Prawdziwy smętarz dla zwierzaków Prawdziwy smętarz dla zwierzaków
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Prawdziwy smętarz dla zwierzaków

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

W samych tylko „psich katakumbach” w egipskiej Sakkarze starożytni złożyli około 8 mln zmumifikowanych zwierząt. Przede wszystkim psów i szakali, ale także kotów i mangust, pojawiły się nawet skarabeusze i kobry! A przecież zmumifikowane okazy fauny trafiały w mnóstwo miejsc starożytnego państwa.

„Psie katakumby” poświęcono psiogłowemu bogu podziemi Anubisowi, stąd ich wąska specjalizacja. Podobnie istniały „kocie cmentarze” z miauczącymi ulubieńcami bogini Bastet, np. w Bubastis. W innych podziemiach znajdowano także myszy, krowy i byki, ptaki, pawiany, ryby, a nawet krokodyle. Wydaje się, że za trefne uznano jedynie poczciwe świnki – nie tylko wśród Egipcjan mające opinię straszliwych brudasów i koprofagów.

Balsamowanie przemysłowe

Dlaczego Egipcjanie tak przechowywali zwierzęta? Niektóre z nich były po prostu ulubieńcami swoich zmarłych panów, dlatego postanowiono, że będą im towarzyszyć nawet w wędrówce w zaświaty. Na przykład wielką kapłankę Makare pochowano 3 tys. lat temu z ulubioną małpką. Archeolodzy zresztą początkowo wzięli mumię za córeczkę dostojniczki, dopiero prześwietlenie ujawniło zaskakującą prawdę. Z kolei przy siostrze Makare, imieniem Esemkhet, znaleziono zmumifikowaną gazelę.

Był również inny powód mumifikacji. Zdarzało się, że zabalsamowane zwierzęta miały służyć za pokarm po „drugiej stronie”. A także dodawać człowiekowi przypisywanych im cech: byk np. był symbolem siły. Wiele zwierząt miało jednak bezpośredni związek nie z pochowanymi, a z egipskimi bogami. Złożono je w grobach jako wota od śmiertelników oraz w charakterze swoistych pośredników w kontaktach z bóstwami. Tak było w przypadku psów i szakali tradycyjnie poświęconych Anubisowi, kotów – Bastet, ibisów – Thotowi itp. Odpowiednio zakonserwowane, miały utrzymać swoją magiczną moc i pomagać człowiekowi przez wieki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Można byłoby pomyśleć, że w związku z tym Egipcjanie bardzo delikatnie obchodzili się z preparowanymi zwierzętami. Nic podobnego. Badania wykazały, że zabijano je i mumifikowano masowo, niemal taśmowo, pośpiesznie zastępując wyprute wnętrzności piaskiem. To był dobry interes dla cmentarnych biznesmenów, więc zadbali, by nie zabrakło zwierząt. Niektóre sami rozmnażali i dostarczali chętnym. Bywało, że balsamowali już młode sztuki, w zaledwie parę tygodni po ich przyjściu na świat. Zdaniem naukowców biznes ten szczególnie rozwinął się w okresie największej potęgi Egiptu, kilkanaście wieków przed naszą erą, a następnie kwitł aż do czasów rzymskich. Cios zadało mu dopiero pojawienie się chrześcijaństwa, które wyparło dawne bóstwa.

To, co wcześniej zmumifikowano, długo opierało się upływowi czasu. Część zwierzęcych mumii padła łupem archeologów i trafiła do zachodnich muzeów. Jednakże całe mnóstwo wyeksportowano… na nawóz! Na przykład w roku 1890 około 180 tys. sprowadzonych z Egiptu zmumifikowanych kotów, ważących w sumie prawie 20 ton, użyźniło ziemię w Wielkiej Brytanii. A dokładnie: gdzieś pod Liverpoolem. Cóż z tego, że stanowiły zabytek sprzed tysięcy lat…

Przybysze z epoki lodowcowej

Zabalsamowane koty nawet sprzed 3 tys. lat nie mogą się jednak równać wiekiem z niezwykłą zwierzęcą mumią, zakonserwowaną w sposób naturalny w epoce lodowcowej. Mowa o wilczym szczenięciu sprzed 50 tys. lat, odkrytym trzy lata temu przez górników w kopalni złota w Kanadzie, na mroźnych terenach prowincji Jukon. Nie ma starszej zwierzęcej mumii. Na tej zachowały się nawet skóra i sierść. Obok znaleziono szczątki karibu z tego samego okresu. Kto wie, może wilczek polował właśnie na tego renifera? Naukowcy zabrali się za drobiazgowe analizowanie obu zwierząt, w tym ich DNA. Potem niezwykłe okazy trafiły na wystawę.

Nawet jeśli są to najstarsze odkryte zwierzęce mumie, nie znaczy, że najbardziej znane. Najsławniejsza znajduje się zupełnie gdzie indziej. Nazywa się Liuba i zazwyczaj mieszka w muzeum w rosyjskim Salechardzie. Jednak w 2017 r. na chwilę odwiedziła Australię. Na chwilę, bo cóż znaczy kilkumiesięczna wystawa w porównaniu z faktem, że Liuba żyła 42 tys. lat temu. To samiczka mamuta, której zamarznięte, świetnie zachowane zwłoki znalazł w 2007 r. pewien myśliwy na północy Rosji. W chwili śmierci Liuba liczyła zaledwie kilka tygodni, a już ważyła 50 kg i miała ponad 80 cm wysokości. Jej tkanki zachowały się w tak świetnym stanie, że zaczęto dywagować, czy nie posłuży naukowcom do sklonowania mamuta!

Uwaga na syreny!

Nawet gdyby było to technicznie wykonalne, podobne naukowe eksperymenty nie wchodzą w grę w przypadku zmumifikowanych tkanek… dalekowschodnich syren. Kilka takich dziwów przyrody można podziwiać jako makabryczne eksponaty w muzeach w Wielkiej Brytanii. Najsławniejsza tego typu syrena znajduje się jednak w świątyni w Tenshou-Kyousha na ojczystych Wyspach Japońskich. Ojczystych, ponieważ to tam pojawiła się jako pierwsza. Najsławniejsza natomiast, bo najstarsza i do dziś pieczołowicie przechowywana w gablocie. Wedle legendy jakieś 1400 lat temu w syrenę został tam zaklęty japoński rybak, łowiący na zakazanych wodach. Potem miejscowy książę zachował zwłoki tajemniczej nieszczęsnej istoty.

Zwłoki, dodajmy, paskudne. Japońskie syreny nie mają nic wspólnego z urokliwą kopenhaską syrenką. To paskudy z rybim ciałem i humanoidalną głową, uzbrojone w ostre zęby, szpony, nawet rogi. Potwory, które mogą przyśnić się w nocy. W legendach nazywano je ningyo. Okaz z Tenshou-Kyousha nie był jedyny. Kiedy w XIX w. z ningyo zetknęli się przybysze z Zachodu, uznali, że można na nich nieźle zarobić. W tym celu kreaturę taką, zwaną syreną z Fidżi, nabył w 1842 r. słynny amerykański showman i przedsiębiorca cyrkowy Phineas Taylor Barnum.

Syreny te z jednej strony wyglądały jak stwory z baśni, z drugiej – jak jakieś zaginione ogniwa ewolucji. Skrzyżowanie człowieka z rybą. Są jednak oczywiście fałszywkami. Japończycy zaczęli je fabrykować dla naiwniaków z Zachodu. Prześwietlenia mumii wykazały, że to ryby z dosztukowanymi główkami małp. Czasem dodawano im jeszcze ludzkie włosy. Bzdura, ale jak dobrze się sprzedawała!

 

Czytaj również:

Mumie z mokradeł Mumie z mokradeł
i
"Bagno", 1900 r., Gustav Klimt
Wiedza i niewiedza

Mumie z mokradeł

Adam Węgłowski

To była sprawa jak z powieści kryminalnej. 13 maja 1983 r. dwóch robotników pracujących na torfowisku w Lindow, niedaleko Manchesteru, wypatrzyło pokryty torfem przedmiot przypominający futbolówkę. Zażartowali sobie, że może to jajo dinozaura i zostaną bogaci. Kiedy oczyścili znalezisko, okazało się, że to… głowa. Bez szczęki, z jednym okiem i resztką włosów. Zgłosili sprawę na policję.

Tak się składa, że od dawna poszukiwała ona dowodów zbrodni popełnionej przez jednego z okolicznych mieszkańców. Nazywał się Peter Reyn-Bardt. Ponad 20 lat wcześniej zniknęła bez śladu jego żona Malika. Mąż był oczywistym podejrzanym, lecz brakowało dowodów, by go oskarżyć. Trafił do więzienia za inne przestępstwa: seksualne. Kiedy więc policyjni fachowcy stwierdzili, że na torfowisku znaleziono głowę kobiety w wieku odpowiadającym zaginionej żonie podejrzanego, sprawa wydawała się oczywista. Funkcjonariusze zatrzymali Reyn-Bardta (który od niedawna znów cieszył się wolnością), a ten zadziwiająco szybko przyznał się do morderstwa i porzucenia ciała na torfowisku.

Czytaj dalej