gwałtowne erozje linii brzegowych i powstają tzw. rzeki atmosferyczne – zjawiska, którymi do niedawna nie zajmowała się nasza codzienna meteorologia, a teraz stają się znacznie bardziej regularne. Często mamy do czynienia z następowaniem tuż po sobie różnych kataklizmów, jak miało to miejsce w Indiach i Pakistanie w 2022 roku, gdy po miesiącach nieznośnych upałów i susz nastąpiły nagłe, gwałtowne opady i powodzie, które w ciągu około tygodnia zmusiły do wysiedlenia 33 mln ludzi. Następnie doszło do osunięć, które zmyły infrastrukturę i budynki mieszkalne, spowodowały erozję gleby i zniszczyły uprawy. To samo całkiem niedawno wydarzyło się we Włoszech, w regionie Emilia-Romania. Kiedy tego rodzaju zjawiska występują jedno po drugim, ludzie nie mają na tyle siły i odporności, by podnieść się po pierwszym, zanim zostaną dotknięci kolejnym. Pożegnaliśmy czasy przewidywalnego klimatu na rzecz ekstremalnych zjawisk pogodowych, które nie zdarzają się raz na sto lub tysiąc lat, tylko często.

Już teraz doświadczamy tych intensywnych zjawisk, mimo że temperatura wzrosła od 1,2 do 1,35 stopnia Celsjusza powyżej średniej sprzed epoki przemysłowej, a przecież prawdopodobnie przekroczymy wzrost o 1,5 stopnia w ciągu najbliższych kilku lat, z pewnością do 2030 roku. Będzie coraz cieplej, możemy się spodziewać, że w połowie stulecia przekroczymy dwa stopnie. Obecna trajektoria może doprowadzić do wzrostu o trzy, a być może nawet cztery stopnie pod koniec stulecia. Modele, które przewidują, co to oznacza dla naszej planety, pokazują, że nie będzie się dało żyć między zwrotnikami i nawet dalej. To obszar rozciągający się od południowych Włoch, Hiszpanii, fragmentów obu Ameryk po część Chin. Na południu sięga aż do Patagonii, południowej Afryki, Australii. Ta duża część świata jest domem dla ogromnych populacji. Dodajmy do tego linie brzegowe, delty rzek i wiele największych miast na świecie, w których warunki również będą zbyt ekstremalne, więc kolejne rzesze ludności nie będą w stanie tam żyć. Aby przetrwać, będą musieli przenieść się do miejsc, które są najmniej dotknięte ociepleniem klimatu – do północnych szerokości geograficznych: Europy Północnej, Kanady, na Syberię i Arktykę. Niektóre miejsca na tym skorzystają, choć wszędzie wystąpią ekstremalne warunki. Kanada została dotknięta naprawdę silnymi falami upałów, przekraczającymi 40 stopni. Miały tam miejsce pożary lasów i straszne powodzie. Obszary położone dalej na północy będą jednak w stanie lepiej dostosować się do nowych warunków niż tropiki. To będą miejsca, w których można się schronić.

Wspomniałaś, że te zmiany stworzą nowe możliwości dla tych części świata, które są obecnie zbyt zimne lub niedostępne, jak np. miasteczko Churchill w kanadyjskiej prowincji Manitoba. Jak rozwiną się takie północne regiony?

Teraz, kiedy jesteśmy połączeni ekonomicznie i kulturowo w globalnej gospodarce, strefy te mogą stać się ważne ze względów handlowych. Cofający się lód w Arktyce powoduje otwarcie nowych dróg morskich i wydłuża okres wegetacji. Już teraz z kosmosu możemy zaobserwować zazielenianie się Arktyki. To naprawdę oczywisty znak tego, że nasza planeta się ociepla. Te miejsca staną się bardziej przyjazne do życia, ale będą wymagały przystosowania, ponieważ przez tysiąclecia pozostawały skute lodem. Takie miasta jak Churchill w Manitobie mają spory potencjał rozwojowy. Miasteczko znajduje się w strategicznie ważnym miejscu w Zatoce Hudsona, gdzie będą przebiegały szlaki handlowe między Azją a obiema Amerykami i Europą Północną. Jest również połączone koleją ze Stanami Zjednoczonymi. Te więzy transportowe naprawdę są kluczowe. Obecnie Churchill to niewielki ośrodek turystyczny, do którego przyjeżdżają osoby chcące zobaczyć niedźwiedzie polarne. Niestety tych ssaków będzie coraz mniej, jeśli w ogóle jakieś przeżyją – nie sądzę, by przetrwały ten wiek. Churchill ulegnie całkowitemu przeobrażeniu, ale to właśnie ono może stać się miejscem migracji. Kanada ma już program potrojenia swojej populacji w nadchodzących dziesięcioleciach, aby wzmocnić gospodarkę. Jeśli zwiększy się siłę roboczą, wzrośnie produktywność, więc jest to obiecująca perspektywa. Skandynawia i takie miejsca jak np. Szkocja również mogą na tym skorzystać.

Piszesz, że jeśli podejdziemy do migracji w sposób fragmentaryczny i pozwolimy tym, których na to stać, kupić sobie bezpieczeństwo w mniej dotkniętych ekstremalnymi zjawiskami klimatycznymi północnych częściach świata, ryzykujemy, że powstaną jeszcze większe nierówności i w konsekwencji wszyscy nie przetrwamy. Jak możemy podejść do migracji klimatycznej w bardziej sprawiedliwy sposób i jakie zmiany są do tego potrzebne na poziomie globalnym?

Już teraz widzimy te nierówności. Na przykład Nowa Zelandia będzie jednym z bezpieczniejszych miejsc, dlatego bogaci preppersi [osoby przygotowujące się na potencjalny kryzys – przyp. red.] masowo kupowali tam ziemię, co zostało powstrzymane przez nowozelandzki rząd. Problem jest jednak znacznie szerszy: na całym świecie obserwujemy pojawianie się nierówności w związku ze zmianami klimatu. Jeśli weźmiemy pod uwagę, które kraje wyemitowały najwięcej gazów cieplarnianych, a później spojrzymy na to, które doświadczają najdotkliwiej skutków zmian klimatu, zaobserwujemy wielką niesprawiedliwość społeczną. Musimy zrobić coś, aby pomóc dużej liczbie ludzi z Globalnego Południa, tym populacjom, które będą musiały szukać schronienia, i zastanowić się nad sposobem zarządzania migracją na skalę globalną. To problem ogólnoświatowy, wymaga więc globalnego zarządzania. Sugeruję utworzenie agencji ONZ do nadzorowania tej kwestii – mającej rzeczywisty wpływ i reprezentującej interesy różnych finansujących ją państw, oraz uprawnionej do realnej pomocy w relokacji.

W przypadku migracji najważniejszym zagadnieniem nie jest bezpieczeństwo, choć większość państw tak ją postrzega. Ważniejsze są względy ekonomiczne, związane z siłą roboczą, z tym, gdzie ludzie przenoszą się w poszukiwaniu pracy. Jest to również kwestia humanitarna, dlatego powinniśmy lepiej zarządzać przemieszczaniem się ludności i je koordynować. Myślę, że jedynie globalna instytucja mogłaby kompleksowo nadzorować ten proces. Potrzebujemy również inicjatyw zarządzanych przez konkretne społeczności i władze miast, ludzi, którzy zajmą się tą sprawą, ponieważ ma ona związek z miejscami pracy, mieszkalnictwem, zdrowiem publicznym i dostępem do edukacji. Te wszystkie kwestie są najlepiej zarządzane na poziomie lokalnym. Musimy o tym porozmawiać i zaplanować to tak, aby nie powstał ogromny kryzys. Obecnie w przypadku wielu w miarę bezpiecznych klimatycznie krajów na północy mamy do czynienia z ogromnym problemem demograficznym: nie rodzi się wystarczająco dużo dzieci, aby utrzymać starzejące się społeczeństwa, występują tam również poważne niedobory siły roboczej. Jedynym realnym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest migracja. W moim kraju, w Wielkiej Brytanii, pracowników brakuje z różnych przyczyn, częściowo w wyniku Brexitu, który oznaczał zamknięcie granic. Doprowadziło to do ogromnego spadku gospodarczego i niedoboru siły roboczej w wielu dziedzinach, od rolników po kierowców ciężarówek, dentystów, lekarzy, nauczycieli, pracowników branży hotelarskiej itd. Odpowiednio nadzorowana migracja następuje stopniowo. Najlepiej, jeśli ludzie przenoszą się po zakończeniu szkoły. To czas, w którym zazwyczaj i tak opuszczają swoje domy rodzinne i zmieniają miejsca zamieszkania. Wtedy w pewnym sensie migrują, aby pójść na uniwersytet lub do pracy. Myślę, że jest to najlepszy moment na przeprowadzkę, wtedy najłatwiej podjąć edukację lub praktyki zawodowe w innym kraju. Tacy ludzie tworzą sieci kontaktów, pomagają sprowadzić członków swoich rodzin i stają się obywatelami, którzy rozwijają gospodarkę.

Widzimy to w praktyce, zwłaszcza w takich miejscach jak Londyn. A co powiedziałabyś światowym liderom i ludziom, którzy są sceptyczni wobec migracji? Jakie dodatkowe korzyści z niej płyną?

Migracja przynosi potwierdzone korzyści ekonomiczne. Pomaga pobudzić gospodarkę, tworzy miejsca pracy, zwiększa liczbę zatrudnionych oraz ma ożywczy wpływ na kulturę i wspiera innowacje. Miasta będące centrami migracji są najbardziej innowacyjne w dziedzinach takich jak rozwój kultury i nauki oraz szczególnie produktywne gospodarczo właśnie z powodu tej synergii – są większe niż suma ich części. Jeśli chcemy, by nasze gospodarki się rozwijały, musimy zapewnić swobodny przepływ pracowników. Niektórzy ekonomiści uważają nawet, że gdyby znieść wszystkie granice – czego nie sugeruję – natychmiast podwoiłoby się globalne PKB, tylko dlatego, że pozwoliłoby to na przepływ siły roboczej.

Masowa migracja jednak – w tym stopniu, jaki przewidujemy – nie musi od razu być pasmem sukcesów. Zaobserwujemy te korzyści, ale to może zająć trochę czasu, być może nawet całe pokolenia. Nie możemy sobie jednak pozwolić na popełnianie błędów, musimy to dobrze zaplanować i sprawnie tym zarządzać. To oznacza inwestycje, zapewnienie wystarczającej liczby mieszkań, dostępu do opieki zdrowotnej, edukacji, infrastruktury i transportu – tych wszystkich rzeczy, których potrzebują obywatele. Wiele rządów nie gwarantuje tego swoim obecnym mieszkańcom, nie mówiąc już o przybyszach. Należy się tym zająć, aby nie doszło do konfliktu o zasoby. Oczywiście wiele z przybywających osób przywiezie część usług ze sobą: będą wśród nich nauczyciele, pracownicy przedszkoli, opieki społecznej, szpitali, urzędnicy, budowniczowie. Ogromnie ważna jest również strona społeczna i kształtowanie idei zintegrowanego, otwartego społeczeństwa, które nie traktuje imigrantów jak obcych pozostających na obrzeżach lokalnych społeczności. W przypadku Polski staną się oni częścią tego, co teraz oznacza polskość – będą nowymi Polakami. W Niemczech będą nowymi Niemcami, nowymi berlińczykami, a w Wielkiej Brytanii – nowymi Brytyjczykami. Takie podejście jest bardzo ważne i wymaga stworzenia narracji, której obecnie brakuje.

Mamy do czynienia z bardzo toksyczną, wprowadzającą podziały, fałszywą narracją na temat migrantów. Jest to naprawdę niebezpieczne, ale nie zaskakujące, ponieważ nie pierwszy raz w dziejach obserwujemy wzrost populizmu. Populistyczni przywódcy bardzo łatwo zrzucają winę za brak sukcesów lub niepowodzenia swojej polityki na zmarginalizowaną grupę pozbawioną głosu, niezależnie od tego, czy są to ludzie o odmiennym kolorze skóry, imigranci ekonomiczni czy wyznawcy innych religii. Jednak moim zdaniem największym skandalem jest zrzeczenie się odpowiedzialności przez centrowych, lewicowych i umiarkowanie prawicowych przywódców, którzy nie kwestionują takiego podejścia, prezentując fakty i budując nową narrację wokół imigracji. Pomysł, że granice służą temu, aby utrzymać ludzi poza naszym krajem, pojawił się stosunkowo niedawno. Wcześniej miały one na celu zatrzymywanie ludzi w kraju – władcy lub królowie chcieli, aby więcej poddanych pracowało na polach, w fabrykach lub wstępowało do wojska. Nie martwili się napływem ludności, przeciwnie. Po drugiej wojnie światowej istniały programy mające na celu zwiększenie migracji, aby pomóc w odbudowie zniszczonych krajów. W Wielkiej Brytanii mamy pokolenie Windrush, obywateli byłych kolonii, którzy zostali sprowadzeni, aby pomóc w przekształceniach narodowej służby zdrowia. W Ameryce i Australii również istniały różnego rodzaju programy pomagające ludziom w migracji.

To od nas zależy, w jaki sposób mówimy o migracji, jaką tworzymy na jej temat narrację. Wpadamy w pułapkę, myśląc, że zawsze było tak, jak jest obecnie. Inne rozwiązania wydają nam się zbyt trudne lub zbyt radykalne. Wystarczy jednak spojrzeć nieco szerzej, by zauważyć, że jeszcze całkiem niedawno wszystko wyglądało zupełnie inaczej, i znowu może tak być. Jeśli nie podoba ci się pomysł masowej migracji, jakie inne rozwiązanie proponujesz? Jeśli nie podoba ci się pomysł zarządzania ludźmi i tworzenia nowych, większych społeczności w bezpieczniejszych miejscach, to czy sugerujesz, że możemy nastawiać nasze dzieci przeciwko migrantom? Stawianie murów, zawracanie łodzi i wysyłanie ich do Rwandy – czy jaki by nie był najnowszy pomysł – nie zadziała. Skoro to się nie sprawdza w przypadku kilku tysięcy osób, na pewno nie będzie skuteczne, gdy przybędą ich miliony.

Szacuje się, że do końca stulecia nawet 2 mld ludzi będą zmuszone do migracji. Do 2050 roku liczba ta wyniesie od setek milionów do półtora miliarda. W pewnym sensie to my decydujemy, ile tych osób będzie, ponieważ od nas zależy to, jak szybko złagodzimy skutki zmian klimatycznych, ograniczymy emisje i pomożemy krajom dostosować się do nowych warunków. Istnieje wiele strategii adaptacyjnych, które mogą sprawić, że ludzie nie będą musieli opuszczać swoich domów, ale ich też nie wcielamy w życie. Dziś jeszcze możemy zdecydować, jakie działania chcemy podjąć, ale jeśli nie zrobimy nic, niebawem nie będzie wyboru, a ludzie będą musieli opuścić wiele krajów. Obecnie około 1% powierzchni lądów na świecie nie nadaje się do zamieszkania z powodu samych upałów, pomijając pozostałych jeźdźców antropocenu. Do 2060–2070 r. upały prawdopodobnie spowodują, że nie będzie można żyć na 20% powierzchni Ziemi, na obszarze, który obecnie zamieszkuje około jedna trzecia światowej populacji. Teraz na świecie żyje 8 mld ludzi, w latach 60. i 70. XXI w. być może będzie ich nawet 10 mld. Mówimy o 3 mld ludzi, którzy znajdą się w miejscach nienadających się do życia z powodu samych upałów, a do tego dojdą powodzie, pożary i brak żywności. Musimy potraktować to poważnie, zaplanować, co robić, i o tym rozmawiać. Dlatego napisałam tę książkę.

ilustracja: Joanna Grochocka, archiwum „Przekroju”
ilustracja: Joanna Grochocka, archiwum „Przekroju”

Uderzające jest to, jak w książce przedstawiasz zmiany, które zajdą podczas Twojego życia. Masz oś czasu ilustrującą to, co działo się, gdy się urodziłaś, i to, co wydarzy się w ciągu życia Twoich dzieci.

Nie mówimy o dalekiej przyszłości; mówimy o życiu naszych dzieci i naszym własnym. W 2050 r. wciąż tu będziemy, to jest nasz świat, nie tylko naszych dzieci i wnuków. Problem polega na tym, że zmiana klimatu zachodzi zbyt wolno, by ludzie mogli ją zarejestrować, wpaść w panikę i coś z nią robić, ale jednocześnie dzieje się zbyt szybko, by ją zignorować.

Jak będzie wyglądał nasz świat w przyszłości? Jak zmieni się nasz sposób życia, polityka, ekonomia?

Stoimy w obliczu ogromnych przemian, nie ma od tego ucieczki. Zbyt długo zwlekaliśmy, musimy się do tego przyznać i w tej kwestii działać pragmatycznie. To będzie czas fundamentalnych, ogromnych i zakrojonych na szeroką skalę zmian we wszystkim, o czym wspomniałaś. Jeśli chodzi o klimat, najbardziej zaludnione obecnie regiony na Ziemi będą musiały stać się jednymi z najmniej zaludnionych. Ludzie nie będą musieli się całkowicie przenosić, ale te miejsca nie będą w stanie utrzymać dużych populacji. Są rejony, które już teraz nie nadają się do zamieszkania, a w których ludzie świetnie sobie radzą, np. Katar czy Dubaj. Ludzie żyją tam w całkowicie przystosowanym świecie, w zamkniętych, klimatyzowanych centrach handlowych i hotelach. Taki styl życia może wieść niewielka, zamożna populacja. Być może w innych miastach, np. w Bombaju, bogaci będą żyć właśnie w taki sposób. Z pewnością jednak 30 mln mieszkańców bombajskich slumsów już nie będzie w stanie przetrwać w tym miejscu. To miasto leży nad oceanem, już teraz jest narażone na sztormy i fale upałów. W slumsach panuje od sześciu do dziesięciu stopni wyższa temperatura niż w pozostałej części miasta. Nie można wszędzie zainstalować klimatyzacji, a ludzie po prostu nie dadzą rady żyć w takich warunkach.

Będziemy świadkami rozbudowy istniejących miast i powstawania zupełnie nowych, dostosowanych do zmieniających się okoliczności. Infrastruktura będzie musiała sobie poradzić z ekstremalnymi ulewami, upałami i suszami. Kanały burzowe, naprawdę dobrze sprawdzające się w przypadku powodzi, pojawią się w miejscach o umiarkowanym klimacie, a nie tylko w regionach, w których występują monsuny. Będziemy zmuszeni znacznie lepiej magazynować wodę i odbijać ciepło słoneczne poprzez najprostsze działania, takie jak malowanie dachów na biało. W budownictwie będziemy musieli stosować materiały odporne na różne warunki pogodowe, światło i ciepło. Przechodzimy również ogromną transformację zmierzającą do zredukowania do zera emisji gazów cieplarnianych, co oznacza, że nie możemy dalej budować w ten sam sposób i z tych samych komponentów. Nie będziemy już używać betonu ani cementu, tylko innych surowców, takich jak np. drewno klejone krzyżowo. Będziemy musieli wykazać się większą wyobraźnią – budynki same będą musiały generować potrzebną nam energię, poddawać recyklingowi odpady i oczyszczać powietrze.

Nasze miasta będą musiały być zrównoważone nie tylko pod względem środowiskowym, ale też społecznym. Będziemy tworzyć wielokulturowe społeczeństwa, w obrębie których populacje z różnych części świata muszą koegzystować tak, aby mogły budować gospodarkę, w której młodzi ludzie mają swoje cele i możliwości ich realizacji, ich tożsamość nie jest kwestionowana, mogą mieć złożone tożsamości i nadal być uważani za pełnoprawnych obywateli. To wpływa na wszystko, począwszy od sposobu projektowania samego miasta i jego architektury. Istnieją badania, które pokazują, że optymalne są budynki mieszkalne o wysokości od czterech do sześciu pięter. Takie właśnie bloki mamy w wielu europejskich stolicach. Gęsta zabudowa, w której wszystko jest zintegrowane, dzięki czemu można chodzić pieszo lub jeździć na rowerze, z obszarami handlowymi, przemysłowymi i rozrywkowymi zgrupowanymi blisko siebie, przyczynia się do powstawania znacznie bardziej spójnego społeczeństwa. Musimy myśleć o przestrzeniach publicznych, w których ludzie będą się integrować i budować więzi społeczne. To są kwestie, przez które wiele rządów czuje się zagrożonych, ponieważ nie ma kontroli nad grupami społecznymi i koalicjami obywatelskimi tworzonymi przez ludzi. Jednak takie koalicje są absolutnie niezbędne. Historia naszego gatunku pokazuje, że jesteśmy hiperspołeczni, hiperpołączeni, a sekretem naszego sukcesu jest współpraca przy rozwiązywaniu problemów. W pojedynkę nie jesteśmy w stanie nic zrobić, a teraz stoimy przed największym wyzwaniem, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć.

Dobrym przykładem tego, jak polityka może pomóc, jest decyzja, którą Unia Europejska podjęła bardzo wcześnie po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę, aby umożliwić ludziom uciekającym z kraju ogarniętego wojną życie, pracę, podróżowanie oraz dostęp do opieki zdrowotnej i edukacji w całej Unii. Ta decyzja uratowała miliony istnień, ale zrobiła też coś więcej – dała ludziom możliwość działania, zamiast stawiać bariery czy zamykać ich w ośrodkach dla uchodźców. Oznaczało to, że mogli pomagać sobie nawzajem i nawiązywać kontakty, aby pomóc krewnym i przyjaciołom.

Pozwoliło to również krajom, które ich przyjęły, na udzielenie im pomocy, ponieważ mogli tam legalnie przebywać. Ludzie zjednoczyli się, pomagali sobie w szukaniu pracy, zmniejszając tym samym obciążenie państw i wspierając się w tym strasznym czasie. Będziemy świadkami straszliwych katastrof, straumatyzowani ludzie będą uciekali z różnych miejsc, więc wszystko, co możemy zrobić, aby im to ułatwić, pomoże i im, i nam. Wielu Ukraińców stanie się częścią naszej społeczności – będą bawić się z naszymi dziećmi, będą naszymi kolegami i koleżankami w pracy, zaopiekują się nami na starość. Jakie są minusy takich działań w porównaniu z zamykaniem ludzi w czymś w rodzaju więzienia, zabranianiem im wychodzenia i legalnego zarabiania w oczekiwaniu na przyznanie statusu, którego sami ciągle im odmawiamy? Takie podejście powoduje bardzo silny podział w społeczeństwie na „ich” i „nas”. Można zrobić to o wiele lepiej.

Świat, w którym żyjemy, nie powstał przez przypadek. Wszystko zostało wymyślone przez ludzi jako wspólna idea i wcielone w życie. Dzisiejszy świat nie jest doskonały – jest rozdarty przez nierówności, naznaczony ubóstwem, bardzo zanieczyszczony. Nawet kiedy rano odwożę dzieci do szkoły, mijamy sznury samochodów emitujących obrzydliwe zanieczyszczenia. Rzeki są martwe, morza przełowione, zmiana klimatu przeraża. Nie jest to idealny stan rzeczy, moglibyśmy zrobić o wiele więcej, by było lepiej. Zacznijmy od wyobrażenia sobie, jak wyglądałby dobry świat, jak wyglądałby dobry antropocen. W jakim świecie chciałabyś żyć, gdy będziesz starsza? Jaki chcesz zostawić w spadku swoim dzieciom? Dla mnie i dla większości ludzi podstawą są czyste powietrze, czysta woda, bezpieczne i zielone miasta, pełne możliwości i miejsc pracy, produktywne i tętniące życiem. To są rzeczy, których potrzebujemy dla bezpiecznej, szczęśliwej przyszłości. Jak możemy to osiągnąć? Jakie kroki trzeba podjąć już teraz? Musimy o tym rozmawiać, planować, uzgadniać, a następnie wprowadzać w życie. Nie możemy tego zrobić, jeżeli najpierw nie spojrzymy w przyszłość i jej sobie nie wyobrazimy.

Przedstawiłaś kilka sugestii, jak możemy polepszyć naszą sytuację klimatyczną. Poza migracją w książce wspominasz o geoinżynierii i różnych rozwiązaniach opartych na nauce. Co jeszcze możemy zrobić?

Nadal mamy sporo możliwości, ale niestety już nie tak wiele jak kiedyś. Gdybyśmy zaczęli działać w latach 80. XX w., kompromisy byłyby znikome, a w niektórych przypadkach naprawdę żadne. Kiedy sprawiamy, że średnia temperatura wzrasta – tak jak to robimy w tej chwili – zmuszamy setki milionów ludzi do życia w warunkach, w których nie da się funkcjonować. Nie dzieje się to ot tak, po prostu. Można powiedzieć, że to również jest forma geoinżynierii: wprowadzamy do atmosfery dwutlenek węgla, co skutkuje zatrzymaniem ciepła. Moglibyśmy jednak spróbować innej geoinżynierii, np. umieścić w atmosferze cząsteczki odbijające ciepło. Najprawdopodobniej byłyby to siarczany – wiemy, że mają działanie chłodzące, ponieważ zaobserwowaliśmy, że erupcje wulkanów powodują miniepoki lodowcowe. Siarczany są traktowane jako zanieczyszczenia generowane przez przemysł ciężki. Faktycznie w dużym stężeniu są bardzo niebezpieczne dla zdrowia, dlatego obecnie ograniczamy ich emisję. Paradoksalnie to działanie przyczynia się do tego, że jeszcze silniej odczuwamy skutki zmian klimatycznych. Jest to jeden z powodów, dla których Chiny, które w dużej mierze oczyściły swój przemysł ciężki właśnie z siarczanów, doświadczają znacznie poważniejszych skutków globalnego ocieplenia. Wracając do geoinżynierii: ilość siarczanów, którą musielibyśmy rozpylić w stratosferze, żeby przeciwdziałać tym skutkom, jest niewielka w porównaniu z ilościami generowanymi przez przemysł i nie miałaby wpływu na nasze zdrowie, zwłaszcza że ta ilość pozostawałaby w wysokich warstwach atmosfery. Takie działanie nie byłoby łatwe, wymagałoby globalnych negocjacji i planowania. Jakie przepisy byłyby potrzebne? Kto mógłby to robić i z jakiego miejsca? Jak zrekompensowalibyśmy krajom lub populacjom negatywne skutki, które mogą odczuć? Z jaki sposób zdecydujemy, jak długo to musi potrwać? Jak dużo tych siarczanów rozpylać? Z dyplomatycznego punktu widzenia jest to naprawdę poważna decyzja. Sama technologia również nie została sprawdzona w takiej skali. To byłoby kolejne ogromne wyzwanie, a na razie nikt nawet nie przeprowadza tego typu eksperymentów.

Myślę, że jest to działanie, które część krajów najpewniej zdecyduje się wprowadzić w życie w ciągu kilku najbliższych dekad, być może nawet wcześniej, ponieważ warunki klimatyczne stają się nie do zniesienia. To sposób na obniżenie temperatury do akceptowalnego dla człowieka poziomu. Oznaczałoby to, że ludzie mogliby pozostać tam, gdzie żyją obecne, nie musieliby migrować, mogliby dalej uprawiać ziemię. Dzięki temu w wielu regionach byłoby bezpieczniej.

Zbliżamy się również do kolejnych punktów krytycznych w ziemskim systemie klimatycznym, co stawia nas w bardzo niebezpiecznym położeniu. Przekroczyliśmy już punkt krytyczny ekosystemu raf koralowych. Znajdują się one teraz w procesie wyniszczania i nie odrodzą się przez tysiące, a nawet miliony lat. Topnienie pokrywy lodowej Antarktydy Wschodniej może sprawić, że poziom mórz podniesie się o kolejne metry. Już teraz obserwujemy ogromne zaburzenia Golfsztromu, prądu zatokowego na Atlantyku, oraz cyrkulacji oceanicznej, która go wspiera i sprawia, że da się żyć w Europie Północnej. Jednak jest to kolejny punkt krytyczny, który niebawem możemy przekroczyć.

Prawdopodobnie lada moment niektóre państwa zdecydują się na wykorzystanie geoinżynierii. Czy chcemy, aby została ona wdrożona w trybie awaryjnym, tak jak działaliśmy podczas pandemii COVID-19? Gdy stanęliśmy w obliczu ogromnego kryzysu, wprowadzono drakońskie ograniczenia społeczne, które miały na celu ratowanie życia. Wtedy jednak działaliśmy w trybie krótkoterminowym, a skutki zmian klimatycznych mają długotrwały charakter. Mogę sobie wyobrazić scenariusz, w którym geoinżynieria będzie stosowana jako środek nadzwyczajny, i myślę, że byłby to błąd. Powinniśmy zawczasu otwarcie o tym dyskutować, rozważać zalety i wady, a następnie jako globalne społeczeństwo zdecydować, czy będziemy z tego korzystać, czy nie. Jeśli postanowimy to wykluczyć – w porządku. Tylko wtedy będziemy musieli się zastanowić, jaka jest alternatywa. Podejmijmy demokratyczne decyzje. Jeśli jednak wdrożymy geoinżynierię, rozważmy, na jakich warunkach, kiedy i kto ma się tym zająć. Jak długo będziemy to robili? To nie powinno być działanie niedemokratyczne, tak jak to się dzieje obecnie.

Z twojej książki wynika, że nie mamy czasu na niektóre z tych debat i negocjacje w skali globalnej. Musimy działać szybko. Co już teraz możemy zrobić na poziomie indywidualnym?

Sprawy, o których rozmawiamy, to systemowe problemy globalne, więc nasza sprawczość indywidualna jest ograniczona. Dotyczą one całej planety i muszą być rozwiązywane na tym poziomie. Wciąż jednak mamy pewien wpływ. Członkowie Młodzieżowego Strajku Klimatycznego zapoczątkowanego przez Gretę Thunberg czy Extinction Rebellion tworzą zwykli ludzie, którzy wychodzą na ulice i mówią światowym liderom wprost: „To ma znaczenie! To jest dla nas ważne i musimy coś z tym zrobić teraz!”. I oni mają wpływ. Nawet jeśli zakazuje im się wstępu na światowe szczyty klimatyczne COP, ich obecność wywiera presję na obradujących tam liderów. Myślę, że to właśnie aktywiści działający na rzecz ochrony środowiska w dużej mierze sprawili, że udało nam się uzyskać obietnice, takie jak porozumienie paryskie, zobowiązanie do utrzymania wzrostu temperatury poniżej dwóch stopni i próby utrzymania go poniżej półtora stopnia. Nawet jeśli nie uda nam się tego zrobić, te porozumienia mają znaczenie. Ustalenia z ostatniego COP [2023 – przyp. redakcji] to naprawdę niezwykła i rewolucyjna decyzja bogatych krajów, aby pomóc w pokryciu strat i szkód spowodowanych zmianami klimatu w biedniejszych rejonach świata. Nie sądzę, by ludzie rozumieli, jak rewolucyjny jest to pomysł – kraje, które też zmagają się z kryzysem klimatycznym, zgadzają się, że mają obowiązek pomóc innym państwom. To pokazuje, że mamy świadomość, iż jest to problem ogólnoświatowy. Jesteśmy jednym gatunkiem, a prawdziwe granice wytycza geografia, nie polityka. Granice między państwami to odgórna decyzja, która może ulec zmianie. Możemy również zmodyfikować sposób ich działania i ich znaczenie, a także zasady, na których pozwalamy na przepływ towarów, pieniędzy, zasobów, elektryczności, linii telefonicznych itd. W tej chwili bardzo go ograniczamy. Niebawem zrozumiemy, że prawdziwe granice narzucają klimat i geografia – nie możemy żyć w oceanie ani na pustyni. Możemy żyć tylko tam, gdzie faktycznie jest to możliwe.

Na poziomie indywidualnym możemy głosować na kogoś, kto jest wizjonerskim, odważnym liderem i naprawdę rozumie te problemy. W przypadku braku takich osób – a spójrzmy prawdzie w oczy: niestety w tej chwili bardzo ich brakuje – głosujmy na polityków, którzy uważają kryzys klimatyczny za swój priorytet. Jeśli masz środki, które chcesz ulokować, nie inwestuj ich nierozważnie w umierające branże paliw kopalnych. Oprócz tego, że jest to nierozsądne z moralnego, etycznego i ekologicznego punktu widzenia, to również kiepska inwestycja finansowa, ponieważ na niej nie zyskasz. O wiele mądrzej jest lokować kapitał w przemysł przyszłości, biotechnologię i odnawialne źródła energii, które będą kluczem do rozwiązania globalnych problemów. A na co dzień jedz więcej roślin i mniej mięsa. To są naprawdę ważne rzeczy, które możemy zrobić.


Gaia Vince jest brytyjską dziennikarką zajmującą się tematyką środowiska oraz autorką. Jej prace pojawiały się w BBC, „The Guardian”, „New Scientist”, „Nature magazine”, gdzie była redaktorką, oraz w wielu innych publikacjach. Jej książka, Stulecie nomadów (wyd. Krytyka Polityczna), dotyczy migracji w obliczu zmian klimatycznych. Napisała również inne książki na temat zmian klimatycznych, w tym nagrodzoną książkę Adventures in the Anthropocene: A Journey to the Heart of the Planet We Made.

Czytaj również:

Renifery były tu pierwsze Renifery były tu pierwsze
i
zdjęcie: Adam Smotkin/Unsplash
Ziemia

Renifery były tu pierwsze

Ula Idzikowska

Samowie żyją w harmonii z naturą. Ich sprawdzone i skuteczne metody mogą okazać się bezcenne w naszych zmaganiach ze zmieniającym się klimatem.

Zawsze tu byliśmy, na długo przed innymi” – pisał pierwszy samski autor Johan Turi na początku XX w. Tu, czyli w Sápmi – na terenach rozciągających się na północy Norwegii, Szwecji, Finlandii i Rosji. Samowie, rdzenni mieszkańcy Arktyki, przemierzali je od zarania dziejów: łowili ryby, polowali, zbierali zioła i jeżyny. Rytm ich życia wyznaczały węd­rówki reniferów – pasterze podążali za stadem, a nie na odwrót. „One są wolne, nie są moją własnością” – słyszałam wielokrotnie od Samów, którzy podtrzymują tradycję i zajmują się hodowlą reniferów uważanych za święte zwierzęta. Bo to one były w Sápmi pierwsze, od nich wszystko się zaczęło. Według jednej z legend ziemię stworzył biały renifer: z jego żył powstały rzeki, futro przemieniło się w lasy, żołądek w ocean, a poroże w góry.

Czytaj dalej